Strefa Siatkówki – Mocny Serwis
Strona Główna > Aktualności > PlusLiga > Jan Fornal: Warto czekać na swoją szansę

Jan Fornal: Warto czekać na swoją szansę

fot. Klaudia Piwowarczyk

– Mieliśmy swoje wzloty i upadki, więc tym bardziej musimy docenić to osiągnięcie. Nie da się utrzymać jednakowo dobrej formy na przestrzeni całych rozgrywek w dobie pandemii. Wszystkie odbyte kwarantanny z pewnością wywarły na naszą dyspozycję duży wpływ. Trzecie miejsce w PlusLidze to dla mnie osobiście duży sukces, tym bardziej, że mogłem cieszyć się nim z bratem Tomkiem, który wywalczył tytuł mistrza Polski – mówił w rozmowie ze Strefą Siatkówki Jan Fornal, przyjmujący zespołu z Warszawy.

 

Nie da się ukryć, że miniony sezon 2020/21 na długo zapisze się w historii polskiej siatkówki. Dla ciebie chyba szczególnie, bo wywalczyłeś z drużyną Vervy Warszawa Orlen paliwa brązowy medal w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce! To chyba jak dotąd twój najcenniejszy sukces w tej seniorskiej siatkówce.

Jan Fornal: Wydaje mi się, że tak. Nie zapominam również o moim ostatnim sezonie w krakowskim AGH, z którym wywalczyliśmy awans do najlepszej czwórki I ligi. Był to bardzo duży sukces dla tego klubu. Niewiele brakowało do tego, abyśmy wywalczyli medal. Mimo wszystko uważam, że było to dość historyczne osiągnięcie, a sam wierzę mocno w to, że Kraków będzie mógł kiedyś gościć u siebie najwyższą klasę rozgrywkową. W mojej opinii dużą stratą jest fakt, że nie ma w takim dużym i pięknym mieście plusligowej drużyny, w czasie kiedy mniejsze miejscowości takich reprezentantów mają. Natomiast odnosząc się do kwestii naszego brązowego medalu w barwach stołecznego zespołu uważam, że to bardzo duży sukces całego klubu. Biorąc pod uwagę fakt, że startowaliśmy w fazie play-off z szóstej pozycji, walczyliśmy z świetnie prezentującym się zespołem z Gdańska, a w starciach z drużyną z Bełchatowa mieliśmy swoje wzloty i upadki, tym bardziej musimy docenić to osiągnięcie. Nie da się utrzymać jednakowo dobrej formy na przestrzeni całych rozgrywek w dobie pandemii. Wszystkie odbyte kwarantanny z pewnością wywarły na naszą dyspozycję duży wpływ. Doskonale pamiętam, jak władze ligi nakazały nam rozegranie meczu w zaledwie dwa dni po wyjściu z kwarantanny, gdzie na naszej drodze stawały takie zespoły jak Indykpol AZS Olsztyn, Aluron CMC Warta Zawiercie czy Cerrad Enea Czarni Radom. Graliśmy mecz za meczem i nie mieliśmy nawet czasu na treningi. Później doszły rozgrywki w Lidze Mistrzów, więc przygotowania ukierunkowaliśmy na mecze w Modenie. Na drodze do awansu do ćwierćfinału zabrakło nam zaledwie siedmiu oczek. Nie byliśmy faworytami, ale mimo wszystko zdołaliśmy się postawić. Każdy taki wyjazd jest znakomitym doświadczeniem. Nie ukrywam, że zanim dołączyłem do zespołu z Warszawy, marzyłem o tym, żeby wziąć udział w tym prestiżowym turnieju. Nie da się ukryć, że nawet, jeśli nie jesteś faworytem i trafisz w grupie na zespół Zenitu Kazań, Sir Safety Perugii czy Cucine Lube Civitanova, to zdajesz sobie sprawę, że druga szansa na walkę z takimi drużynami może się w życiu nie przytrafić. Samo trzecie miejsce w PlusLidze to dla mnie osobiście duży sukces, tym bardziej, że mogłem cieszyć się nim z bratem Tomkiem, który wywalczył tytuł mistrza Polski.

Co stanowiło o waszej przewadze nad wielką PGE Skrą Bełchatów na tych ostatnich metrach przed metą PlusLigi? Teraz wielka PGE Skra ustąpiła miejsca wielkiej Vervie Warszawa.

