Strefa Siatkówki – Mocny Serwis
Strona Główna > Aktualności > Tauron Liga > Patryk Czarnowski: Wszystko to, co dobre, kiedyś się kończy

Patryk Czarnowski: Wszystko to, co dobre, kiedyś się kończy

fot. Klaudia Piwowarczyk

Patryk Czarnowski nie wystąpi więcej w barwach Aluron CMC Warty Zawiercie. Środkowy zdecydował o zakończeniu seniorskiej kariery. Nie żegna się jednak z siatkówką. Zamierza powrócić do niej w nowej roli i sprawdzić się jako asystent trenera.

Po 17 ligowych sezonach Patryk Czarnowski żegna się z PlusLigą. W czasie seniorskiej kariery 3 razy sięgał po tytuł mistrza Polski. Zdobył także 3 srebrne i 6 brązowych medali. W długiej rozmowie opowiedział mediom klubowym, jak rozpoczęła się jego siatkarska kariera, co z niej zapamięta najlepiej i dlaczego nie został kierowcą rajdowym.

W swojej karierze miałeś okazję grać w najlepszych polskich klubach. Masz zatem spore porównanie związane z kwestiami organizacyjnymi. Jak pod tym względem oceniłbyś nasz klub?

Patryk Czarnowski: – Zespół z Zawiercia aspiruje bardzo mocno do polskiej czołówki. Myślę, że organizacyjnie nie odstaje od tych najlepszych zespołów w Polsce i widzę, że z roku na rok są poczynione wszelkie starania, aby dorównać lub nawet podwyższyć poprzeczkę, jeśli chodzi o organizację meczów oraz sprzęt, którym dysponujemy. W tym roku klub bardzo dużo zainwestował w fizjoterapeutów i wyposażenie ich gabinetu. Sprzętu naprawdę nam nie brakowało. Jeśli chodzi o granie na najwyższym poziomie, jest to bardzo ważne. Szkoda jedynie, że ten rok nie pozwolił kibicom wejść na halę, bo, jak każdy wie, kibice z Zawiercia są bardzo szczególni i specyficzni w środowisku siatkarskim. Każdy nam chyba ich zazdrości. Pomimo tego, że w hali nie mogli się pojawić, to bardzo często podróżowali za nami, żeby chociaż w momencie przejścia z autokaru na halę pokazać, że są z nami i wierzą w nas. To było bardzo cenne. Myślę, że właśnie to jest bezcenne, jeśli chodzi o klub z Zawiercia. Duże słowa uznania dla prezesa Kryspina Barana za to co robi, ile serca i pasji wkłada w ten klub. To widać gołym okiem i widać, że ten klub ma aspiracje, aby bić się z najlepszymi na boisku i poza nim.

Zawiercie leży na malowniczej Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Udało ci się zwiedzić chociaż jej część?

– Troszkę pozwiedzałem, ale nie ukrywam, że bardziej funkcjonowałem w mieście. Zawiercie to bardzo przyjazne miasto, bardzo życzliwi mieszkańcy. Nie przypominam sobie, żeby coś pozostawiło na mnie gorsze wrażenie. Mieszkało mi się tutaj bardzo dobrze. Ludzie i kibice wspaniali. Myślę, że atmosfera w hali, wśród sztabu, zawodników była bardzo dobra przez te dwa lata. Nie mogę powiedzieć złego słowa. Tak jak wspominałem wcześniej, ten klub podnosi sobie poprzeczkę i widać, że to miasto i mieszkający w nim pasjonaci bardzo chcą, aby siatkówka była tu obecna, była celebrowana i była na najwyższym poziomie.

Gdybyś miał wybrać najważniejszy moment z tych dwóch sezonów spędzonych w Zawierciu, to na który byś postawił?

