Strefa Siatkówki – Mocny Serwis
Strona Główna > Aktualności > Igrzyska Olimpijskie > Wilfredo Leon: Mieliśmy wszystko w swoich rękach

Wilfredo Leon: Mieliśmy wszystko w swoich rękach

fot. Damian Warwas

– Nigdy więcej nie dopuszczę do sytuacji, w której przeciwnik mógłby nas tak przełamać tak jak Francuzi w Tokio – mówi Wilfredo Leon. Przed nim i reprezentacją walka o medale mistrzostw Europy.

Trener Vital Heynen podkreślał, że zależało mu, aby żaden z was nie zrezygnował z udziału w mistrzostwach Europy i zakończył sezon z medalem, choć nie było łatwo podnieść się po Tokio. Pan miał siłę, by niemal od razu zagrać w kolejnym turnieju?

Wilfredo Leon: Odkąd dwa lata temu dołączyłem do reprezentacji, podkreślałem, że o ile zdrowie będzie mi dopisywać, to zagram w każdym turnieju niezależnie od jego rangi. Dlatego tym razem także powiedziałem trenerowi, że jestem do dyspozycji. Ja zawsze chcę walczyć o złoto Jeśli jakąś imprezę kończymy bez medalu, to czegoś mi brak. Wiedziałem, że chociaż porażka w Tokio bolała bardzo, to mamy jeszcze jeden ważny cel do zrealizowania. I że musimy dać z siebie maksa.

Fabian Drzyzga powiedział ostatnio, że te przegrane igrzyska was do siebie zbliżyły. Rzeczywiście tak jest?

Myślę, że każdy z nas przeżywał bardzo trudny czas po Tokio. Czułem się jakby mi ktoś wbił nóż prosto w serce, ból był ogromny. Przez cztery czy pięć dni chodziłem jak struty. Nawet już będąc w domu niewiele rozmawiałem z bliskimi, trzymałem się bardziej na uboczu, a gdy tylko pytali, co się dzieje, to ja ucinałem temat i nie chciałem rozdrapywać ran. Moja rodzina też czekała na olimpijskie złoto. Dzieci są zbyt małe, żeby rozumieć powagę sytuacji, choć wiedzą, że gdy tata jest zły po meczu, to trzeba dać mu czas. Za to moi rodzice śledzą wszystko na bieżąco, żyją siatkówką. Chciałem, żeby wszyscy byli z nas dumni.

Co panu pomogło otrząsnąć się po tej porażce?

Pomyślałem sobie, że pewnie Bóg miał taki plan, a jemu ufam bezgranicznie. Widocznie to nie był odpowiedni moment, może dla mnie znak, że mam trenować trzy razy mocniej. Zawsze mogę coś zrobić lepiej.

Kiedykolwiek wcześniej przeżywał pan porażki równie mocno?

Nie. Z reguły wystarczył jeden lub dwa dni, żeby przestać o tym myśleć. W końcu życie toczy się dalej. Może ja też jestem w trochę innej sytuacji niż reszta kadry, bo dla mnie to nie był kolejny przegrany olimpijski ćwierćfinał, ale pierwsze igrzyska w karierze. Gdy występowałem w reprezentacji Kuby nie udało nam się zdobyć kwalifikacji ani w 2008, ani w 2012 roku. Teraz do Tokio awansowaliśmy w świetnym stylu, kwalifikacje poszły nam idealnie. Później przyszła pandemia, igrzyska zostały przełożone, ostatecznie odbyły się bez kibiców, ale najważniejsze, że w ogóle mogliśmy zagrać po tylu nerwach związanych z oczekiwaniem na ostatecznie decyzje organizatorów. Sam wyjazd na igrzyska to też emocje nie do odpisania. Widzisz jak wygląda wioska olimpijska od środka, mijasz znanych sportowców, których widujesz głównie na ekranie telewizora. To może robić wrażenie, choć ja się od tego zupełnie odcinałem. Śniadanie, trening, obiad, powrót do pokoju – robiłem, co do mnie należało, nie chciałem się dekoncentrować wychodzeniem gdzieś. Ostatecznie się nie udało i odpadliśmy. Sam wiem ile na to pracowałem ja i cała drużyna. Mieliśmy wszystko w swoich rękach, a te marzenia prysły w jednej sekundzie. Droga do medalu była bardzo łatwa.

W półfinale pokonalibyście Argentynę?

Tak. Jeśli wygralibyśmy ćwierćfinał z Francją, to wiedziałem, że mamy co najmniej srebro. Dziś wydaje się to niemożliwe, że przegraliśmy. Prowadziliśmy 2:1 w meczu, cztery nieudane akcje i straciliśmy przewagę w czwartym secie, a Francuzi byli przyzwyczajeni do wychodzenia z trudnych sytuacji po tym, co przeżyli w fazie grupowej. Dzięki pokonywaniu trudności złapali rytm. Ja sam nie mogłem uwierzyć, że przegraliśmy mecz, w którym ja i Bartosz Kurek atakowaliśmy z 60-procentową skutecznością. Mam wrażenie, że nigdy tak nie atakowałem i nie broniłem, a okazuje się, że to nie wystarczyło. Trener powiedział mi później, że sporo mnie blokowali, ale rywale zawsze do mnie skaczą, gdy jestem w pierwszej linii. W jednej chwili Francuzi nas przełamali i nie mogliśmy wrócić. Dlatego zawsze podkreślam, że trzeba się nauczyć reagować w takim momencie.

*Cała rozmowa Edyty Kowalczyk w serwisie Przeglądu Sportowego.

źródło: przegladsportowy.pl

nadesłał:

Jeśli zauważyłeś błąd w tekście zgłoś go naszej redakcji:

Copyrights 2015-2024 Strefa Siatkówki All rights reserved