Pomijając samą kwestię zdobytego medalu musimy zaznaczyć, że dla nas ważna jest również szansa, którą dostaliśmy na to, aby ponownie wystąpić w Lidze Mistrzów. Znowu będzie nam dane popodróżować trochę po Europie. Myślę, że PGE Skrę Bełchatów trochę pokonały kontuzje. Urazy u zawodników takich jak Taylor Sander czy Bartosz Filipak to ogromne osłabienie dla drużyny. Swoją szansę dostał wtedy mniej doświadczony Mikołaj Sawicki, który dobrze się zaprezentował w obliczu takiego wyzwania. Kontuzje kontuzjami, ale warto zaznaczyć, że my bardzo dobrze graliśmy począwszy od tych decydujących starć w Gdańsku, gdzie nie daliśmy gospodarzom rozwinąć skrzydeł.

Sezon owiany dozą niepewności, ciągłymi zmianami terminarza, kwarantannami… Czy uważasz, że miało to wpływ na rezultat końcowy i wygląd tabeli? Czy sądzisz, że każdy klub „dostał po równo” i szanse mimo wszystko były równe?

Sądzę, że nie do końca te szanse były wyrównane. Niektóre drużyny ucierpiały mocniej, inne lżej. My byliśmy w tej drugiej grupie, bo wszyscy w miarę jednakowym czasie przechodziliśmy wirusa. Część chorowała nieco wcześniej, reszta ekipy później, ale dopadła nas jedna „fala”. Na szczęście uniknęliśmy wielokrotnych przerw siedmio- czy dziesięciodniowych, jak miało to miejsce chociażby w przypadku Jastrzębskiego Węgla. Prawdę mówiąc, to właśnie ten zespół toczył najcięższą walkę z wirusem. Miałem wrażenie, że Tomek spędził więcej czasu w mieszkaniu w tym sezonie, niż w treningu. Najpierw kwarantanna za kwarantanną, później kontuzja kostki, która pokryła się z kolejną izolacją i również wykluczyła go na miesiąc z gry.

Jedno, czego nie można wam odmówić w tym sezonie to fakt, że lubiliście dłuższe, niż tylko trzysetowe pojedynki. Zaledwie siedem meczów na trzydzieści cztery rozegranie zakończyliście w trzech setach. Pamiętamy, że były spotkania, w których ciężko było wam się rozkręcić… Dlaczego?

Ciężko powiedzieć. Zgadzam się z tym stwierdzeniem, bo rzeczywiście początki setów często nam uciekały. Rywale zdobywali nad nami cztero- lub pięciopunktowe przewagi, które później musieliśmy gonić. Nie mam pojęcia, co było tego powodem. Być może fakt, że mieliśmy dość młody skład, bo oprócz Damiana Wojtaszka, Andrzeja Wrony czy Piotra Nowakowskiego w naszej ekipie byli zawodnicy młodsi i nieco mniej doświadczeni. Może ta młodość i wynikająca z niej większa fantazja momentami działała na naszą niekorzyść. Musimy jednak wspomnieć, że rozegraliśmy również sporo ważnych, pięciosetowych pojedynków, które rozstrzygaliśmy na swoją korzyść w tym sezonie.

Masz już dobrą perspektywę, bo od kilku sezonów gościsz w ekstraklasie czy przez wzgląd na ten okres czasu i aspekt całkowicie sportowy, pomijając oczywiście kwestię samego medalu, możesz przyznać, że decyzja o przenosinach do Warszawy była słuszna? W porównaniu do poprzedniego klubu dostałeś tych szans nieco mniej.

To prawda. Zdumiewające jest to, jak bardzo zawodnik może szlifować swój warsztat i na przestrzeni sezonów rozwijać się sportowo, a co za tym idzie zmieniać barwy klubowe. W ostatnim sezonie w Będzinie rozegrałem około 60-70% spotkań, a otrzymałem zaledwie dwie oferty na kolejny rok, w czasie kiedy reprezentując warszawski zespół rozegrałem w nim około pięciu meczów i tych ofert do mnie napłynęło znacznie więcej. Rzeczywiście w spotkaniach, do których przystąpiłem, zaprezentowałem się dobrze i mogę być z siebie zadowolony. Niemniej uważam, że może to świadczyć właśnie o tej wartości klubu, która jest wysoka w skali całej ekstraklasy. Nie jest łatwo zawodnikowi po półrocznej przerwie wyjść na boisko i zagrać od razu dobry mecz. Myślę, że jest to dowód na to, że potrafię grać w siatkówkę i nie bez powodu jestem w Warszawie. Nie mogę powiedzieć, że to sobie zawdzięczam ten medal, ale wiem, że niewielką cegiełkę do tego sukcesu w jakiś sposób dołożyłem.

