Strefa Siatkówki – Mocny Serwis
Strona Główna > Aktualności > PlusLiga > Damian Wojtaszek: To nakręca mnie pozytywnie na boisku

Damian Wojtaszek: To nakręca mnie pozytywnie na boisku

fot. Klaudia Piwowarczyk

— Jeśli jest się profesjonalistą i akceptuje się, że sport jest jaki jest, czyli opiera się na umiejętnościach i formie, nie ma zazdrości. Wie się, że należy trenować więcej, by pójść dalej. Kiedy na dodatek lubi się osobę, z którą się rywalizuje, układ ten staje się jeszcze lepszy. Obaj oponenci napędzają się do jeszcze lepszej gry, na czym korzysta ich drużyna – mówi w wywiadzie dla TVP Sport Damian Wojtaszek.

 

Komu zawdzięcza pan karierę?

Damian Wojtaszek:Miałem 17 lat. Od Zdzisława Gogola dostałem zaproszenie na treningi kadry juniorów w Szczyrku. Miałem tam być na jednym, dwóch zajęciach. Co ciekawe, zawiózł mnie obecny burmistrz Milicza Piotr Lech, ponieważ nie miałem za bardzo jak się tam dostać. Po dwóch treningach trener Gogol powiedział, że mam potencjał i mam zostać z grupą. Miałem ze sobą dwie koszulki i dwie pary spodenek. Dano mi więc sprzęt niezbędny do dalszych ćwiczeń. Byłem z chłopakami do końca obozu. Jednocześnie z kadrą B przebywał wtedy Krzysztof Felczak. Zobaczył jak gram i zapytał, czy mam ochotę dołączyć do MOS Wola Warszawa. Zapewnił mnie, że pokryte zostaną koszta noclegu, wyżywienia i dojazdów. To był ważny argument, ponieważ mojej mamy nie stać było na utrzymanie mnie w stolicy. To, że nie musiałem się martwić o aspekty finansowe, a skoncentrować wyłącznie na siatkówce i nauce, było dla mnie bardzo dużym plusem.

Co było największą lekcją dorosłości w Warszawie?

– Wyjeżdżając do Warszawy, poznałem moją obecną żonę. Przez dwa lata żyliśmy na odległość. To była prawdziwa lekcja. Cały nas żyliśmy planem. Ja miałem iść na studia, Kinga ogarnąć wszystko w swoim życiu we Wrocławiu. Wiedziałem, że chcę ściągnąć ją do stolicy i mieszkać z nią. Zdawałem sobie sprawę z tego, że dzięki niej będzie mi łatwiej funkcjonować w tym wielkim świecie i wszystko ze sobą pogodzić. Trafiłem na uczelnię, ona przyjechała do mnie i zaryzykowaliśmy wspólnie. Decyzja o tym, by poświęcić swoje życie dla chłopaka, który kocha tak niepewną rzecz jak siatkówka, na pewno nie była dla niej łatwa. Zostawiła dla mnie bardzo dobrą pracę na Dolnym Śląsku. Miłość jednak nie wybiera i od tego momentu już zawsze szliśmy w jednym, wspólnym kierunku.

Kiedy Warszawa dała finansową stabilność?

– Za czasów Marcina Bańcerowskiego i Jolanty Doleckiej pierwszy sezon, w którym pieniądze były każdego miesiąca na koncie, to rok, w którym wywalczyliśmy grę w Pucharze Challenge. Grali wtedy Zbigniew Bartman, Michał Kubiak i inni. To był jedyny sezon w ciągu tylu lat, kiedy nie musiałem się martwić o finanse.

Dlaczego więc pan tak długo został w klubie ze stolicy?

– Podpisałem dwuletni kontrakt. Kiedy Michał i Zbyszek szli do Jastrzębskiego Węgla, dostałem propozycję wykupu umowy, ale nie warto było tego robić. Zostałem więc jeszcze jeden rok i wtedy udało nam się wywalczyć srebrny medal Pucharu Challenge. Był to sezon, kiedy nieustannie nam obiecywano, że pieniądze w klubie się pojawią. Tak nie było.

 Jak wspomina pan czas niepewności co do losów klubu z Warszawy po kłopotach finansowych ONICO?

— Chwile, które przechodziłem w Japonii były straszne. Najlepiej wie o tym Michał Kubiak, z którym byłem wtedy w pokoju, jak i reszta chłopaków. Byłem totalnie zdołowany. Wszystko było już dopięte na ostatni guzik i nagle okazało się, że cały klub może się rozsypać jak domek z kart. Statek tonął, a ja nie wiedziałem, co zrobić.