– Ciężko wybrać, bo poprzedni sezon został niedokończony, a również były szanse, aby dojść daleko. Ten sezon dokończyliśmy, ale – w głębi duszy jestem tego pewien – mieliśmy tak duży potencjał, że stać było nas, aby walczyć o wyższe lokaty niż 8. miejsce. W tamtym roku mieliśmy szansę grać nie tylko na polskim podwórku, ale i za granicą. Dla zawodników, dla sztabu oraz klubu była to doskonała okazja, żeby pokazać się i zmierzyć z rywalizacją w Europie, nie tylko w Polsce. W tym sezonie szczególnym momentem był na pewno Puchar Polski, zakwalifikowanie się do niego, bycie w tej finałowej czwórce. To jakieś wyróżnienie. Plus do tego myślę, że były pojedyncze mecze, gdzie nasz poziom naprawdę nie odstawał od czołówki polskiej ligi. Ciężko wymienić jeden. Jestem bardzo krytyczny do swojej osoby, zazwyczaj staram się te gorsze spotkania przeanalizować i wyciągnąć wnioski, bardziej niż celebrować te dobre momenty. Oczywiście bardzo się cieszę, że zagraliśmy jakieś dobre spotkanie lub ja zagrałem w nim dobrze, ale idziemy dalej i pracujemy dalej, aby podwyższyć tę poprzeczkę tak wysoko, jak tylko się da.

Ten sezon jest nie tylko twoim ostatnim w żółto-zielonych barwach, ale w ogóle na siatkarskich boiskach. Zdecydowałeś się na zakończenie kariery.

– Tak. Jestem dumny, że swoją seniorską karierę mogę zakończyć w klubie, w którym bardzo dobrze się czułem przez te ostatnie dwa sezony. Można powiedzieć, że odnalazłem się w nim z powrotem, uwierzyłem w siebie i w swoje możliwości. Wszystko to, co dobre, kiedyś się kończy. Po 17 latach w lidze chciałbym oświadczyć, że kończę w tym sezonie karierę sportową. Dziękuję przede wszystkim kibicom, którzy zawsze byli wokół mnie. Dziękuję także wszystkim klubom, w których miałem okazję zagrać, prezesom, trenerom, zawodnikom, których poznałem. Ciężko powiedzieć o tym końcu kariery, bo to na pewno trudna decyzja dla sportowca, ale czuję, że nie jestem w stanie w 100 proc. spełnić się w treningach i meczach. Stąd moja decyzja. Zawsze starałem się wybierać kluby, w których mogę się rozwijać i grać o najwyższe cele. Przyszedł ten moment, gdy nie mogę się w pełni realizować oraz stanąć przed lustrem i powiedzieć sobie, że dzisiaj dałem z siebie maksa, wczoraj dałem z siebie maksa i jutro też dam z siebie maksa. Chociaż bardzo bym chciał. Na pewno to nie koniec z rywalizacją i siatkówką. Chciałbym dalej walczyć w tym sporcie, ale w innej roli. Chciałbym podjąć rękawicę na ławce trenerskiej.

Gdy myślisz o tym, jak zaczynałeś swoją karierę, to co pierwsze przychodzi ci do głowy?

