Strefa Siatkówki – Mocny Serwis
Strona Główna > Aktualności > reprezentacja Polski kobiet > Katarzyna Zaroślińska-Król: Zawsze wybierałam kluby, w których miałam szansę grać (wywiad)

Katarzyna Zaroślińska-Król: Zawsze wybierałam kluby, w których miałam szansę grać (wywiad)

fot. PressFocus

– Pamiętam swój pamiętnik oraz moment, w którym dostałam powiadomienie listowne, że jestem powołana do kadry kadetek reprezentacji Polski. Do tej pory pamiętam te emocje. Pisałam sobie w moim pamiętniku, że chciałabym grać w siatkówkę, że to jest moja droga i że chcę być siatkarką. Zawsze byłam uparta i dążyłam do tego, co kocham – powiedziała w wywiadzie dla Strefy Siatkówki Katarzyna Zaroślińska-Król, atakująca UNI Opole.

PUCHAR POLSKI

Krzysztof Sarna, Strefa Siatkówki: Jeszcze niedawno awansowałyście do Final Four Pucharu Polski. Co dla samej ciebie to znaczy?

Katarzyna Zaroślińska-Król: To bardzo fajna sprawa. Kto mnie zna jako siatkarkę, wie, że Puchar Polski jest dla mnie wyjątkową imprezą. Nie chwaląc się, mam na swoim koncie pięć Pucharów Polski. Jednak zawsze ta impreza, towarzysząca otoczka temu finałowi wywołują bardzo fajne emocje. Cieszę się, że wraz z UNI Opole awansowaliśmy do tego turnieju. Myślę, że temu klubowi należy się ten awans za wszystkie działania oraz to, jak to wygląda od kuchni.

Być może kilka osób powie, że miałyśmy ułatwioną ścieżkę do tego awansu. Niemniej jednak zrobiłyśmy to. Musiałyśmy wygrać te mecze i je wygrałyśmy. Jedziemy na turniej finałowy. Uważam, że jest to duży sukces dla tego klubu.

Powiedziałaś o pięciu pucharach. Tylko w barwach MKS-u Dąbrowa Górnicza zdobyłaś dwa tego typu trofea. Jednak które spośród tych wszystkich pięciu smakowało najlepiej? 

– Tak naprawdę każdy jest wyjątkowy i każdy pamiętam na swój sposób. Różne emocje mi towarzyszyły. W każdym roku byłam zupełnie inną zawodniczką, poza MKS-em Dąbrowa również w innych klubach. Myślę, że to, co zrobiłyśmy wraz z drużyną z Dąbrowy Górniczej, czyli zdobycie pucharu rok po roku było niebywałym osiągnięciem. Emocje, które się z tym wiązały były naprawdę fajne. Klub z Dąbrowy i cały mój pobyt w tym mieście były moimi dobrymi trzema latami. Te Puchary Polski pokazały to, że był to dobry klub.

Zagrałaś do tego jeszcze w sześciu turniejach finałowych Pucharu Polski, jednak trofeum nie udało się wywalczyć. Czy szczególnie po którymś z nich towarzyszył spory niedosyt?

– Na pewno z drużyną z Rzeszowa, kiedy graliśmy w finale z Chemikiem Police. Prowadziłyśmy 2:1, po czym przegrałyśmy to spotkanie 2:3. Na pewno był wtedy niedosyt, bo byłyśmy wówczas naprawdę bardzo dobrym zespołem. Liczyłyśmy na to, że jedziemy zdobyć ten puchar. Z tych wszystkich najbardziej pamiętam ten. W pamięci mam również, kiedy po raz trzeci z MKS-em Dąbrowa Górnicza walczyłyśmy o to trofeum. Byłyśmy nakręcone na to, żeby zdobyć ten puchar po raz trzeci. Jednak nie udało się. Pamiętam, że bardzo przeżywałam to w szatni, siedziałam pod ścianą, płakałam i nie mogłam się z tym pogodzić. Nasze apetyty na super wynik były ogromne, ale się nie udało. 

Powiedziałaś także o drabince i losowaniu. Również i niektóre z zawodniczek wspominały, że ta drabinka Pucharu Polski ma dwa różne oblicza. Jakbyś się do tego odniosła?

– Myślę, że w końcu również coś się zmieni. Tak samo, jak i dla zawodniczek, klubów i kibiców – fajnie, że będzie coś innego. Zazwyczaj standardowo są dane zespoły w finale i nikt się nie spodziewa, że może być jakiś inny zespół. Fajne jest również to, że ekipa spoza czwórki rankingu mogła się znaleźć w turnieju finałowym Pucharu Polski. Widziałam komentarze, że w niektórych meczach kwalifikacyjnych do Final Four odbyły się już finały turnieju. Rozumiem tę złość sportową, jest to naturalna rzecz, natomiast nikt nie oszukiwał. Takie było losowanie;. Również jak rozmawiałyśmy między sobą z dziewczynami – musiałymy wygrać dwa mecze i równie dobrze mogłyśmy je przegrać. Jednak wygrałyśmy te starcia i to my znalazłyśmy się w półfinale Pucharu Polski.

Rozumiem, że zespoły z góry, spotkały się wcześniej, niż myślały, że mogą się spotkać, czyli w finale. Jednak my zrobiłyśmy swoje i jesteśmy w półfinale.

W półfinale zmierzycie się z BKS-em Bielsko-Biała, który w ostatnich sezonach znacznie progresuje, zwłaszcza w bieżącym. Czysto teoretycznie wydaje się, że jest to dla was najlżejszy przeciwnik, biorąc pod uwagę jeszcze ŁKS Łódź i Rysice Rzeszów. Czy w twojej opinii również tak jest? Summa summarum nie będzie faworytkami nadchodzącego pojedynku. 

– Puchar Polski naprawdę rządzi się swoimi prawami. Wracając do mojej historii, kiedy pojechałyśmy z Budowlanymi Łódź jako beniaminek na turniej finałowy – wygrałyśmy wówczas Puchar Polski pokonując wówczas Muszyniankę Muszyna i BKS Bielsko-Biała, które były wtedy topem w lidze. Wszystko może się zdarzyć. W tym turnieju decyduje jeden mecz. Wchodzi się na boisko w zależności od tego, czy ma się ten dzień, czy nie. Czasami bywa dzień przysłowiowego konia i można zrobić naprawdę niesamowite rzeczy. Żeby wygrać Puchar Polski, trzeba pokonać wszystkich, w dodatku ten jeden mecz.

Myślę, że pozostałe trzy zespoły są bardzo mocne. Niezależnie od tego, na kogo byśmy trafiły i tak czekałby nas trudny mecz. W lidze wygrałyśmy jeden mecz z BKS-em. Nie ma jednak co dywagować, po prostu trzeba wyjść i wygrać mecz z każdym przeciwnikiem. 

Co dla ciebie ma większe znaczenie – Puchar Polski czy mistrzostwo Polski?

– Trudno mi powiedzieć, bo Puchar Polski jest dla mnie wyjątkową imprezą. Natomiast mistrzostwo jest mistrzostwem. To dwie różne imprezy, dwa różne trofea. Ciężko jest mi określić, co jest dla mnie ważniejsze.