Spał pan wtedy w ogóle?

— Nie. Nie wychodziłem praktycznie z pokoju. Nawet Kubiak chciał mnie zaprosić na sushi, ale nie byłem w stanie skorzystać z propozycji. Cały czas albo wisiałem na telefonie, albo leżałem i myślałem o całej sprawie. Perspektywa upadku klubu, przeprowadzki i budowania życia w innym mieście mnie przytłaczała. To był szok. Wszystko przecież wcześniej było na czas — i pensje, i bonusy.

Szukał pan wtedy innego klubu?

— Tak, szukałem. Powiedziałem jednak Piotrowi Gackowi, że będę tym, który zostanie do samego końca.

Kiedy poczuł się pan częścią kadry?

— Bardzo dużo grałem w kadrze B. Występowałem na uniwersjadzie i igrzyskach europejskich w Baku. Cały czas mogłem się szkolić na zapleczu. Co do zespołu A, to jego częścią poczułem się po kwalifikacjach do igrzysk olimpijskich w Berlinie. Z Pawłem Zatorskim graliśmy wtedy wymiennie.

Wszyscy mówią o panu, że jest pan „Atmosfericiem”. Zawsze lubił pan być w centrum uwagi?

— Kiedy widzę, że jest moment do żartów, zawsze to wykorzystuję. To nakręca mnie pozytywnie na boisku. Co ciekawe, kiedy w hali byli kibice, nie słychać było tego, co wykrzykuję. Dopiero teraz ludzie podchodzą do mnie i mówią, że bawi ich to, co mówię w czasie spotkań. Trochę mnie to krępuje, bo nie zawsze są to rzeczy miłe. Właśnie dlatego zacząłem się hamować. Chcę jednak pozytywnie podbudowywać zespół szczególnie teraz, kiedy gra nam nie idzie. Ja sam nie czuję się w stu procentach pewny i nie gram dobrze. Liczę jednak, że na koniec sezonu mimo wszystko będziemy się cieszyć z wyniku.

Pan robi żarty, ale pewnie inni robią też panu. Najlepszy żart, którego padł pan ofiarą?

— Idealnie wyszedł ten za czasów Andrei Anastasiego w kadrze. W moje urodziny graliśmy turniej Wagnera w Płocku. Dostałem wtedy tortem w twarz od Marcina Możdżonka i Łukasza Żygadło. Bartek Kurek chyba nawet wtedy pchał Marcina, bym dostał jeszcze bardzie widowiskowo. (śmiech) Totalnie nie spodziewałam się takiego obrotu spraw.

Czuł pan kiedyś, że ma pecha, bo przyszło panu konkurować z libero, który już zawsze będzie oceniany jako jeden z najlepszych w historii polskiej siatkówki?

— Nie, ponieważ Paweł Zatorski na to zasłużył. Taka jest rzeczywistość, nic na nią nie poradzę. Jedyne, co mogę zrobić, to to, że będę grał jak najlepiej i się rozwijał. Tak było za trenera Antigi, który dał mi szansę w grze na dwóch. Vital również zobaczył we potencjał i wpuszczał mnie na boisko do przyjęcia zagrywki z wyskoku.

Czym jest zazdrość w życiu siatkarza?

— Jeśli jest się profesjonalistą i akceptuje się, że sport jest jaki jest, czyli opiera się na umiejętnościach i formie, nie ma zazdrości. Wie się, że należy trenować więcej, by pójść dalej. Kiedy na dodatek lubi się osobę, z którą się rywalizuje, układ ten staje się jeszcze lepszy. Obaj oponenci napędzają się do jeszcze lepszej gry, na czym korzysta ich drużyna.

Jak ocenia pan swoje szanse na wyjazd do Tokio?

— Szczerze? Cień nadziei zawsze jest.

Rozmawiała Sara Kalisz – cały wywiad w serwisie sport.tvp.pl

źródło: sport.tvp.pl

nadesłał:

Więcej artykułów z kategorii :
Aktualności, PlusLiga, reprezentacja Polski mężczyzn

Tagi przypisane do artykułu:
, , ,

Więcej artykułów z dnia :
2020-11-15

Jeśli zauważyłeś błąd w tekście zgłoś go naszej redakcji:

Copyrights 2015-2024 Strefa Siatkówki All rights reserved