Strefa Siatkówki – Mocny Serwis
Strona Główna > Aktualności > PlusLiga > Jakub Kowalczyk: Nikt nie chciałby być w naszej szatni po przegranej z ZAKSĄ

Jakub Kowalczyk: Nikt nie chciałby być w naszej szatni po przegranej z ZAKSĄ

fot. PressFocus

– Z perspektywy czasu uważam, że najważniejszą rzeczą jest znanie swojego miejsca w tej drużynie. Jest to wataha wilków. Są wilki, które mają ciągnąć tę watahę, a są też takie, które mają swoje zadania i swoje role. Oprócz spędzonych minut na parkiecie istnieje też wartość dodana jak emocje czy rozmowy w szatni – powiedział w rozmowie ze Strefą Siatkówki Jakub Kowalczyk, środkowy Projektu Warszawa.

MECZ Z WARTĄ

Krzysztof Sarna, Strefa Siatkówki: W meczu przeciwko Warcie Zawiercie zdobyliście 15 punktów blokiem. To największa ich ilość od początku sezonu, mimo że mierzyliście się już z niżej notowanymi rywalami, podczas gdy Warta stanowi czołówkę. 

Jakub Kowalczyk: Na pewno wszystko zaczynało się od bardzo dobrej zagrywki. Najczęściej blokowaliśmy na wysokiej piłce. Od tego są środkowi, myślę, że też zdobyli kilka punktów blokiem. Jesteśmy nieźli w tym elemencie. Mamy zazwyczaj więcej tych bloków aniżeli przeciwnik. Jest to naszą siłą.

ZADOMOWIENIE W WARSZAWIE

To już pana dziewiąty sezon z rzędu w Projekcie Warszawa, a zarazem jest to pierwszy klub, wraz z którym zagrał pan w PlusLidze. To rzadko spotykane jak na sportowe standardy. Nie znudziło się panu jeszcze w stolicy?

– Nie. Czuję się ważną częścią tej drużyny. Sam klub zmieniał się na przestrzeni dziewięciu lat, przez które w nim jestem. Kiedy jeszcze zaczynałem pod banderą Politechniki, wówczas walczyliśmy o fazę play-off. Często się nie udawało do niej awansować, zajmowaliśmy dziewiąte, dziesiąte miejsce. Kiedy zdobyliśmy szóste albo siódme usytuowanie, wówczas był to wielki sukces. Rosłem razem z klubem i organizacją. Jestem z tego wręcz dumny, że jestem tutaj dalej. Powiedzenie, że budowałem ten klub, brzmi śmiesznie, ale myślę, że byłem dużym puzzlem w tej układance, która nieustannie się rozwija. Nie żałuję niczego. Myślę, że to jest dobra droga, którą polecam każdemu. 

Pierwszy sukces w PlusLidze odniósł pan w 2019 roku, kiedy sięgnął po srebrny medal. Pana euforia była ogromna, chociaż sportowcy zazwyczaj czują niedosyt po przegraniu finału. 

– To było ponad cztery lata temu (śmiech). Był to pierwszy medal w historii naszego klubu. Z tego co pamiętam, ZAKSA wówczas była nie do zatrzymania, była swego rodzaju walcem, który miażdżył każdego. Wiadomo, byliśmy trochę smutni, ale w tamtych czasach spodziewaliśmy się, że to srebro i tak będzie wielkim rezultatem. Tak naprawdę każdy z nas był przeszczęśliwy, że zdobyliśmy tę “blachę” po raz pierwszy w historii klubu. Dla niektórych był to w ogóle pierwszy medal w PlusLidze, mieliśmy bardzo młodą drużynę. Trenerem był Stephane Antiga. Wtedy nastąpił pierwszy przełom, w którym poczuliśmy, że drużyna z Warszawy może być siatkarsko silna. Oceniam ten czas na plus. Nie mam nawet połowy takiej myśli, że miało być złoto i jest spora szkoda. To było srebro, z którego jestem bardzo dumny. Wisi ono w moim pokoju na honorowym miejscu. 