Finał Pucharu Polski Kobiet 2017 / fot. PressFocus

Mistrzostwo Polski

Na swoje pierwsze złoto musiałaś długo czekać. W dodatku przed samym mistrzostwem miałaś już trzy szanse na sięgnięcie po złoty krążek. Czy w drodze po mistrzostwo Polski pojawiło się zwątpienie, a także myśli w stylu, że zawsze było tak blisko, a jednak nie udało się tego zamknąć?

– Na pewno tak. Jestem charakterną zawodniczką. Zawsze stawiałam sobie najwyższe cele, zawieszałam poprzeczkę wysoko, czasami może nawet za wysoko. Patrząc jednak na moją całą karierę, było to fajne, że miałam tak duże ambicje. To, że miałam więcej okazji na zdobycie złota, czy mogłam mieć więcej mistrzostw Polski – być może tak. Jednak zawsze wybierałam kluby, w których będę grać. Miałam gdzieś gwarancję tego, że mogę zdobyć medal grając, a nie będąc zawodniczką rezerwową, czy będąc poza czternastką. 

Na tym najbardziej mi zależało, żeby zrobić to własną siłą i umiejętnościami. Zawsze wybierałam te kluby, które walczyły o mistrzostwo Polski. W tamtych czasach były również kluby potężne, takie jak wówczas Atom Trefl Sopot czy Chemik Police. Myślę, że na te składy, które miałyśmy, grając w tamtym okresie w drużynie z Sopotu, czy Dąbrowy Górniczej – walczyłyśmy i pokazywałyśmy się bardzo dobrze. Byłyśmy o milimetr o zdobycia złota. 

Na początku sezonu, w którym później zdobyłaś swoje pierwsze złoto z Chemikiem Police, powiedziałaś, że “będziemy rozliczać się po sezonie”. Co czułaś, kiedy po tak długim okresie oczekiwania wywalczyłaś pierwsze w swojej karierze złoto?

– To uczucie było niesamowite. W Chemiku Police, który jest potężnym klubem od wielu lat, jest duża presja zdobywania wszystkiego. Pamiętam, że miałyśmy serię 23 zwycięstw z rzędu, natomiast jak przydarzyła nam się porażka, to też było gdzieś tam komentowane. Była komentowana także sytuacja naszego klubu, wielu kibiców i ludzi spoza zespołu wątpiło w to, że w tym sezonie Chemik Police zdobędzie złoto. Pamiętam też to, że rozliczać się będziemy po sezonie. Doskonale utkwił mi w pamięci ten wywiad, w którym ze złotem w ręku namacalnie pokazałam, że mamy to złoto. To było pokazanie tego, że w trakcie rundy zasadniczej wiele głosów było za tym, że w tym roku Chemik nie wygra.

Posiadasz na swoim koncie trzy srebrne medale. W wielu wywiadach mówiłaś, że nie lubisz mówić zwłaszcza o rywalizacji MKS-u Dąbrowa Górnicza z Atomem Treflem Sopot, w której prowadziłyście 2-0, a w Sopocie miałyście piłki meczowe. Z kolei w piątym pojedynku w Dąbrowie Górniczej wygrywałyście 2:0 w meczu. Co w ogóle można powiedzieć o tej rywalizacji?

– Na pewno jest to kawał wspomnienia. To pokazało mi na przyszłe lata, że trzeba grać do końca i 25 lub 15 punkt w tie-breaku kończy dopiero mecz. Nie zapomnę nigdy tego, jak było 8:2 w piątej partii i 14:11 i przegrałyśmy ten mecz. To świadczy o tym, jak siatkówka jest pięknym sportem i jak trzeba być skupionym. Również była to lekcja na przyszłość, że może w setach, kiedy wygląda to bardzo tragicznie i przewaga przeciwnika jest dość wysoka, nigdy nie należy tracić wiary. Wynik w każdym momencie może się odwrócić. Tak też się zdarzało w następnych klubach, gdzie grałyśmy różne sety, które były już przesądzone. Nie poddawałyśmy się z tym zespołem, w którym akurat grałam i wygrywałyśmy sety, które były już stracone. Wzięłam z tego dużą naukę, ale nie ukrywam, że do tej pory w sercu pozostaje żal, że to mistrzostwo było tak blisko.

Wicemistrzostwo Polski MKS-u Dąbrowa Górnicza w sezonie 2012/2013 / fot. PressFocus

 

Pamiętasz może, jakie panowały wówczas nastroje i emocje w szatni po przegranej w piątym meczu?

– Na pewno emocje były ogromne. Towarzyszyła przede wszystkim złość i niedowierzanie. Nikt sobie tego tak nie wyobrażał. Kiedy jechałyśmy do Sopotu na trzeci mecz, prowadząc wówczas w rywalizacji 2:0, jeszcze w czwartym secie – byłyśmy przekonane, że mamy to mistrzostwo. Ale się nie udało. Emocje i żal były ogromne. Taki jest jednak sport. 

Zazwyczaj dziennikarze po zakończonych spotkaniach pytają, co stało się z grą drużyny w momentach, kiedy traci ona pokaźną przewagę. Co z perspektywy zawodnika wówczas się dzieje? Czy najbardziej odpowiedzialna za taki stan rzeczy jest utrata koncentracji, czy może jest inny powód?

– To wynika z różnych przyczyn. Czasami jest to koncentracja. Czasami przeciwnik zaczyna grać dużo lepiej w danym elemencie – w zagrywce, czy w bloku i zaskakuje to. Momentami ten wynik, kiedy przeciwnik prowadzi 18:10, nigdy nie jest do końca przesądzony i że jest po secie. Wydaje mi się, że zawsze należy walczyć, ale to również zależy od charakteru, ducha i waleczności drużyny. Jeżeli dane jednostki w zespole wierzą w to, są charakterne i nie popuszczają, wówczas można zrobić wszystko. Najgorszy jest brak wiary, odpuszczenie i myślenie, że jest już po secie. Bardzo ważne jest nie tracić nigdy nadziei i pchać tego seta do 25 punktu. Jednak są różne zespoły i różne charaktery. Niejednokrotnie mówi się, że drużyna jest nieprzewidywalna, bo trzeba cały czas zachowywać kontrolę i uważać na taki zespół, nawet prowadząc. Nieraz bardzo łatwo jest złamać ekipę nawet wtedy, gdy wygrywa. 

Swój pierwszy medal zdobyłaś w 2012 roku z MKS-em Dąbrowa Górnicza. Był to brąz, miałaś wówczas 25 lat. Tak więc po pięciu latach rywalizacji na seniorskich parkietach wywalczyłaś pierwszy krążek. Co wtedy czułaś?

– Wydawało mi się, że miałam mniej lat. Czas szybko leci (śmiech). To było piękne uczucie. Czasu się nie cofnie, ale wydaje mi się, że zaraz po szkole mistrzostwa sportowego, żeby na spokojnie zdać maturę, za długo siedziałam w I lidze. Już wtedy miałam bardzo fajne propozycje z klubów z Bielska-Białej czy Muszyny. Jak sobie czasami analizuję swoją karierę i myślę, że mogłam wcześniej zacząć grę w zespołach, w których mogłabym zdobywać medale, dochodzę jednak do wniosku, że zawsze miałam inne myślenie. Zawsze chciałam iść do zespołu z dolnej półki, ale grać. Jak dostawałam propozycje z czołowych klubów, w których były kadrowiczki i szansa na grę była mała – nie szłam tam.