– To było dawno temu i trochę tego się uzbierało. Na pewno początki i pierwsze kluby. Po Szkole Mistrzostwa Sportowego trafiłem do drużyny PZU AZS Olsztyn, gdzie kiedyś, trenując z rówieśnikami, oglądaliśmy jej mecze. Nagle trafiłem do zespołu, w którym grały same gwiazdy. Był Paweł Papke, Paweł Zagumny, Marcin Nowak, Mark Siebeck, Michał Bąkiewicz, Michał Ruciak, Mariusz Szyszko, Paweł Kuciński… Wszyscy, których wymieniam, byli wtedy reprezentantami kraju i takimi prawdziwymi gwiazdami. I ja, młody człowiek, przyjeżdżając ze Spały do dużego Olsztyna, dużej hali Urania, drużyny z samymi gwiazdami… To był duży szok i zderzenie. Oglądałem te gwiazdy w telewizji, to byli jacyś moi idole, a nagle zostali moimi kolegami z zespołu, więc to było takie miłe i przyjemne przeżycie. Mogłem się od nich dużo nauczyć. Szybko złapałem z chłopakami kontakt i najważniejszy aspekt, jaki mi przyświecał, to aby jak najwięcej się od nich nauczyć, bo miałem od kogo się uczyć. A jak uczyć się, to od najlepszych, ta myśl mi zawsze przyświecała. To były moje początki z PlusLigą, to były pierwsze trzy lata. Później trafiłem do Jastrzębia. Był to klub, w którym dostrzegłem szansę grania w pierwszej szóstce. Nie tylko wchodzenie z ławki, ale chęć rywalizacji o stałe granie. I rzeczywiście tak się stało. Do połowy pierwszego sezonu wchodziłem z ławki, w końcówce bardzo dużo grałem. W trzecim sezonie byłem już szóstkowym zawodnikiem. Wypracowałem sobie tę pierwszą szóstkę i wtedy był taki ogromny moment w mojej karierze, gdzie graliśmy o medale, w Pucharze CEV i do tego wygraliśmy Puchar Polski. Historyczny dla Jastrzębskiego Węgla. Po tym Pucharze Polski i po finale PlusLigi, w którym graliśmy, dostałem pierwsze powołanie do reprezentacji. Ciekawostką jest, że w 2010 roku graliśmy z Jastrzębskim Węglem w finale ligi i dopiero teraz, po 11 latach, Jastrzębie znowu grało w finale. Tu otworzyły się moje drzwi kariery, nowe wyzwania, reprezentacja, nowe kluby i rywalizacja na tym naprawdę najwyższym poziomie.

Gdybyś miał wybrać jeden najważniejszy moment kariery, to co by to było? Powołanie do reprezentacji?

– Myślę, że tak. Po 2010 roku były stawiane te pierwsze seniorskie prawdziwe kroki. Pierwsza szóstka, Puchar Polski… Nie dość, że mogłem grać w pierwszej szóstce jako zawodnik klubu, który wcześniej podziwiałem i byłem jego fanem, to jeszcze osiągaliśmy bardzo dobre wyniki. Powołanie do reprezentacji, myślę że w karierze każdego sportowca jest to taki przełomowy moment. Oczywiście dalej trzeba było utrzymać ten poziom i nawet podnosić sobie tę poprzeczkę, aby nie spocząć na laurach, tylko dalej grać o najważniejsze cele. Potem była ZAKSA, powrót do Jastrzębia i znowu ZAKSA, gdzie za drugim razem wygraliśmy moje pierwsze w karierze złoto. To też był taki fajny moment w mojej karierze, gdzie była rywalizacja o złoto, rywalizacja w finale. Pomimo tego, że zdobyte mam dwa Puchary Polski, to tak naprawdę w finale, żeby nie skłamać, byłem około 8-10 razy. Zawsze było blisko, zawsze była ta ostatnia prosta i gdzieś się nie udawało, tylko kilka razy wspięliśmy się na ten najwyższy szczyt. I tak samo było w rywalizacji o medale. Tych medali kilka się zebrało, ale te złote, najważniejsze były od momentu przejścia do ZAKSY. Najpierw dwa z rzędu w Kędzierzynie-Koźlu, później przeszedłem do PGE Skry Bełchatów i wygraliśmy w finale z ZAKSĄ. I to nie ZAKSA miała trzeci medal, tylko ja jako jedyny zawodnik utrzymałem dobrą passę, zmieniając klub, ale wygrywając z nim ligę. Był to trzeci złoty medal w karierze, trzeci z rzędu. To był bardzo fajny moment w moim życiu. Tak wyglądała z grubsza moja kariera. Później troszkę niedokończonych sezonów, jakichś problemów i przyjście do Aluron CMC Warty Zawiercie. Bardzo dziękuję prezesowi Kryspinowi Baranowi za zaufanie i możliwość grania w tym klubie, rozwijania się w nim. Dał mi możliwość, abym znów wrócił i poczuł ten dreszczyk, adrenalinę na boisku. Bardzo cieszę się, że swoją zawodową przygodę jako sportowiec kończę właśnie w tym klubie, bo bardzo dobrze czułem się w tych ostatnich dwóch latach. Czułem to wsparcie w klubie i u kibiców. Myślę, że lepszego zakończenia nie mógłbym sobie wymyślić.