Musisz przyznać, że jeśli już trener Andrea zdecydował się na ciebie postawić, to nie były to łatwe spotkania. Szczególnie, kiedy musiałeś awaryjnie wskoczyć w koszulkę libero i zastąpić niezastąpionego Damiana Wojtaszka. Takie wyzwania hartują?

Może coś w tym jest, bo na pewno niełatwym zadaniem jest próba zastąpienia jednego z najlepszych libero na świecie (śmiech). Miałem swoje momenty, gdzie Damian Wojtaszek nie mógł dokończyć meczu czy jakiś uraz uniemożliwił mu grę, więc to ja byłem desygnowany do gry. Trzeba wspomnieć, że „Mały” rozegrał wszystkie turnieje przygotowawcze, sparingi, Ligę Mistrzów, a to wszystko poprzedzał sezon kadrowy, więc był mocno eksploatowany. Wiedziałem, że może się zdarzyć taka sytuacja i wystąpię na tej pozycji. Trener Andrea Anastasi z góry zaznaczył, że to wyłącznie chwilowa zmiana, rozegram dwa lub trzy spotkania jako libero, a później wracam na swoją nominalną pozycję. Damian też musi czasem odpocząć, to normalne. Ja uważam, że zrobiłem co do mnie należało całkiem przyzwoicie. Jak wspomniałaś, po drugiej stronie siatki nie było łatwych rywali w tamtym momencie, bo chociażby zespół z Rzeszowa czy Suwałk, z którymi nie gra się lekko. Cieszę się, że zdołałem utrzymać poziom sportowy taki, jaki prezentowali moi koledzy.

Był rok w Siedlcach, trzy lata w Krakowie, dwa lata w Będzinie, rok w Warszawie. Doskonale wiemy, że wyrwanie cię z pierwszej ligi trochę trwało. Zespół ze stolicy małopolski, a zarazem twojego rodzinnego miasta, dużo ci zawdzięczał. Czy uważasz, że słusznie wyczekałeś tego momentu na wkroczenie do ekstraklasy?

– Oczywiście, że tak. Zawsze będę też na to zwracał uwagę. Osoby, które znają trochę siatkarskie realia wiedzą, jak to wygląda. Wystarczy spojrzeć choćby na mnie i mojego brata i zobaczyć, jaką drogę przeszliśmy. W swoim roczniku Tomek miał zaledwie kilku kolegów, którym udało wspiąć się nieco wyżej, reszta walczy w I lidze czy w niższych klasach rozgrywkowych. Obok niego był równie dobry zawodnik, bo Bartek Kwolek, a skład uzupełniali inni przyjmujący, którzy mogli rywalizować o to miejsce w składzie na w miarę równym poziomie. Jeśli spojrzymy na mój rocznik i drużynę, której filar stanowili obecni mistrzowie świata, jak chociażby Aleksander Śliwka czy Artur Szalpuk, to widać sporą różnicę. Do tego świetnie prezentujący się Rafał Szymura czy Bartłomiej Lipiński. W czasach kadetów tak wyglądał nasz zespół i jak spojrzę wstecz, to uświadamiam sobie, jak ciężko było walczyć o to miejsce. Widząc jaki poziom sportowy prezentują obecnie, mogę śmiało przyznać, że rola zmiennika nie była absolutnie wstydem. Dla kadeta bycie w czwórce najlepszych przyjmujących w kraju było czymś wielkim. Dobrą decyzją był mój transfer do Siedlec, kiedy nie ukrywajmy – nikt po SMS Spała nie chciał z marszu mnie zakontraktować. Pomógł w tym mocno mój tata (Marek Fornal – przyp. red.), który razem ze mną dzwonił do klubów i ostatecznie zaufał mi właśnie trener Sławomir Gierymski. Później przyszedł czas na AGH Kraków. Tam z kolei trener Andrzej Kubacki uwierzył we mnie i bardzo dużo w ciągu tych trzech lat mi pomógł. Wiele dała mi jego szkoła i nie skłamię, jeśli powiem, że będę do końca życia bardzo mu za to wdzięczny. Doskonale wiem, że gdyby nie on, nie byłoby mnie tu, gdzie jestem teraz. Do dzisiaj utrzymujemy kontakt. To świetny trener, ale i bardzo dobry człowiek. Po przenosinach do Będzina pierwszy rok spędziłem w większości na ławce i wdrażałem się niejako w PlusLigę. Rok później otrzymałem już więcej szans od trenera Jakuba Bednaruka. To przejście z Będzina do Warszawy nie było już tak duże. Wiadomo, że nie miałem tak ogromnego przeskoku jak mój brat, gdzie wychodząc z I-ligowego SMS-u Spała od razu wchodził do szóstki w drużynie Czarnych Radom. Później zakontraktowany w drużynie Jastrzębskiego Węgla zdobywa złoty medal mistrzostw Polski, a dziś to reprezentant Polski i jeden z najlepszych przyjmujących w kraju. Mam nadzieję, że jeszcze wiele przed nim, bo jak dobrze wiemy to przedstawiciel pokolenia „złotych juniorów”. Myślę, że trochę cięższą drogę miałem w swoim roczniku, ale nie ujmuję nic Tomkowi, bo wiele zdobył i osiągnął naprawdę dużo wyłącznie swoją ciężką pracą. Poświęcił dla siatkówki bardzo dużo i należy mu oddać szacunek. Jak widać to wszystko owocuje. Ja robię mniejsze kroki, ale nadal idę do przodu. Nie stoję w miejscu, nie cofam się. Robię postępy, o czym świadczy fakt, że ofert napływało do mnie znacznie więcej w tym roku z innych klubów. Niemniej jednak stołeczny zespół na tyle mi zaufał, że zdecydował się zakontraktować mnie na kolejny sezon. Cieszę się, że dostałem taką możliwość. Mam nadzieję, że okazji do grania będę miał nieco więcej.

