Strona główna » Finał, który boli. O srebrnej drodze wicemistrzów Japonii i wypełnionej misji

Finał, który boli. O srebrnej drodze wicemistrzów Japonii i wypełnionej misji

inf. własna

fot. Alamy

Siatkarze JTEKT Stings Aichi mają za sobą sezon zakończony zdobyciem tytułu wicemistrza kraju. O drodze do srebra, a także o samym finale w rozmowie ze Strefą Siatkówki opowiedział trener Michał Mieszko Gogol. Szkoleniowiec po dwóch sezonach żegna się z klubem i przed nim nowe wyzwania.

Finał ligi japońskiej pełny dramaturgii

Wicemistrzostwo Japonii po tych wszystkich przejściach związanych z chorobami, kontuzjami to dla was powód do dumy, czy bardziej dominuje niedosyt z powodu finałowej porażki?

Michał Mieszko Gogol: – Sezon rzeczywiście był długi i trudny a los nas nie oszczędzał, ale myślę że ten srebrny medal to dobre zakończenie. Szczególnie  jak prześledzimy liczbę problemów zdrowotnych, które nas nękały praktycznie od 1. do 44. kolejki sezonu. Z drugiej strony ten pierwszy mecz finałowy był dla nas bardzo bolesny. Mieliśmy w górze sześć piłek meczowych i dwa razy zamknęliśmy mecz, ale Suntory wracało do gry przez wygranie  challenge. Finał będzie nas bolał na pewno bardzo długo. Wierzę jednak, że gdzieś tam we wszechświecie panuje balans i życie kiedyś odda za ten mecz i tego życzyłem moim zawodnikom.

Ogromne emocje  jak pan wspomniał były w pierwszym meczu z Suntory Sunbirds. Był on kluczowy w całej rywalizacji patrząc zarówno na aspekt mentalny, jak i sportowy?

– Tak, ten pierwszy mecz był określany w japońskich mediach jako reklama siatkówki a jego dramaturgia przejdzie do historii. Dla Suntory był to 13. finał na przestrzeni ostatnich lat, a co ciekawe dla naszych zawodników w wielu przypadkach pierwszy. To zabrzmi zaskakująco, ale to był pierwszy w życiu finał w klubowej siatkówce dla Sekity, Miyaury, DeFalco, Kentaro czy Murayamy i tu myślę, że przeciwnik miał lekką przewagę przez doświadczenie. Jednak  i tak stworzyliśmy sobie ogromną szansę, której nie wykorzystaliśmy. Ciężko było się podnieść po tym pierwszym  meczu, ale jestem dumny z tego jak wróciliśmy do gry. Znów w pierwszym secie drugiego meczu finału nie wykorzystaliśmy dwóch setboli, ale wróciliśmy, walczyliśmy, byliśmy zdeterminowani. Taki jest sport, że jedna piłka może zdecydować o wszystkim i dokładnie tak było. Rywale byli lepsi właśnie w tych kluczowych momentach i zasłużenie wygrali. 

Siła JTEKT Stings Aichi

W czym tkwiła największa siła waszej drużyny w tym sezonie i zaprowadziło was to do finału?

– Na pewno naszą siłą była gra na siatce, bo zarówno w ataku jak i bloku radziliśmy sobie bardzo dobrze pod warunkiem, że nasi zawodnicy byli zdrowi. W bloku graliśmy bardzo dobrze i wypracowaliśmy swój własny styl gry. Potrafiliśmy umiejętnie ochraniać Sekitę w 1. linii, a z drugiej strony przeciwnicy rzadko grali przez DeFalco więc często zostawialiśmy go na pojedynczym bloku i nawet jak  rywale próbowali grać przez jego strefę to TJ instynktownie świetnie sobie radził. Myślę, że TJ był najlepszym blokującym z przyjmujących w lidze japońskiej, choć wiem że liczby tego nie pokażą. Ten system bardzo nam się sprawdzał i ułatwiał grę naszym środkowym. Zresztą przenoszenie ciężaru bloku w japońskiej lidze to bardzo, ale to bardzo istotna kwestia. 

Rodak po drugiej stronie siatki i medal…którego nie ma

Można powiedzieć, że to był taki „polski” finał, po drugiej stronie stał Aleksander Śliwka. Dla pana osobiście były to jakieś dodatkowe emocje?

