Strefa Siatkówki – Mocny Serwis
Strona Główna > Aktualności > PlusLiga > Mariusz Wlazły: Nie zadręczam się myślami, „co by było, gdyby”

Mariusz Wlazły: Nie zadręczam się myślami, „co by było, gdyby”

fot. Klaudia Piwowarczyk

– Są w życiu takie momenty, kiedy człowiek przy podejmowaniu decyzji kieruje się różnymi rzeczami, nie tylko własnymi aspiracjami. Mam rodzinę, której chciałbym zapewnić warunki jak najlepszego życia i rozwoju. Uznałem, że na dziś najlepszy do tego jest Gdańsk – mówi nowy zawodnik Trefla Mariusz Wlazły, jeden z najlepszych polskich siatkarzy w historii.

Tak jak w życiu pewne są dwie rzeczy, czyli śmierć i podatki, tak w polskiej siatkówce oczywistością było, że Mariusz Wlazły gra w Skrze Bełchatów. Jak to się stało, że na koniec kariery przenosi się pan do Gdańska i nie zostanie bełchatowskim Francesco Tottim czy Paolo Maldinim?

Mariusz Wlazły:17 lat w jednym klubie to rzeczywiście dużo, ja również sądziłem, że będę grał w Bełchatowie do końca kariery. Jednak zarząd Skry uznał, że to już czas na jej zakończenie i w przeciwieństwie do innych klubów nie złożył mi oferty.

Zaproponowano panu uroczyste pożegnanie z boiskiem.

– Tak, ale ja chciałem jeszcze grać. Wciąż czuję się na siłach, by to robić, siatkówka cały czas daje mi dużo radości i frajdy. To jest to, co lubię, a wręcz kocham. A ponieważ pod względem zdrowotnym wszystko jest OK i wiem, że jestem w stanie grać na poziomie, który mnie będzie zadowalał, nie mogłem powiedzieć pas.

Jak przebiegał proces wyboru nowego klubu?

– Był bardzo dynamiczny. W momencie, kiedy zaczęły spływać pierwsze oferty, zaczekałem na decyzje Skry i dopiero gdy wiedziałem, że mają już atakujących, zacząłem na poważnie rozważać wszystkie kierunki. Początkowo propozycji z Trefla nie było.

Prezes Dariusz Gadomski przyznał, że nawet nie marzył o ściągnięciu pana do klubu, a kiedy dowiedział się, że jest taka możliwość, przeżył mały szok.

– Są w życiu takie momenty, kiedy człowiek przy podejmowaniu decyzji kieruje się różnymi rzeczami, nie tylko własnymi aspiracjami i własnym ego. Mam rodzinę, której chciałbym zapewnić warunki jak najlepszego życia i rozwoju. Na spokojnie przemyślałem sobie, jaka opcja – czy to polska, czy zagraniczna – byłaby dla nas najlepsza. Przy okazji rozmowy z moim menedżerem pojawił się pomysł przenosin do Gdańska, na początek jeszcze taki luźny. Potem zadzwonił Michał Winiarski, człowiek, który mnie świetnie zna, i wiele razem sezonów spędziliśmy na boisku. Rozmawialiśmy o celach i planach… I stwierdziłem, że warto wziąć pod uwagę tę propozycję.

Trener oczekuje od pana nie tylko wysokiego poziomu sportowego, ale również bycia kimś w rodzaju mentora dla młodszych zawodników?

– Myślę, że jestem tu m.in. z tego powodu. Mam duże doświadczenie i chcę się nim dzielić. Jeśli koledzy będą mieli jakieś pytania albo jeśli ja będę chciał się czymś z nimi podzielić, korzyść będzie obopólna. Widzę tu duże pole do popisu dla Kewina Sasaka [23-letni drugi atakujący Trefla], któremu chcę pomóc w przygotowaniu się do roli głównego atakującego. Bo kiedyś będzie musiał grać pierwsze skrzypce – czy w Treflu, czy w innym klubie. Tak samo było kiedyś z Maćkiem Muzajem, który odszedł z Bełchatowa jako drugi atakujący, a dziś jest jednym z najlepszych na świecie. Odbyliśmy z Maćkiem kilka fajnych rozmów i może to też potem zaprocentowało.

Na razie podpisał pan kontrakt na rok, ale żadnej cezury czasowej, jeśli chodzi o zakończenie kariery, pan sobie nie stawia?

– Wszystko zależy od zdrowia. Nie chcę nikogo oszukiwać, twierdząc, że wszystko jest w porządku, a potem czerpać profity, nie będąc zdolnym do gry. Podpisując umowę, muszę być pewny, że jestem w stanie zagwarantować wysoki poziom sportowy. Jeśli wewnętrznie będę czuł, że nadchodzi pora pożegnania z boiskiem, od razu tak zrobię. Podobnie było z grą w narodowych barwach. W pewnym momencie, mimo że reprezentacja Polski weszła na szczyt, postanowiłem się z nią pożegnać.

Jak to się stało, że nigdy nie wyjechał pan do zagranicznego klubu – nie licząc epizodu komercyjnego z 2015 r., czyli występu w Klubowych Mistrzostwach Świata w barwach katarskiego Al Arabi. Ofert było pewnie mnóstwo.

– Raz było naprawdę bardzo blisko wyjazdu, jedną nogą byłem już w tureckim Halkbanku Ankara. Pod względem finansowym oferowali mi dużo lepszy kontrakt niż w Bełchatowie. Na ówczesnym etapie, kiedy ze Skrą regularnie graliśmy z powodzeniem w Lidze Mistrzów, ten klub zaspokajał moje sportowe ambicje, a finanse zawsze stawiałem na drugim miejscu. Więc zazwyczaj po rozpatrzeniu wszystkich za i przeciw więcej przemawiało za pozostaniem w Bełchatowie. Poza tą jedną sytuacją.

To dlaczego transfer nie doszedł do skutku?

– Bo staram się dotrzymywać danego słowa. Początkowo obie oferty – i ta z Bełchatowa, i ta z Turcji nie odbiegały bardzo od siebie. Dlatego zgodnie z moją filozofią postanowiłem zostać. Dopiero wówczas Halkbank zaczął naprawdę mocno podbijać stawkę, ale ja byłem już po słowie ze Skrą na podpisanie długofalowego kontraktu, podczas gdy w Turcji to miał być tylko jeden sezon. W takich momentach człowiek zaczyna się zastanawiać, czy warto ryzykować, tym bardziej że miałem już wówczas rodzinę.

Były jeszcze jakieś inne atrakcyjne oferty, których odrzucenia dziś pan może trochę żałuje?

– Poza wspomnianą turecką trafiła się jeszcze jedna naprawdę kosmiczna. Ale niczego nie żałuję, bo jestem konsekwentny w swoim działaniu i akceptuję następstwa, które z tego wynikają. Nie zadręczam się myślami, „co by było, gdyby”, bo człowiek staje się wówczas niewolnikiem swoich decyzji. Nie mówię, że zawsze podejmowałem najlepsze wybory życiowe czy sportowe, ale żadnej decyzji nie żałowałem i żałować nie będę.

Rozmawiał Tomasz Osowski – cały wywiad w serwisie trojmiasto.wyborcza.pl

źródło: trojmiasto.wyborcza.pl

nadesłał:

Więcej artykułów z kategorii :
Aktualności, PlusLiga

Tagi przypisane do artykułu:
, ,

Więcej artykułów z dnia :
2020-07-08

Jeśli zauważyłeś błąd w tekście zgłoś go naszej redakcji:

Copyrights 2015-2024 Strefa Siatkówki All rights reserved