Wracając jeszcze na moment do początków tej przygody z siatkówką. Czy ten sport zawsze był twoim planem na życie, czy jednak zadecydował przypadek?

– Można powiedzieć, że to był przypadek. Zaczęło się około VIII klasy podstawówki, kiedy kuzyn zabrał mnie na halę, żebyśmy poodbijali sobie piłkę. Udało się raz, drugi i pomyślałem sobie, że to całkiem fajny i ciekawy sport. Później poszedłem na szkolny trening siatkówki. W technikum był mój pierwszy zespół, później trafiłem do Salosu Ostróda i na początku próbowałem swoich sił w takich kategoriach. Zawsze jednak wychodzę z założenia, że jeśli chcesz coś zrobić, to rób to na 100 procent albo się tego nie podejmuj. Gdy zaczęło mi się udawać odbijać piłkę, kontrolować to wszystko i dawało mi to sporo satysfakcji, to od tamtej pory, przez cztery lata, nie opuściłem żadnego treningu. Zaangażowałem się w to w pełni. Pamiętam też rozmowę z moim pierwszym trenerem, który powiedział do mnie: „Patryk, zobaczysz ty jeszcze będziesz żył z siatkówki”. Zaśmiałem mu się prosto w twarz i odpowiedziałem: „Panie trenerze, z całym szacunkiem, ale to jest jakiś śmiech, jakiś żart”. Nie wierzyłem do końca, że tak daleko zajdę. Okej, w moim mieście, Ostródzie, jeździło się do Olsztyna na PZU AZS na mecze PlusLigi, ale nie było takiej osoby, która zaistniałaby w siatkówce i przetarłaby tę ścieżkę. Ciężko było uwierzyć chłopakowi, który ot tak zaczął trenować siatkówkę, że może zajść gdzieś dalej. Ale się udało. Dostałem się do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Spale, potem był Olsztyn i tak to się potoczyło. Jako młody chłopak bardziej marzyłem o zostaniu kierowcą rajdowym, to mnie bardzo jarało. Motoryzacja, Formuła 1, rajdy… Z perspektywy czasu widzę jednak, że po pierwsze jest to mega drogi sport i jeszcze 10 razy trudniej dostać się do niego, niż do siatkówki. A po drugie, chyba bym się nie zmieścił do tych samochodów, wzrost i waga w motosporcie odgrywa kluczową rolę.

Czy miałeś w młodości swojego siatkarskiego idola? A może udało ci się zagrać przeciwko niemu lub w tym samym zespole?

– Tak jak wspomniałem o AZS-ie Olsztyn… Wtedy w reprezentacji grali Paweł Zagumny, Marcin Nowak, Paweł Papke. Pamiętam, gdy z SMS-em pojechaliśmy na mecz do Tomaszowa, czy gdy reprezentacja trenowała w Spale, to chodziłem do nich po autograf albo zrobić sobie z nimi zdjęcia. A chwilę później byli moimi kolegami z drużyny, z boiska, grałem z nimi. Potem były jakieś przetasowania klubowe, zdarzało się grać przeciwko nim. Do dzisiaj mam bardzo dobry kontakt z tymi zawodnikami „starszej ery”, z którymi zaczynałem w Olsztynie. Bardzo cenię sobie ich znajomość, nie ukrywam, że często się spotykamy. Gdy mam dylematy siatkarskie lub nawet pozasiatkarskie, to są takie momenty, że zdzwaniamy się, aby poradzić się lub porozmawiać o jakichś sprawach. To jest bardzo miłe, to poza tymi aspektami sportowymi jest fajne w życiu sportowca. Te wszystkie znajomości, przyjaźnie z chłopakami, z którymi grało się w jednym zespole lub rywalizowało się w sporcie… Ale poza tą rywalizacją pozostała ta przyjaźń i trwa do dziś.