Pierwszy medal wywalczony z drużyną z Dąbrowy pamiętam doskonale. Grałam w tych spotkaniach o medal w Bielsku-Białej, jeszcze w starej stali. To też było fajne, że zdobyłyśmy ten medal, to była naturalna radość. 

Posiadasz na swoim koncie w sumie dziewięć medali. Finalnie miałaś możliwość posiadania ich więcej, ale czy sam fakt tych dziewięciu krążków robi na tobie samej wrażenie, czy może jednak udało się do tego przywyknąć?

– Nie myślę o tym w ten sposób. Jakiś czas temu sama musiałam je policzyć, bo nie wiedziałam ile mam na swoim koncie tych medali. Czasami mąż musi mi przypominać, ile osiągnęłam przez te lata, bo sama od siebie bardzo dużo wymagam i jestem krytyczna wobec siebie. Momentami przydaje mi się, żeby ktoś mnie sprowadził na ziemię i powiedział: “Kacha, no zrobiłaś dużo dla siatkówki, więc wyluzuj trochę z tym”. 

Na pewno moje ambicje mówią mi, że mogłabym mieć więcej tych medali, a także, że mogłabym wyjechać wcześniej za granicę, bo miałam również propozycje z bardzo dobrych włoskich klubów, czy też z Japonii. Jednak nigdy nie wyjechałam, bo byłam tutaj, w Polsce, w bardzo dobrych klubach. Świetnie czułam się w Polsce i niczego mi nie brakowało. 

Można o tym rozmawiać czy zadręczać się, dlaczego nie zrobiło się tego i tamtego, ale patrząc na to wszystko z perspektywy czasu – jestem dumna z siebie. 

POCZĄTKI SIATKÓWKI

W jednym z wywiadów powiedziałaś, że twoje początki z siatkówką nie były łatwe. Po wyjechaniu do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Sosnowcu płakałaś, a twoja mama przez telefon mówiła ci, że jeśli nie dasz rady, to żebyś wracała. Skąd w ogóle było w tobie tyle pasji do siatkówki, że w wieku 14 lat wyjechałaś z Gorzowa Wielkopolskiego, z którego jest kawałek do Sosnowca

– Jest kawałek. Tak naprawdę siatkówka w Gorzowie nie istniała. To była jedyna droga. Kiedy pojechałam na Turniej Nadziei Olimpijskich do Cetniewa, zostałam wybrana jako jedna z ośmiu dziewczyn z mojego rocznika do szkoły w Sosnowcu. Wciąż jednak do końca nie wiedziałam. Miałam jedynie świadomość tego, że kocham sport. W tym samym czasie, kiedy chodziłam na SKS-y siatkarskie, uczęszczałam również na zajęcia z piłki nożnej, ale wyrzucili mnie z nich, bo kopałam po piszczelach i zupełnie się do tego nie nadawałam, ale po prostu lubiłam sport. Uprawiałam również lekkoatletykę. Wtedy jeszcze tego zupełnie nie rozumiałam, ale trener z podstawówki powiedział mi, że muszę grać w siatkówkę, bo mam lewą rękę, jestem wysoka i to jest moja droga. Nie wiedziałam dlaczego. Przez jakiś czas udawałam, że wybrałam tylko siatkówkę, ale jeszcze przez jakiś czas chodziłam na treningi z lekkiej atletyki.

Pamiętam swój pamiętnik oraz moment, w którym dostałam powiadomienie listowne, że jestem powołana do kadry kadetek reprezentacji Polski. Do tej pory pamiętam te emocje. Pisałam sobie w moim pamiętniku, że chciałabym grać w siatkówkę, że to jest moja droga i że chcę być siatkarką. Zawsze byłam uparta i dążyłam do tego, co kocham. Wyjechałam i było bardzo ciężko, bo miałam niecałe czternaście lat, to było około pięciuset kilometrów od domu. Czekały mnie wówczas samotne podróże pociągami, wielokrotnie w nocy i w dzień, a także ogromna tęsknota za rodziną. Byłam i jestem dotychczas bardzo związana z moim rodzeństwem i przede wszystkim z mamą, posiadam czwórkę rodzeństwa. Byliśmy bardzo blisko. To było dla mnie bardzo trudne.

Wtedy codziennie dzwoniłam jeszcze na telefon stacjonarny, bo nie było komórek. Każdego dnia płakałam mamie, że tęsknię, a mama mówiła: “No to wracaj”, bo jej serce rozpadało się na kawałki, jak codziennie słyszała, że wyję jej do telefonu. Do tej pory śmiejemy się z tego, że mówiłam, że kocham siatkówkę i chcę grać, a zarazem codziennie miała miejsce ta sama historia. Dzwoniłam i płakałam, mówiąc że tęsknię.

Te trzy lata w SMS-ie tak daleko od rodziny były dla mnie ogromną nauką charakteru, życia w małej grupie oraz siatkówki. Wiedziałam, że będę siatkarką. Robiłam wszystko, żeby z tego czerpać. To była duża determinacja.

Do tej pory oceniana jesteś jako jedna z najlepszych atakujących w Polsce. Co poczułaś, kiedy po tych wszystkich wyrzeczeniach zaczęłaś święcić pierwsze troumfy? Czy to było tylko udowodnienie samej sobie, czy może szło za tym coś więcej?

– Zawsze sobie mówię, że jestem z tego strasznie dumna. Niekiedy było bardzo ciężko. Nauka połączona z codziennymi treningami daleko od domu nie były łatwe, to ogromna szkoła. Później również w klubach czasami nie było łatwo. Jednak zawsze mam tak, że im jest trudniej, tym mocniej zakasam rękawy. Jak mam obrany swój cel – chcę go zrealizować. Jestem dumna z tego, że tyle ile od siebie dałam, tyle również zebrałam. Ta cała moja droga troszeczkę mnie wzrusza. Mam 37 lat, czuję się bardzo dobrze fizycznie. Czasami dziwię się, że mam tyle lat, bo mentalnie oraz fizycznie tego nie odczuwam. Gdybym mogła, to bym grała jeszcze przez wiele, wiele lat. Nie dochodzi do mnie to, jak ktoś się mnie pyta ile i jak ja jeszcze gram. Jestem bardzo szczęśliwa z drogi, którą obrałam, że robię to, co kocham, że żyję tak, jak chcę, że mam swoją pasję i że jestem szczęśliwa. 

Marta Orzyłowska w swoim ostatnim wywiadzie powiedziała, że w szatni to ty masz najwięcej do powiedzenia.

– Staram się też jak najmocniej przekazać dziewczynom to, czego nauczyłam się oraz doświadczyłam przez te lata. Chcę im pokazać w jakiś fajny sposób, że fajnie byłoby daną rzecz zrobić w ten sposób. Zawsze jednak robię to w pozytywny sposób, żeby docenić to, że gramy w tę siatkówkę i prowadzimy życie, jakie prowadzimy i jest to fajne. 

Jeśli coś zauważam na boisku, to nieraz spotykam się, z tym że podpowiem coś danej zawodniczce. Ostatnio na treningu jednak z dziewczyn mówi: “Dzięki”, że coś tam powiedziałam, bo się udała akcja. Staram się przekazać jak najwięcej.