Powiedział pan, że czuje się ważną częścią Projektu Warszawa. W tym sezonie pełni pan rolę zmiennika. Każdy zawodnik chciałby grać jak najwięcej i jak najczęściej. Czy nie pojawiły się myśli, żeby zmienić drużynę, w której pojawiłaby się gwarancja gry w pierwszym składzie?

– Z perspektywy czasu uważam, że najważniejszą rzeczą jest znanie swojego miejsca w tej drużynie. Jest to wataha wilków. Są wilki, które mają ciągnąć tę watahę, a są też takie, które mają swoje zadania i swoje role. Oprócz spędzonych minut na parkiecie istnieje też wartość dodana jak emocje czy rozmowy w szatni. Wydaje mi się, że jestem w tym dość mocny. Znam swoje miejsce w szeregu. Jeśli mogę wejść, tak jak w meczu z Wartą i zaserwować to czuję, że jest to coś, co mogę dołożyć do tego zwycięstwa. Nie rozczulam się nad tym, czy mogę grać pięć akcji więcej, czy pięć akcji mniej. 

Rywalizujemy w europejskich pucharach, mam nadzieję, że będziemy grać w Pucharze Polski, a liga jest bardzo długa, co pokazała faza play-off w poprzednim sezonie. Pamiętam, że wszyscy grali resztkami sił i byliśmy wykończeni. To będą najważniejsze momenty. Aktualnie trzeba ciężko trenować i przygotowywać się, a także kibicować i wspierać chłopaków. Jeżeli będziemy mogli pomóc i wejść z ławki, wówczas staramy się robić to godnie. 

Przeprowadzka znad morza do Warszawy, w której mieszka pan już prawie przez dekadę. Co panu podoba się stricte w stolicy Polski?

– Myślę, że jestem już zakotwiczony w stolicy. W Warszawie mam mieszkanie, mieszkam w niej oraz jestem zameldowany. Myślę, że osiądę w tym mieście na stałe. Nad morze będę jeździł tylko zimą, ponieważ wolę o tej porze roku niż latem. W Warszawie podoba mi się wszystko, dlatego tak długo w niej siedzę. 

Aktualnie przez ciągłe treningi, siedzenie w autokarach, samolotach i halach nie mam czasu na wielkie zwiedzanie i podziwianie. To, co chciałem, już zobaczyłem. Siłą Warszawy jak wszyscy wiedzą, jest to, że stwarza możliwości. Nawet z doskoku można wyjść i zjeść coś dobrego, czy pójść to kina. Są to podstawowe rzeczy, które w napiętym grafiku bardzo umilają czas i można je robić znienacka oraz spontanicznie. Wydaje mi się, że w takich małych miejscowościach jak Zawiercie trzeba bardziej odpowiednio planować swoje życie. Niemniej jednak nigdy nie mieszkałem w tym mieście, więc mogę mówić głupoty. 

Czyli w stwierdzeniu, że Warszawa pochłania, jest coś na rzeczy?

– Jasne, że tak. To również zależy od wieku. Warszawa stwarza kosmiczne możliwości. Jest to miasto zarówno do tańca, jak i do różańca. Nie wyobrażam sobie lepszego miejsca do grania w siatkówkę, ponieważ w stolicy Polski można żyć pełnią życia.

SPORTOWA DOMENA STOLICY – LEGIA WARSZAWA

W jednym z ostatnich wywiadów powiedział pan, że chodzenie na mecze siatkówki w Warszawie nie gryzie się z innymi dyscyplinami sportu. W kontekście Warszawy można to oczywiście odnieść przede wszystkim do piłkarskiej Legii. Chodzi pan czasami na jej mecze?