Powołanie do reprezentacji to chyba bardzo ważny moment w życiu każdego sportowca. Jakie to uczucie, gdy zakładasz koszulkę z orzełkiem na piersi?

– To niesamowite uczucie, to jest coś innego. To są takie „kosmiczne mecze”, jak z tej bajki. Granie z orzełkiem na piersi dla swojego narodu, samo założenie tego stroju i wystąpienie w meczu, to jest zaszczyt i wielkie wyróżnienie. Na pewno nie zabraknie nikomu motywacji, aby w tej reprezentacji walczyć o jakieś cele i przeciwko innym drużynom.

Jesteś jednym z najbardziej utytułowanych Jurajskich Rycerzy w historii klubu. A na pewno najbardziej utytułowanym pod względem ilości zdobytych tytułów, ligowych medali oraz Pucharów Polski. Czy w ciągu tych dwóch sezonów starałeś się pomagać swoim doświadczeniem młodszym kolegom? Szczególnie w tych trudniejszych momentach?

– Tak, ja jako młody siatkarz otrzymywałem tę pomoc od starszych i bardziej doświadczonych zawodników. Wiem dobrze, jakie to jest cenne. Cenne są uwagi nie tylko od trenera, ale także od osoby z boku. Zawodnika, który już kilka dobrych sezonów ma za sobą. To są takie niepisane rady i uwagi, które ciężko gdziekolwiek znaleźć. Takie, które ktoś zauważa na jakimś treningu. Podpowiedzi, dzięki którym młody zawodnik może doskonalić się, bo może on czegoś nie widzi, a ktoś z boku ma doświadczenie i w dwóch zdaniach jest w stanie mu wytłumaczyć, w czym tkwi problem lub w jakich aspektach może być lepszy. I potem to już jest jego sprawa i inicjatywa, czy on to wykorzysta, czy nie. Z doświadczenia jednak wiem, że jest to bardzo przydatne.

W seniorskiej karierze występowałeś w pięciu polskich klubach. Który z nich wspominasz najlepiej?

– Chyba nie mam takiego wyodrębnionego klubu. Mogę jedynie powiedzieć, że w każdym klubie umiałem się odnaleźć i zostawiłem sporo serca. I tego serca wiele zostało mi dane. Mogę jedynie podziękować za te wszystkie lata prezesom, trenerom oraz zawodnikom, z którymi mogłem grać i utożsamiać się. Gdybym chciał znaleźć jakiś naprawdę przykry, dołujący moment w mojej karierze, to ciężko byłoby mi w tym momencie taki znaleźć. Można więc powiedzieć, że miałem szczęście. Sport sportem, rywalizacja rywalizacją, ale wiadomo, że trzeba mieć trochę szczęścia i trzeba znaleźć się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie, aby ktoś cię dostrzegł, pozwolił grać i dał ci szansę reprezentować klub i siebie na tym najwyższym poziomie.

źródło: aluroncmc.pl

nadesłał:

Więcej artykułów z kategorii :
Aktualności, Tauron Liga

Tagi przypisane do artykułu:
, ,

Więcej artykułów z dnia :
2021-05-09

Jeśli zauważyłeś błąd w tekście zgłoś go naszej redakcji:

Copyrights 2015-2024 Strefa Siatkówki All rights reserved