Katarzyna Zaroślińska-Król, Ana Olaya, Marta Orzyłowska – sezon 2023/2024 / fot. PressFocus

Również jednym z pytań, które nieustannie za tobą chodzi, jest twoja ksywka. Jednak podsumowując już tego owianego sławą “smoka” można wziąć pod uwagę tatuaż, twoją pozycję oraz jak sama kiedyś powiedziałaś – upodobnienie do smoczycy ze Shreka. 

– To zaczęło się w SMS-ie, kiedy jedna z dziewczyn nie znając jeszcze mojego imienia oraz mojej osoby, bo była ze starszej klasy, zauważyła mnie, bo miałam tatuaż ze smokiem i wołały do mnie: “Ta ze smokiem, smokiem” i zostałam nazwana “smoku”. Tak przez wiele lat, również jak teraz spotykam się z koleżankami z poprzednich drużyn, przykładowo z Krysią Strasz i mówi do mnie “smoku”, to jest to dla mnie swego rodzaju dziwne i kojarzy mi się z powrotem do wcześniejszych lat, ale z biegiem czasu zaczęłam się śmiać, że upodobniłam się do tej smoczycy ze Shreka (śmiech). Aktualnie rzadko kto na mnie tak mówi.

KLUBY

Z którym z klubów, w których grałaś, towarzyszą ci najfajniejsze wspomnienia?

– Na pewno jest to Atom Trefl Sopot. Z Gdańskiem, z Trójmiastem związałam swoje późniejsze życie. Czuję, że cały czas wracam do Gdańska w okresie międzysezonowym. Zawsze jestem w Gdańsku i tam mieszkam. Bardzo się cieszę, że tam trafiłam, bo znalazłam swoje miejsce na ziemi na przyszłość. 

Bardzo fajnie mi się tam grało. Świetnie wspominam ten klub pod każdym względem. Musiałabym wymienić, co było fajnego w każdym klubie, bo wiele ich było. Na pewno też bardzo dobrze czułam się w samym klubie z Rzeszowa, jak i mieście.  

Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że teraz w Opolu czuje się jak w domu, bardzo zaopiekowana. Odczuwam, że jestem tu, gdzie powinnam być.

Atom Trefl Sopot po wygraniu Pucharu Polski w 2015 roku, Kędzierzyn-Koźle / fot. PressFocus

Zazwyczaj spędzałaś w klubach dwa lata – czy to w Sopocie, Policach, Rzeszowie, czy też trzy lata w Dąbrowie Górniczej. Czy zawsze miałaś zamiar, żeby spędzić akurat te dwa lata w danym klubie, bądź z czego akurat wynikał taki okres trwania kontraktu w twoim wykonaniu?

– Czasami to były kontrakty podpisywane na rok, a po roku zostawałam na kolejny i jeszcze kolejny rok. W Dąbrowie Górniczej miałam podpisany kontrakt na dwa lata, po czym przedłużyłam na jeszcze jeden. Również w Chemiku miałam zaplanowane dwa lata. W większości podpisywałam kontrakty na rok. Po danym sezonie było dla mnie ważną informacją, czy klub czuje się ze mną dobrze, a także czy ja w tym miejscu się tak czuję. 

Myślę, że to było fajne rozwiązanie dla dwóch stron. Nie chciałabym być w klubie, który nie za bardzo chce, żebym ja tam była i na odwrót. Zawsze dla mnie swego rodzaju wentylem bezpieczeństwa było to, żeby podpisać kontrakt na rok i ewentualnie po roku mówimy sobie: “Chcemy, żebyś została, ja bardzo chciałabym zostać”, więc przedłużaliśmy na kolejne lata. Zazwyczaj tak to wyglądało.

Powiedziałaś, że trochę za późno zdecydowałaś się na tę karierę za granicą. Z czego dokładnie wyniknęło to, że twój pierwszy sezon za granicą, który spędziłaś w Grecji, miał miejsce dokładnie rok temu?

– Dużo o tym rozmyślam, natomiast mąż też gdzieś mi tam mówi, żeby nie wracać do tego. Jednak gdzieś tam sobie myślę, co by było, gdybym wyjechała do Włoch, gdzie miałam bardzo fajne propozycje, czy do innych klubów. Nie za bardzo chcę o tym myśleć, bo troszeczkę z tyłu głowy czuję, że mogłam to zrobić i mogłabym być w innym miejscu.

Nie wyjeżdżałam dlatego, że w Polsce zawsze miałam bardzo dobry klub, z czołówki. Za każdym razem trafiałam do klubu, gdzie były duże ambicje i możliwość walki o medale. Miałam dobre kontrakty. Jestem związana bardzo blisko z rodziną, dlatego też na tamten moment trudno było mi sobie wyobrazić, że wyjeżdżam za granicę i rzadko spotykam się z rodziną.

Były takie momenty, że co roku mąż namawiał mnie do tego, żeby spróbować. Nawet w połowie jednego sezonu miałam propozycję z Włoch, ale zawsze działałam intuicyjnie i zostawałam w Polsce. Nie żałuję, bo byłam w bardzo dobrych klubach i osiągnięcia również są dobre.  

Jednak z tyłu głowy pozostaje myśl, co gdybym wyjechała. Czasu nie da się cofnąć. Cieszę się, że w zeszłym roku mogłam zdobyć się na to, że wyjechałam do Grecji. Również planowałam, żeby pierwszy klub za granicą był fajny, w fajnym miejscu oraz ciepłym kraju. Chciałam też doświadczyć innej kultury. To była idealna decyzja, a rok spędzony w Grecji był niesamowity.

Czy otrzymałaś inne oferty poza UNI Opole po sezonie spędzonym w Grecji?

– Tak. Pojawiły się również oferty z zagranicy. Jednak tak jak wcześniej wspomniałam – w swoim życiu bardzo mocno kieruję się intuicją oraz swego rodzaju przeczuciem, dlatego padło na UNI Opole i nie zawiodłam się. Myślę, że intuicja dobrze mi podpowiedziała. Spróbowałam gry za granicą, chciałam też już wrócić do Polski. Zza granicy zawsze mam propozycje. Z Polski również był odzew. 

Kiedyś powiedziałaś, że otrzymałaś propozycje z Włoch, Japonii czy Korei Południowej, a chociażby we włoskiej lidze warunki finansowe są lepsze, aniżeli w polskiej. Również i sama liga naszpikowana jest gwiazdami nie tylko włoskimi, ale również tymi zagranicznymi. Sportowcy zazwyczaj nie mówią wprost i otwarcie o głównym motywie swoich przenosin, jakim są finanse. Dlatego chyba trzeba jeszcze bardziej docenić twoje decyzje i kierowanie się walorami stricte sportowymi. 

– Nieustannie kieruje się czymś innym. Czasami miałam propozycje z danego klubu, gdzie proponowano mi dużo więcej pieniędzy oraz profity, ale zawsze w pierwszej kolejności kierowałam się możliwością gry. Nie było dla mnie fajną rzeczą iść do klubu, w którym dostanę dwa razy więcej pieniędzy, ale będę pewną rezerwową, bo na mojej pozycji jest zawodniczka zagraniczna czy topowa i szanse grania są bardzo małe. Od razu odrzucałam takie oferty. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nigdy w swojej karierze nie kierowałam się zarobkami. Oczywiście – były brane pod uwagę. 