– Tak. Chodzę na mecze piłki nożnej, ale aktualnie jak jest zimno – nie chce mi się. Zdarza mi się bywać na pojedynkach Legii. To nie jest jednak tak, że jestem kibicem na Żylecie i wykrzykuje najsłynniejsze okrzyki. Podobają mi się te emocje i lubię tych ludzi, którzy gromadzą się na trybunach. Pojawiają się wielkie oprawy, co jest spektakularne. Gdybyśmy mieli takie możliwości w halach, żeby mieć taki tumult, wówczas byłoby to niesamowite. To mi się najbardziej podoba. 

Nie znam się za bardzo na poziomie sportowym i nie mnie to oceniać. W ubiegłym sezonie chodziłem na pojedynki Ligi Mistrzów, w których występował Szachtar Donieck. Czasami zdarzy mi się pójść na mecz koszykówki. Jestem ze Słupska, a w koszykówce grają Czarni. Jak przyjeżdżają do Warszawy, wówczas kibicuję przyjezdnym. Oglądam różne sporty.

Jaką dyscyplinę sportu lubi pan oglądać najbardziej?

– To zależy od nastroju. Jak mi się nudzi, to obejrzę nawet snookera, bo podoba mi się komentarz. Nie oglądam za dużo sportu, ponieważ ta siatkówka nieustannie leci w telewizji. Czasem ją wrzucę, ale lubię czytać książki. Staram się nie marnować czasu na oglądanie telewizora.

A która jest pana ulubioną w kontekście uprawiania, nie wliczając oczywiście siatkówki?

– Lubię pograć w kosza. Jest to jednak bardziej porzucanie z bratem i poplotkowanie. Bardzo lubię również siatkówkę plażową. Warszawa stwarza nam takie możliwości. Większość chłopaków z naszego składu mieszka w Warszawie, więc po sezonie i tak spotykamy się razem i gramy w plażówkę nad rzeką. 

Czy mieszkając w Warszawie czuć dominację piłki nożnej na tle innych dyscyplin?

– Mogę tylko stwierdzać na podstawie ilości ludzi w hali. Aktualnie ta jest pełna. Ostatnio w hali na Ursynowie trzeba było dostawiać krzesła przy okazji meczu ze Ślepskiem Suwałki. Tak więc nie tylko ligowe szlagiery, ale wszystkie ligowe mecze wypełniają obiekt. Wiadomo, że jak jest mecz Legii, to Warszawa jest zablokowana i trzeba kombinować (śmiech). To nie są jednak moje sprawy. Mieszkam na Wilanowie, daleko od centrum, więc nie zastanawiam się nad tym szczególnie.

Zgodziłby się pan ze stwierdzeniem, że najlepszym sposobem marketingu niezależnie od dyscypliny nie są różnego rodzaju akcje, a wyniki? W przypadku dobrej passy danego zespołu frekwencja na trybunach znacząco rośnie. 

– Jasne. To oczywista sprawa. Kibice lubią sukces, a także tworzyć sobie bohaterów oraz ich podglądać. Jak się dobrze gra, to wszystko jest ekstra. Sukces rodzi fanów i jest to prostą sprawą. 

rosnący w siłę projekt

Powiedział pan o Pucharze Challenge. Coraz więcej, a także bardziej otwarcie mówi się, że posiadacie wielkie predyspozycje, by podnieść to trofeum. Sami komentatorzy podczas transmisji są podobnego zdania. Jak pan sam zapatruje się na te rozgrywki?

– Dopiero wygraliśmy pierwszy dwumecz ze Słoweńcami po 3:0. Już po pierwszym meczu wiedzieliśmy, że będzie to raczej spokojny mecz. Teraz czeka nas wyjazd do Francji. Jeszcze za dużo nie wiem o tym przeciwniku, ale z tego, co słyszałem od chłopaków, to grają ciekawą siatkówkę. Mają interesujących, wyskakanych i silnych zawodników. To zupełnie inne doświadczenie, kiedy jedzie się do innego kraju i gra z drużyną, której nigdy się nie widziało. Jest to inna hala oraz odmienne emocje. Pierwszy mecz zagramy u siebie, więc liczę na to, że wykonamy pierwszy krok w kierunku przejścia dalej. Nie ma się co czarować, że jeżeli już gramy w tym pucharze, to chcemy go wygrać. Po to jest to trofeum, żeby je zgarnąć, a zarazem, żeby było sympatycznie. 