– Śmiałem się, że całe życie trzeba z tym Olkiem rywalizować, nawet jak człowiek wyjedzie na drugi koniec świata, to znów musi znajdować rozwiązania na jego wachlarz zagrań. Czy były dodatkowe emocje ? Nie wiem,  ale wiem że zawsze fajnie rywalizować ze znajomymi twarzami, z Olkiem czy Maćkiem i wykorzystywaliśmy każdą szansę, żeby porozmawiać w ojczystym języku. Olek zresztą wygrał pierwszy mecz, bo kiedy zablokowaliśmy w tie-breaku Rana Takahashiego, to  ich trener nie widział dotknięcia siatki i dopiero po sugestii Olka wziął challenge i okazało się że trzeba grać dalej. Ten jeden challenge zmienił wszystko.

Co można powiedzieć ogólnie o atmosferze towarzyszącej finałom i tym, jak to wszystko zostało „opakowane” chociażby to w mediach?

– Bardzo przyjemnie grało się w pełnej Ariake Arenie przy 12 tysiącach ludzi, bo pamiętam tę halę z igrzysk w Tokio jako halę widmo, kompletnie pustą i bez życia. Sama otoczka finałów była mocno komercyjna, było dużo wywiadów, zdjęć, transmisja na żywo w ogólnokrajowej telewizji. Czuć było, że to finały. Pozostał pewien niesmak po finałach, gdzie jako druga drużyna w lidze nie mieliśmy żadnej, choćby skromnej ceremonii, tylko przegoniono nas do szatni i dowiedzieliśmy się potem, że nie dostaniemy medali, bo medali w tym sezonie liga nie przewidziała i nie wręczy. Nie mamy nawet jednego wspólnego zdjęcia po finale jako wicemistrz Japonii. Nie było też meczu o 3. miejsce, co też jest nieco zaskakujące. Myślę, że te rzeczy można w przyszłości poprawić, aby liga była jeszcze lepsza.

Poziom ligi japońskiej

Jak ocenia pan  poziom ligi po wprowadzonych zmianach, między innymi zwiększeniu limitu obcokrajowców?

– Poziom zdecydowanie się podniósł i mamy teraz ciekawą mieszankę siły ofensywnej zagranicznych zawodników przeciwstawioną japońskiej technice przyjęcia i defensywie. Jest na pewno więcej jakości sportowej.

– Chciałbym, aby liga przede wszystkim przyjrzała się zdrowiu zawodników. Szczerze mówiąc, uważam, że aktualnie władze SV League bardziej skupiają się na zarabianiu pieniędzy, niż na zdrowiu zawodników – tak w jednym z wywiadów powiedział Thomas Jaeschke. Czy podziela pan  te słowa?

– Wszyscy od początku wiedzieliśmy, że rozegramy 44 mecze i naturalną koleją rzeczy było to, że przyjdzie zmęczenie, urazy i znużenie mentalne. Myślę, że zarządzanie kryzysami oraz zarządzanie obciążeniami zawodników to jeden z elementów gry i od tego w dużej mierze zależy jak skończysz. Każdy ma swoją strategię na jaką oczywiście może sobie pozwolić ze względu na kalendarz i zmienników z ławki. Proszę mi wierzyć nam też było ciężko, ale 6 tygodni przed play-off założyliśmy sobie plan, gdzie zaczęliśmy odświeżać drużynę na play- off. DeFalco grał po jednym meczu co weekend jeśli pozwalała na to sytuacja w tabeli. Sekita, Kentaro grali po jeden mecz na weekend, a wracający po kontuzji Kento stopniowo dwa sety, trzy sety itd. Sześć  tygodnie przed play-off skupiliśmy się na odbudowie fizycznej a im bliżej ich było, tym  łapaliśmy więcej świeżości. Mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że bardzo nam się to opłaciło i sprawdziło się, bo w play-off drużyna była świeża, zdrowa i grała swoją najlepszą siatkówkę.

Misja w JTEKT Stings zakończona srebrem

Mówi się, że w waszym klubie w kolejnym sezonie zajdą duże zmiany, ma się pojawić chociażby Stephen Boyer. Czy pan zna już swoją przyszłość na kolejny sezon i czy dopuszcza myśl o powrocie do naszej ligi?

– Nie chcę komentować transferów klubu, więc trzeba będzie pewnie jeszcze trochę poczekać. Japoński trzon drużyny opuścił JTEKT, więc drużyna bardzo się zmieni. TJ i Ricardo Lucarelli na pewno w niej zostaną. Z mojej strony wypełniłem swoją misję w JTEKT Stings i nie poprowadzę tej drużyny w przyszłym sezonie. Jestem bardzo zadowolony z tych dwóch lat w zupełnie nowej lidze i nie mogę się doczekać kolejnego wyzwania jakie stanie przede mną.

PlusLiga