Miałam też taki przypadek, że będąc w jednym klubie, dostałam propozycję dwukrotnie lepszą z innego klubu. Jednak trener mnie przekonywał, żebym została, bo fajnie się pracowało. Zdecydowałem się na zostanie i odrzucenie tamtej oferty. Również nie było wtedy mistrzostwa (śmiech), ale bardziej liczyły się dla mnie takie wartości, jak samopoczucie w danym klubie czy układanie się współpracy z danym trenerem. Jestem bardzo emocjonalną osobą i rzeczy spoza siatkówki również są dla mnie ważne.

Z którym z trenerów z TAURON Ligi dotychczas współpracowało ci się najlepiej?

– Ze wszystkimi trenerami mam jakieś wspomnienia i każdemu trenerowi coś zawdzięczam. Z moich pierwszych lat doceniam trenera Popika, z którym zdobyłyśmy pierwszy Puchar Polski i z którym zaczynałam swój pierwszy sezon w Stali Mielec. Przyszedł w połowie sezonu i postawił na mnie, młodą zawodniczkę, a później poszliśmy do Budowlanych Łódź. Dużo mnie nauczył, szczególnie poza siatkarskich rzeczy. Wielokrotnie miałam z nim sporo prywatnych rozmów, w których mówił mi: “Kaśka, ty musisz to zrobić, bo masz taki duży potencjał”, a ja byłam wtedy świrem. Wiadomo, byłam młoda, lubiłam pogadać i nie skupiałam się na tym, co robię. Jednak trener Popik powiedział wiele takich rzeczy, które trafiły do mnie personalnie, jako do człowieka, jako do siatkarki. Przewartościowałam niektóre rzeczy i skupiłam się na tej siatkówce. Potrafił przed meczami mnie klepnąć i powiedzieć: “Dawaj Kacha”. Czułam z nim dużą więź, wiele mu zawdzięczam.

Z wieloma trenerami dobrze mi się współpracowało. Z trenerem Kawką, z którym wiele zdobyłyśmy, z trenerem Micellim, z którym do tej pory mam dobry kontakt i czasami się widzimy. Od każdego trenera staram się czerpać jakieś fajne rzeczy.

TRANSFEROWE PLOTKI

Jak zapatrujesz się i co myślisz o plotkach transferowych? W TAURON Lidze to zjawisko nie jest tak spore, jak w PlusLidze, gdzie niemal codziennie dochodzi do kolejnych wieści dotyczących przyszłości klubowej zawodników. Opinie w środowisku na ten temat są podzielone.

– Patrząc na te wszystkie lata, moim zdaniem te akcje transferowe zaczynają się znacznie wcześniej. Kiedyś turniej finałowy Pucharu Polski był tym momentem, kiedy zaczynało się dogadywać zawodniczki, tak teraz startuje to dużo, dużo wcześniej. Sama nie lubię na tym skupiać, tylko skupiać na danym sezonie, tym co mam teraz do zrobienia i tym, co możemy zrobić z danym klubem w tym roku. 

Uważam, że nie do końca jest to fajne. Robi się taka presja wśród zawodniczek, bo każda zaczyna się stresować z uwagi na chodzące pogłoski tu i tam. To nie jest fajne dla klubu zawodniczki, spokoju oraz kwestii mentalnej, bo kiedy podpisuje się kontrakty dużo wcześniej – może spadać koncentracja oraz cel. Takie są prawa siatkówki. Dla mnie rusza to troszeczkę za wcześnie.

Czy wy chociażby na przełomie lutego i marca rozmawiacie o tych transferach w szatni? Siłą rzeczy te wszystkie informacje do was docierają i zazwyczaj to wy wiecie jako pierwsze.

– Staram się o tym nie rozmawiać, ale prawda też jest taka, że siedzimy w szatni i nieraz gdzieś tam polecą jakieś hasła czy nowinki. Nie wiem, jak inne dziewczyny do tego podchodzą. Mnie już to tak nie fascynuje. Jest to nieuniknione, bo wszyscy mówią. Jestem za tym, żeby najbardziej skupić się na trwającym sezonie i dać z siebie wszystko. Ale rzeczywiście jest tak, że w żeńskiej oraz męskiej siatkówce się plotkuje.

ŻYWA LEGENDA – 5000 PUNKTÓW W TAURON LIDZE I LIDERKA PUNKTUJĄCYCH

W styczniu 2021 roku powiedziałaś, że zamierzasz grać do 40 roku życia, a także przebić barierę 400 rozegranych spotkań. TAURON Liga gromadzi dane od sezonu 2008/2009, tak, więc gdyby doliczyć jeszcze poprzednie, a także sezon w Grecji, to z pewnością udało ci się już przebić tę liczbę. Czy podtrzymujesz, chęć gry do czterdziestki, może jeszcze dłużej, skoro tak dobrze się czujesz, czy jednak nie rozmyślałaś jeszcze nad tym?

– Na pewno nad tym rozmyślam, bo wiele osób pyta się mnie, co też mnie zawsze dziwi (śmiech). Osobiście nie czuje się na tyle lat, na ile mam. Kocham grać i sprawia mi to bardzo dużą przyjemność. Zarówno siłownia, spotkania w drużynie, jak i ten cały styl życia. Trudno jest z tego zrezygnować, dlatego też, że sprawia mi to przyjemność. To nie jest przychodzenie na trening, odbębnienie i powiedzenie na razie. Wkładam w to serce. 

Powiedziałam sobie, że dopóki będę grała w siatkówkę z pasją i przyjemnością, to będę grała. Kiedy jednak pojawi się taki moment, że będę miała dosyć i siatkówka nie będzie sprawiać mi przyjemności, a przychodzenie na treningi będzie dla mnie trudne – zrezygnuję, bez względu na wszystko. Ta pasja jest cały czas, więc chciałabym grać. 

Czy do czterdziestki, czy dłużej? Ostatnio rozmawiałam z zawodniczką, którą grała do 45 roku życia – Magdą Śliwą. Również powiedziała mi, żebym grała, jeśli czuję się na siłach, bo ona żałuje, że już nie może. “Nie przejmuj się, jeżeli czujesz się dobrze i chcesz to robić – to rób”. Chyba tym się będę sugerować. Będę czuła, kiedy przyjdzie moment na to, żeby zrezygnować. 

Jestem też gdzieś tam świadoma tego, ile mam lat. Na razie nie rezygnuję. Zobaczymy, czy będzie to czterdzieści, czy więcej lat. 

Masz o co grać, bo jesteś żywą legendą. Przebiłaś próg 5000 punktów i jesteś najlepiej punktującą TAURON Ligi, posiadając ponad 2000 oczek nad Izabelą Kowalińską. Nie pozostaje nic, jak tylko śrubować rekord w najlepsze. 

– Przed sezonem chyba mąż pokazał mi te statystyki, gdzie nie dowierzałam. Jak mam jakieś słabe momenty, bo każdy je miewa – jesteśmy tylko ludźmi, jak mi nie idzie, czy są gorsze momenty w sezonie, to mąż musi mi często wyciągać takie fakty, pokazywać i mówić: “Słuchaj, zobacz ile tu osiągnęłaś”, żeby pokazać, co osiągnęłam. 

Dla mnie też to jest niesamowite. Jestem z siebie naprawdę dumna, że tak to wygląda. Nawet nie wiem, co mam powiedzieć, bo sama, kiedy patrzę na te wszystkie wyniki, mówię do siebie: “Wow, serio?” – że tak to wygląda. Na razie nie zamierzam na tym poprzestać i zdobywam te punkty dalej. 