Waszą siłę oraz atmosferę widać po zatrzymanym składzie. Jest tu wielu zawodników, którzy grają ze sobą od dwóch, trzech sezonów. 

– Niedawno o tym myślałem, że jest takie dziwne określenie, jak “wietrzenie szatni”. Czasami słychać, że tej drużynie, klubowi przydałoby się to wietrzenie szatni. Może to nie jest doskonale zgrana ekipa, bo mamy tutaj bardzo ciężkie charaktery. Wystarczy rozejrzeć się  po zawodnikach. Każdy jest inny, każdy jest swego rodzaju ananasem, że czasami wierzyć się nie chce (śmiech). Znamy się na tyle dobrze, że wiemy, jak na siebie reagować oraz potrafimy to wszystko poukładać. Wydaje mi się, że to jest kluczowe, kiedy tworzy się pozytywna atmosfera w drużynie. Wiadomo, że panuje wysoki poziom oraz emocje są podniesione, a wymagania i wyzwania wielkie. Jeżeli drużyna zna się dużo lepiej, wówczas stanowi to tylko o jej sile. 

Czy od momentu zdobycia brązowego medalu, a zarazem przejęcia sterów przez Piotra Grabana są to najlepsze momenty Projektu Warszawa?

– Ubiegły sezon trudno było ocenić, ponieważ zaczęliśmy bardzo kiepsko i przegraliśmy siedem meczów z rzędu. Dopiero po roszadach trenerskich okazało się, że jesteśmy jednak nieźli. Mieliśmy wówczas pokaźną serię wygranych. Doszliśmy do fazy play-off, a w meczu z ZAKSĄ brakowało nam niewiele. Wspomniany srebrny medal był sukcesem. Natomiast przegranie ćwierćfinału z ZAKSĄ strasznie nas zabolało. Nikt nie chciałby być wtedy w szatni po tym meczu, bo były to ciężkie chwile. Czuliśmy, że odrodziliśmy się jak przysłowiowy Feniks z popiołów oraz że można było wiele ugrać. Jednak cały słaby początek sezonu zaważył na tym, że kędzierzynianie ostatecznie nas wyeliminowali. 

Nie zastanawiałem się nad tym, jak wyglądały te poprzednie sezony. Po prostu skupia się na tym, że aktualnie idzie świetnie i myśli się do przodu. Nie rozczula się nad przeszłością.

Tym odrodzeniem Feniska z popiołów bezsprzecznie jest wejście Piotra Grabana jako pierwszego trenera do waszej szatni. W ubiegłym sezonie szum wokół passy zwycięstw był nieopisany, a jak na razie szkoleniowiec również wykonuje swoją pracę należycie.

– Nie da się ukryć. Wyniki bronią trenera. Wygrywamy dużo więcej, niż przegrywamy. Wydaje mi się, że trener śrubuje rekord skuteczności, a czegokolwiek nie dotknie, wówczas zamienia się w sukces. 

Co konkretnego wniósł do waszej drużyny trener Graban?

– Myślę, że trener jest świadomy tego, jak duży potencjał drzemie w drużynie, a także jak dobrych posiada zawodników. Nie nakłada na nas przykładowego chomąta, że mamy grać w narzucony sposób. Co prawda posiadamy wytyczne i znamy jego filozofię, podążamy nią, ale wiedząc, że mamy tak genialnych zawodników, jak Kevin Tillie, Jan Firlej czy Artur Szalpuk, chociaż wszyscy są genialni – możemy rozwinąć skrzydła i grać siatkówkę jak najlepiej potrafimy i lubimy. To składa się w jedną wielką całość. 