Przeszedłeś inną drogę niż twój brat, ale oboje mimo wszystko osiągacie z roku na rok lepsze rezultaty. Ścieżki waszych karier były jednak totalnie różne, ale tak samo kręte.

Jest sporo zawodników, którzy bardzo długo byli w cieniu, a pojawili się nagle w juniorach, jak chociażby Kamil Semeniuk, czyli chyba najlepszy przyjmujący tego sezonu. Później Bartłomiej Lipiński, który po zakończeniu kariery w Spale miał problem ze znalezieniem klubu i musiał szukać w lidze włoskiej. Zaprezentował się dobrze, wrócił do Polski i również rozegrał dobry sezon. Myślę, że cierpliwość popłaca i warto czekać na swoją szansę. Mam nadzieję, że również gdzieś dla mnie jest coś przeznaczone.

W którym momencie swojej, bądź co bądź dość długiej kariery czułeś, że dojrzałeś już jako pewny siebie zawodnik? W końcu masz zaledwie 26 lat…

Najwięcej dał mi chyba drugi rok w Będzinie, kiedy zacząłem więcej grać i czułem się pewniej. Były momenty, że to ja „brałem więcej boiska” jak mówimy w siatkarskim żargonie. Nadal uważam, że wiele mi brakuje do tej prawdziwej, boiskowej pewności. Budować ją mogą jedynie chwile spędzone na boisku i ja też zauważam to u siebie. Abstrahując od różnicy poziomów pomiędzy I ligą a PlusLigą, to zdecydowanie na zapleczu ekstraklasy czułem się pewniej.

Czy jest jakiś moment w twojej karierze, który gdybyś mógł, to zdecydowanie skierowałbyś na inne tory?

– Gdybym miał znowu podjąć decyzję czy będę grał w siatkówkę, to zdecydowanie jeszcze raz bym się na to zdecydował. Poszedłbym do szkoły do Spały, bo to miejsce bardzo dużo daje. Zobaczyłem różne zakątki świata razem z reprezentacją, bo zarówno mistrzostwa świata, olimpijski festiwal młodzieży Europy, ale i mistrzostwa Europy. Było wiele wyjazdów, które zapamiętam na długo. Owszem, miałem momenty, kiedy chciałem już kończyć przygodę z siatkówką, bo dopadały mnie chwile zwątpienia. Kluczową jest kwestia podejścia i motywacji do tego, aby się nie poddawać. Pamiętam jak po drugim sezonie w AGH Kraków, kiedy grałem słabiej, chciałem zrezygnować z siatkówki. Nie widziałem dla siebie już perspektywy rozwoju, a miałem możliwość podobnego zarobku na innej płaszczyźnie. Dałem sobie jeszcze jedną szansę i jak widać było warto. W trzecim roku w Krakowie „odpaliłem”, zdobyliśmy czwarte miejsce z chłopakami pod wodzą trenera Kubackiego, a teraz jestem w Warszawie. Niezbadane są losy siatkarza. Wszystko się może zdarzyć, a ja cieszę się, że mogę robić coś, co jest moim hobby i jeszcze dzięki temu zarabiać.