Zastanawiałaś się kiedyś, gdzie jest twój siatkarski szczyt?

– Nie. Nie chciałabym się zastanawiać, bo kiedy przychodzą mi takie myśli, zaczynam się wtedy bardzo denerwować, że mogłabym osiągnąć coś więcej. I tak mam to do siebie, że nakładam sobie bardzo dużo na głowę i wymagam od siebie rzeczy, które są wygórowane. To też nie jest dobre. Jakbym miała się zastanawiać nad tym, gdzie jest mój szczyt i co jeszcze mogłabym zrobić, a czego nie zrobiłam, to chyba bym zwariowała. 

Myślę, że tak, jak potoczyła się moja kariera i to, jak to wygląda, to tak po prostu miało być i jest w tym jakiś cel. Staram się o tym nie myśleć, bo byłoby to ciężkie dla głowy. 

Sportowcy zazwyczaj odpowiadają, że są skupieni na tym, co tu i teraz, ale czy zastanawiałaś się nad tym, co będziesz robić po odwieszeniu butów na kołek? Czy będzie to coś związanego ze sportem, czy jeszcze nie było takich myśli?

– Jeszcze się nie zastanawiałam dlatego, że nie zamierzam kończyć kariery. Jednak gdzieś tam przychodzą myśli, czasami rodzina dopytuje, czy mam jakieś plany. Wiadomo, że myślę o tym, co będzie później. Uważam, że jest to zdrowe dla sportowca, bo wielu sportowców kończy karierę, nie myśląc o tym, co będzie później i następnie dopada depresja czy trudno jest się odnaleźć w innym, “normalnym” życiu. Gram przez dwadzieścia lat w siatkówkę, mam ułożony plan dnia, trenuję i żyję w takim systemie. Kiedy nagle tego zabraknie – może to być ciężkie i na pewno jest ciężkie dla każdego zawodnika. 

Gdzieś tam myślę i planuję, co robić. Mam pewne plany. Czy to się uda? Zobaczymy. Myślałam o pracy w akademii z dziećmi i przekazywaniu swojej wiedzy. Zawsze zostałabym wokół siatkówki. Myślę, że odnalazłabym się w tym. Rozmyślam również o rzeczach poza siatkówką. Jestem spokojna o to, bo myślę, że los i tak da to, co ma być i przyniesie dobre. Na pewno się tym nie zamartwiam i mam alternatywy. 

Kontuzje w trakcie kariery też cię nie opuszczały. Czy trudno było po nich wrócić do szczytowej formy? 

– Kontuzje są bardzo trudnymi momentami w karierze sportowca. Jestem atakującą i czasami sezony były bardzo trudne, bo dużo skaczę, jest ta moc. To różni się od pozycji pod względem eksploatowania organizmu i ciała. Myślę, że po każdej kontuzji wracałam silniejsza. Umiem się zmobilizować i narzucać sobie jakieś rzeczy. 

Kiedy byłam po kontuzji i operacji kolana – nie było u mnie dnia, kiedy nie byłam na siłowni. Robiłam to sama dla siebie. Po trzech miesiącach od operacji wróciłam do przygotowań i nie było śladu po kontuzji. Były to momenty ciężkie, w których zastanawiałam się, czy to już koniec, czy wrócę. Myślę, że jestem silną osobą psychicznie i zadaniową. Przede wszystkim chciałam wrócić do siatkówki. Nie odpuszczałam, chciałam po prostu grać. 

Teraz metody operacyjne, opieki, fizjoterapii są na dużo wyższym poziomie niż kiedyś. Niestety zawodniczki, które grały jakiś czas temu, często musiały kończyć swoje kariery sportowe, bo po kontuzji nie było możliwości powrotu. Teraz jest tak dobra opieka medyczna i wszystko idzie tak do przodu, że nawet mocna kontuzja nie wyklucza z dalszej gry. 

MENTALNOŚĆ

Czy poczułaś się kiedyś gwiazdą?

– Myślę, że nie. Może miałam taki moment, kiedy przyszłam do Chemika Police i zespół był naszpikowany gwiazdami. Może wtedy troszeczkę poczułam się, że jestem w tak dobrym klubie. To potrwało dosłownie moment, bo kontuzja bardzo szybko sprowadziła mnie na ziemię. 

Jestem zdania, że jednak jestem w drugą stronę – bardziej siebie nie doceniam i nie widzę swoich sukcesów, niż miałabym chodzić z nosem i głową do góry. Myślę, że nawet teraz, w tym, czy poprzednich klubach nigdy nie pokazywałam, że jestem bardziej doświadczona czy lepsza poprzez sodóweczkę bądź traktowanie młodszych lub mniej doświadczonych koleżanek z zespołu gorzej. Nigdy. Uważam, że atmosfera w drużynie i cała ta otoczka jest bardzo ważna. Zawsze staram się być na równi z dziewczynami.

Dlatego też nigdy nie chciałam być kapitanem. Miałam taki moment, ale to zupełnie nie jest rola dla mnie. Nie mogłabym gdzieś tam dowodzić. Na boisku bardzo lubię być liderem, a także przejmować zdobywanie punktów. Jednak w takim życiu nie. Lubię spokój, nie lubię takich sytuacji, w których coś trzeba załatwić i powiedzieć. Takie momenty mnie stresują i wolę tego unikać. Wolę pokazać na boisku.

Na początku tej rozmowy powiedziałaś, że czytałaś komentarze o losowaniu Pucharu Polski. Kiedyś zarzucano ci, że pojechałaś na wakacje pozorując kontuzję, żeby nie pojechać na zgrupowanie reprezentacji Polski. Czy poza tą sytuacją zmagałaś się kiedyś z hejtem bądź nieprzyjemnymi sytuacjami?

– To była bardzo nieprzyjemna sytuacja. Pamiętam, że bardzo mnie to uderzyło. To nie było symulowanie. Jak wyniknęła ta sytuacja, stwierdziłam, dlaczego mój obecny klub wówczas, czyli Chemik Police nie poinformował, że jestem po operacji. Nie dziwię się kibicom, że nie wiedzieli, że jestem po zabiegu, bo sezon się skończył, nie pojechałam na kadrę i gram w pierwszym meczu o Superpuchar Polski i to na dobrym poziomie. Pojawiły się gdzieś tam spekulacje, że odmawiam gry w reprezentacji, co nie było prawdą, bo dla każdej zawodniczki gra w kadrze jest ogromnym zaszczytem. 

Wtedy ta informacja była przemilczana. Nie chcieliśmy tego podawać, bo po co mówić o takich rzeczach. Jak wspomniałam – po trzech miesiącach wróciłam do super sprawności. To było dla mnie bardzo przykre, tym bardziej, że zawsze daję z siebie sto procent i nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. To była chyba jedna z większych sytuacji, kiedy spotkałam się z takim hejtem. Później zrobiliśmy wywiad i sytuacja ujrzała światło dzienne.

Do tej pory w wiadomościach oraz osobistych wycieczkach do mojej osoby bardzo rzadko spotykam się z hejtem. Wcześniej,  jak grałam w MKS-ie Dąbrowa Górnicza – zdarzały się wiadomości – szczególnie od osób, które obstawiają mecze i przegrywają – wtedy wylewają swój hejt. Jeśli chodzi o mnie, osobiście nie odczułam bardzo hejtu. 

Czy sława przytłacza, przeszkadza? A może pomaga bądź niczego nie zmienia w życiu człowieka?

– Nie wiem, bo nie czuję się sławna. Owszem, były momenty, że po reprezentacji ktoś chciał zdjęcie. Na pewno są to bardzo miłe sytuacje. Moja siostra, która jest do mnie bardzo podobna, była zaczepiana i chcieli z nią sobie robić zdjęcie. Zawsze do mnie dzwoniła i się śmiała.

To zależy od człowieka, a także od tego, jakie ma ego i jak nad tym panuje. Wiadomo, że niektórym bardziej to uderza do głowy. Jeśli chodzi o mnie – to tak nie jest. Zawsze czuję się skromnie, aż czasami za skromnie na to, co mogłabym. Ale taka jestem. 

Jak opisałabyś siebie, swoją osobowość?

– Na pewno na przestrzeni lat mój charakter troszeczkę się zmienił. Zawsze byłam walczakiem, bardzo charakterna. Czasami wręcz za bardzo. Myślę, że niektórzy trenerzy mieli ze mną ciężko, ale zawsze było to w dobrej wierze, bo chciałam lepiej grać. Jestem strasznie wrażliwa, ale mam to po mamie. Widzę również po swoim rodzeństwie, że każdy z nas jest bardzo wrażliwy. Kiedyś łatwo było mnie zranić. Natomiast teraz dużo pracuję z samą sobą i z zewnątrz nigdy nie wyglądam na osobę wrażliwą, ale jak ktoś mnie poznaje, to wie, o co chodzi.

Bardzo często spotykałam się z opinią, że zanim ktoś mnie pozna, z zewnątrz wydaje się bardzo zołzowata, niedostępna, nieprzystępna. Następnie często spotykałam się z opinią, że kiedy ktoś mnie już poznał, mówił: “Kurde, jesteś inna. Na początku się ciebie bałam, że masz taki wyraz twarzy i w ogóle, a tu jest spoko”.  Jestem otwarta, czasami za dużo gadam do ludzi tak, jak teraz (śmiech). 

Za tą wrażliwością w parze idzie również weterynaria. Na czym to finalnie spoczęło?

– Na tym, że siatkówka wygrała i trenując dwa razy dziennie, zmieniając kluby co rok, jest ciężko. Weterynaria nie jest łatwym kierunkiem. Do tej pory natomiast kocham zwierzęta, czuję się strasznie blisko z nimi i odczuwam jakąś ogromną empatię, która dla mnie samej jest trudna do wytłumaczenia. 

Jak widzę jakieś zwierzę czy filmik, wówczas potrafię się bardzo wzruszyć i chwyta mnie to strasznie za serce. Nie wiem, skąd mi się to bierze, ale czasami nawet jestem bardziej wrażliwa na zwierzęta niż na jakieś sytuacje z ludźmi. Kocham zwierzęta, zwłaszcza krowy i chciałabym mieć kiedyś swoją.

Taką wybrałam drogę i jestem szczęśliwa z siatkówki. Gdyby nie siatkówka, myślę, że byłabym weterynarzem. Rok temu patrzyłam na kursy nawet pomocnika weterynarza. Zapisywałam się do dzikiej ostoi na wakacje, żeby pojeździć i być wolontariuszem, tak samo do schronisk. Wszędzie, gdzie są zwierzęta – jest to dla mnie idealne miejsce. 

Kiedyś powiedziałaś, że kariera pomogła ci w uniknięciu kilku mandatów. Mogłabyś zdradzić nieco kulis?

– To prawda. Czasami w takich sytuacjach, jak znajdzie się kogoś, kto lubi sport i siatkówkę to tak. Były takie sytuacje, kiedy przekroczyłam prędkość i zatrzymywała mnie policja, to mówiłam przykładowo, że jadę na mecz. Policjanci pytali mnie, na jaki mecz, a także za bilety czy rozmowę dostawałam pouczenie. To nie było duże przekroczenie prędkości. Nie powiem, czasami się to wykorzystuje. Ludzie również zwracają uwagę na to, że jestem wysoką dziewczyną i pytają, co robię. Ciężko jest to ukryć w tym przypadku. Z mandatami było tak dwa, trzy razy, że panowie policjanci machnęli ręką.

Co ty wtedy sama poczułaś?

– Poczułam się trochę dziwnie. Myślę, że to też nie jest kwestia tylko tego, że ja czy inna siatkarka, bo na pewno też osobom niezwiązanym ze sportem policjanci dają pouczenie i jest to w porządku. To nie jest tylko kwestia mnie bądź innych znanych sportowców. Osoby niezwiązane ze sportem na pewno spotykają się również z tak miłym gestem. 

REPREZENTACJA

Opowiedziałaś o dużej euforii po powołaniu do reprezentacji kadetek. Jakie zatem emocje towarzyszyły ci w momencie, kiedy dowiedziałaś się, że zagrasz w seniorskiej kadrze?

– Pamiętam, że pierwsze powołanie otrzymałam do kadry Andrzeja Niemczyka. Miałam wtedy osiemnaście lat i byłam strasznie zestresowana. Pamiętam to, jak pojechałam na zgrupowanie do “złotek”. Śp. Andrzej Niemczyk powiedział mi jeszcze, żebym zaczęła przechodzić na treningi kadry B do kadry A, czyli do wszystkich “złotek”.

Naprawdę byłam tak zestresowana, że płakałam w pokoju i miałam serce w gardle. Rozgrzewałam się z Kasią Skowrońską. Nie pamiętam nic z tego, czy trafiałam, czy nie. Był ogromny stres, chyba więcej stresu niż radości. Wtedy tak tego nie czułam. 

Polska – Niemcy, 05.09.2019, Łódź / fot. Press Focus

Współpracowałaś z wieloma trenerami, bo był trener Niemczyk, Jerzy Matlak, Piotr Makowski czy Jacek Nawrocki. Którego z nich wspominasz najlepiej?

– Na pewno dużo fajnych sytuacji było z trenerem Andrzejem Niemczykiem. Nie znałam go też tak bardzo dobrze, jak starsze dziewczyny, które wygrały z nim mistrzostwo Europy i dłużej z nim pracowały. Miałam w sumie tylko jedne wakacje, jeden sezon reprezentacyjny do czynienia z trenerem Niemczykiem.  

Pamiętam, że miał bardzo dobre podejście do kobiet. Czasami jego teksty mnie rozbawiały i nie wiedziałam, jak na nie odpowiedzieć. Natomiast miał dobry kontakt z kobietami, wiedział, jak się dogadać i to chyba było kluczem do tego, że były sukcesy. Potrafił być blisko z kobietami, zrozumieć je i mieć normalne podejście.

Od pozostałych trenerów również dużo wyniosłam. Trener Matlak wziął mnie na mistrzostwa świata i powiedział, że widzi we mnie nadzieje, dlatego mnie wziął. Były fajne rzeczy. Każdy trener coś wnosi. 

Mogłabyś coś opowiedzieć o tych tekstach od trenera Niemczyka?

– Z tego, co pamiętam, miałyśmy darmowe solarium w Szczyrku. Trener mówił nam, żebyśmy sobie na nie chodziły i zawsze się ładnie prezentowały, miały makijaże i były zadbane, bo już wchodząc na boisko, wyglądamy lepiej i będziemy się czuły pewniej przed takimi Rosjankami, jak będziemy wyglądały lepiej i lepiej się czuły ze sobą. 