Czym różni się Janek Fornal w krakowskim AGH od Janka Fornala w Vervie Warszawa Orlen Paliwa?

– Trudne pytanie. Być może ten przeskok poziomów z I-ligowego Krakowa do plusligowego MKS-u Będzin nie był tak duży. Spodziewałem się większej zmiany. Wierzyłem w siebie i w to, że mogę jeszcze wiele pokazać. Przychodząc do krakowskiej drużyny nie czułem się dobrze w elemencie przyjęcia, co zmieniło się znacząco w ostatnich latach.

Pierwsza liga pozwala budować pewność siebie i daje okazje do tego, aby się w jakiś sposób pokazać. Ty zdołałeś świetnie wywiązać się z tego zadania.

– Rzeczywiście przed przyjściem do AGH Kraków trener Andrzej Kubacki powiedział wprost, że na mnie chce budować zespół i to ja mam być jego filarem. Mimo, że zagrałem jakieś słabsze spotkanie, to umiał ze mną rozmawiać i wierzył we mnie. W MKS-ie Będzin czy obecnie w Vervie Warszawa Orlen Paliwa  muszę o takie zaufanie u trenera walczyć. Tutaj nie dostaję szans, a każdą otrzymaną muszę wykorzystać na sto procent i jeśli już wychodzę do meczu, to moim obowiązkiem jest zagrać najlepiej jak tylko potrafię.

Podejrzewam, że po roztrenowaniu czeka cię jakiś dłuższy urlop z indywidualnym planem na siłownię w ręku. Niemniej po tym okresie na nowo przybierzesz barwy stołecznej ekipy, w której to zostajesz na kolejny sezon. Był sukces, będą oczekiwania – jak zapatrujesz się na przyszły sezon ze swojej perspektywy?

– Daję sobie jeszcze około tygodnia na odpoczynek. Do sezonu pozostało jeszcze dużo czasu, bo dla mnie przerwa będzie trwała jakieś dwa, może nawet trzy miesiące. Przygotowania w klubie ruszą późno z uwagi na napięty terminarz reprezentacyjny i Igrzyska Olimpijskie oraz mistrzostwa Europy. Na pewno będę trenował na siłowni i być może pojawię się jeszcze w zespole AGH Kraków, który dzięki uprzejmości trenera Andrzeja Kubackiego umożliwił mi szansę na trenowanie. Nie przepadam zbytnio za siatkówką plażową, więc postawię na odpoczynek i regenerację, bo nie da się ukryć, że jestem już trochę zmęczony siatkówką. Oczywiście, gdybym otrzymał powołanie do kadry, to na pewno bym się nie zastanawiał. (śmiech) Niemniej jednak jeśli nie mam obowiązku obciążać organizmu po trudach sezonu, to wolę odpocząć, bo jest to równie istotne. Mam czas, żeby pobyć z rodziną, spotkać się ze znajomymi, zaplanować jakiś wyjazd na wakacje i to jest dla mnie priorytetem. Z przyjemnością wrócę niebawem na siłownię, bo bardzo lubię te treningi. W nadchodzącym sezonie prawdopodobnie dostanę więcej szans na grę, o czym trener Andrea Anastasi już mi wspomniał. Chcę pokazać, że warto mi zaufać i mogę pomóc temu zespołowi.

Czy uważasz, że klub będzie stać na to, aby chociaż wyrównać w przyszłym roku osiągnięty w minionym sezonie rezultat?

– Myślę, że tak. Oczywiście nie możemy ujawniać transferów na nadchodzący rok, bo to sprawa tajna, ale wierzę, że stołeczny zespół zdoła powalczyć o czołówkę. Nie da się ukryć, że już od kilku dobrych sezonów walczy o najwyższe trofea. Szkoda oczywiście ubiegłego, pandemicznego roku, bo była szansa na medal. Coraz lepsze występy w Lidze Mistrzów również są warte uwagi. Pod wodzą obecnego trenera, z perspektywą na naprawdę dobry zespół uważam, że Verva Warszawa ma aspiracje na walkę o medale. 

źródło: inf. własna

nadesłał:

Więcej artykułów z kategorii :
Aktualności, PlusLiga

Tagi przypisane do artykułu:
, ,

Więcej artykułów z dnia :
2021-05-13

Jeśli zauważyłeś błąd w tekście zgłoś go naszej redakcji:

Copyrights 2015-2024 Strefa Siatkówki All rights reserved