Mówił również niektórym dziewczynom, że: “Może mogłabyś coś z włosami zrobić, może do fryzjera” (śmiech). To było dużo takich bezpośrednich żartów, które były fajne. Musiałyśmy robić swoje, być na posiłkach i na treningach na sto procent, a co było poza – to go nie interesowało. 

Chciałbym też zapytać o wasz list do PZPS-u. Zdaję sobie sprawę, że to drażliwy temat, zwłaszcza dla was. Czy jednak spotkałaś się na przestrzeni swojej kariery w klubie, że apelowałyście jako zawodniczki do władz, bo coś nie układało się na linii trener – zawodniczki?

– Myślę, że w każdym zespole, w każdym sezonie są różne sytuacje. Jeżeli idzie dobrze i są sukcesy, czasami jest po prostu spokój. Jeśli jednak dana drużyna gra gorzej, niż od niej oczekują sponsorzy i klub, bądź odnosi dużo porażek, wówczas zaczynają się problemy i wtedy szuka się problemów. Jest to normalna sytuacja. 

Nie pamiętam takiej sytuacji z trenerem w klubie. To jest normalne, że w każdym sezonie zmienia się trenerów  i za niepowodzenie zespołu w pierwszej kolejności odpowiada trener, co nie zawsze jest dobre. Wina niekoniecznie leży zawsze po stronie trenera. Jednak tak to już funkcjonuje i działa, że szkoleniowiec ponosi konsekwencje. Takiej sytuacji chyba nie pamiętam.

Co ty sama poczułaś oraz poczułyście, kiedy ten list został upubliczniony? Jakie były wasze nastroje w tamtym momencie? 

– Na pewno nie były fajne. Taki list i taka sytuacja nie były fajnym momentem dla reprezentacji Polski, szczególnie kiedy zdobyłyśmy 4. miejsce na mistrzostwach Europy. Tak się stało. Nie chcę do tego wracać.

Jak skomentowałabyś progres poczyniony przez reprezentację od momentu dołączenia Stefano Lavariniego?

– Progres jest ogromny. Myślę, że zawsze naszą reprezentację było stać na tak dobrą grę. Mamy dobre zawodniczki w Polsce. Trener Lavarini zrobił ogromną robotę, w tym awans do igrzysk olimpijskich. Jestem zdania, że dziewczyny są szczęściarami, zrobiły to własną, ciężką pracą łącznie ze sztabem. Należą się dla nich ogromne gratulacje. 

Fajnie się na to patrzy. Widać, że ta reprezentacja odżyła i wszystko jest poukładane. Faktem jest, że teraz te dziewczyny, które tworzą kolektyw, również są dużo bardziej ograne, bo grają we włoskiej czy tureckiej lidze, więc ich doświadczenie też poszło do góry, czego przykładem są Asia Wołosz i Madzia Stysiak. To naprawdę jest na plus i myślę, że z każdym rokiem będzie jeszcze lepiej. 

Jak wspominasz oraz jak podsumowałabyś swoje występy w reprezentacji Polski od pierwszego po ostatni mecz?

– Były momenty bardzo dobre. Pamiętam pierwsze igrzyska europejskie, gdzie zdobyłyśmy srebrny medal. To na pewno było fajne osiągnięcie oraz pierwsza taka impreza, fajnie było się na niej znaleźć. Jestem za to wdzięczna. Wszystkie występy w Grand Prix, różne mistrzostwa – to wszystko dało mi bardzo dużo.

Natomiast patrząc na to z perspektywy czasu, cały czas czuję niedosyt, że można było osiągnąć więcej. Każdy wie, że reprezentacja zmagała się z różnymi problemami. Cieszę się, że teraz to wszystko fajnie działa. Na pewno mam też poczucie, że mogłam osobiście więcej wnieść do reprezentacji, ale borykałam się z kontuzjami posezonowymi. Nie jest to dziwne, bo przez cały sezon w każdym meczu otrzymuję bardzo dużo piłek i na koniec organizm potrzebuje po prostu przerwy i pokazuje to ciałem, drobnymi urazami. Dlatego też nie zawsze mogłam uczestniczyć w kadrze. 

Czy dostrzegasz może różnice w siatkówce na przestrzeni ostatnich piętnastu lat, może w młodym pokoleniu? Czy podejście uległo zmianie?

– Na pewno się zmieniło. Świat się zmienia, wszystko idzie do przodu. Nastawienie i  mentalność również idą w innym kierunku, niż kiedyś to było. Dawniej praca była bardzo ważna. Nieistotne, czy ręka urwana, czy nie – to też nie było dobre. Trenowałyśmy, bo tak trzeba było. Aktualnie to trochę się zmieniło i jest to też fajne, że bardziej zwraca się uwagę na nasze zdrowie. 

Pamiętam, że kiedyś była ogromna rywalizacja. Przychodziłam przed treningami i zostawałam po treningach, żeby cały czas się szkolić. Pamiętam, że jeszcze niedawno jak grałyśmy z Magdą Saad w ŁKS-ie – zostawałyśmy zawsze po treningu i ćwiczyłyśmy to obronę, to wystawę. Zawsze wyciągałyśmy jak najwięcej, żeby wziąć dla siebie coś więcej. Była większa presja, żeby grać, a żeby więcej grać, trzeba było zrobić więcej, starać się. 

Mam wrażenie, że teraz nie ma aż takiej rywalizacji, takiej chęci pokazania, że mogę lepiej, co również przekłada się na zespół. Jeśli każda z pozycji rywalizuje ze sobą, wówczas drużyna rośnie, bo po prostu poprawia swoje umiejętności. Jeśli nie ma takiego zacięcia, to wiadomo, że nie ma rywalizacji i to nie działa korzystnie.

Uważam, że kiedyś każdy chciał więcej, nie wiem z jakiego powodu. Nawet, jak zostawał trzy godziny po treningu, czy miał przyjść – to nie było problemem, bo to stanowiło o tym, że dobra – zrobię więcej, to może zagram, może zagram lepszy mecz. Aktualnie nie ma aż takiego parcia.

Czy z tego, co powiedziałaś, może wynikać roszczeniowość młodego pokolenia, o której sporo się mówi?

– Nie wiem, bo też się czuję młoda, czuję się młodzieżą (śmiech). Myślę, że chodzi o charakter. Trudno mi określić, jaka jest przyczyna. Świat się zmienia i jest to normalna rzecz. Nie będziemy żyli tak jak dwadzieścia czy czterdzieści lat temu. Wszystko się zmienia i jest nieuchronne. Myślę, że to też zależy od tego, co myśli się w środku, co chce się osiągnąć i jakie ma się życiowe cele. 

Zawsze wiedziałam, że chcę grać w siatkówkę i robiłam wszystko, żeby grać. Powtarzałam sobie, że chce być najlepsza, co było też niefajne. Myślę jednak, że to – czy chcemy być najlepsi?

Zobacz również: 
Środkowa UNI Opole: Wykorzystałyśmy dobre losowanie

źródło: inf. własna

nadesłał:

Jeśli zauważyłeś błąd w tekście zgłoś go naszej redakcji:

Copyrights 2015-2024 Strefa Siatkówki All rights reserved