Z CZYTANIEM ZNA SIĘ ZA PAN BRAT

Jest pan ambasadorem akcji “Czytaj i wejdź do gry”. Powiedział pan, że nic się nie stanie, jeśli młodzi nie obejrzą pięciu TikToków, tylko przeczytają pięć stron książek. Czy dostrzega pan, że współcześnie wśród młodzieży trudno o motywację do ich czytania?

– Mnie na Instagramie oraz moich mediach społecznościowych otaczają ludzie, którzy bardzo dużo czytają. Rezonuję i rozmawiam z nimi. Tworzy się wokół mnie swego rodzaju grupka. Nie mówię, że jestem jakimś wielkim influencerem (śmiech), ale zauważam, że dużo ludzi czyta i to fajne książki. Czytają również to, co ja, a następnie wymieniamy się opiniami. 

Czy uważa pan, że czytanie jest wymagającą czynnością?

– Myślę, że tak. Zwłaszcza jak się czyta trudne książki. Nie zauważyłem w ciągu pięciu lat, odkąd zacząłem sumiennie czytać, jak zmieniłem się jako człowiek. Jestem dużo ciekawszy, mądrzejszy i fajniejszy. Wszystko przekłada się na superlatywy. Szczerze wszystkim polecam, bo człowiek wypowiada się swobodniej, jak czyta. 

Każdy ma swój poziom, jeśli chodzi o start. Jak ktoś zaczyna swoją przygodę z czytaniem, nie może rzucać się na głęboką wodę, bo to nie przyniesie żadnych przyjemności. Ja zacząłem od kryminałów i głupot wakacyjnych, które się wertuje i nie trzeba się za bardzo  zastanawiać. Z czasem jednak nie daje to takiej przyjemności i trzeba dać krok naprzód, wyszukiwać sobie rzeczy, które coś dadzą, rozwiną bądź opowiedzą ciekawą historię, którą będzie można rozpowszechniać dalej. Jest to taki naturalny rozwój. Uważam, że powinno się czytać mądre książki i wybierać uważnie to, co się czyta.

Byłby pan w stanie wskazać książkę bądź książki, które dały najbardziej do myślenia, refleksji?

– Moją najbardziej ulubioną książką jest “Łuk triumfalny” Ericha Marii Remarque’a. Jest to wspaniała, mroczna historia napisana pięknym językiem. Lubię również autorów, po których czuję, że są mądrymi ludźmi, bo tylko mądrzy ludzie napisaliby takie książki. 

Powiedział pan także o zasobie słownictwa. W komentarzach jednego z wywiadów sprzed sześciu lat jeden z internautów napisał, że posiada pan jego bogaty zasób. Jak wiele zatem musiało zmienić się po takim czasie?

– Jest to naturalne, że jak się czyta, to tak jest. Czuję się bardziej komfortowo w wywiadach i rozmowach. Zacząłem nawet mieć rozmowy, podcasty oraz audycje o książkach. O siatkówce już praktycznie z nikim nie rozmawiam, ponieważ wydaje mi się to nudne. Konwersuję oczywiście o książkach i sprawia mi to więcej satysfakcji. Jest to bardziej przejmujące, ale także stresujące, bo jest to wyjście ze strefy komfortu. Wydaje mi się, że wymądrzanie i opowiadanie, o tym, co czyta sportowiec, jest trochę nietuzinkowe. Musiałem się oswoić z takimi spotkaniami. Ostatnio byłem w Bibliotece Narodowej i starałem się tam też powymądrzać. To ciekawa przygoda.

czytanie? to nie wszystko.

Dużo pan podróżuje. Nie brakuje obcowania chociażby z wodospadami. Natura to pana przyjaciel?

– Odwaga podróżnicza wzięła się również dzięki książkom. Po kryminałach czytałem książki podróżnicze, które miały miejsce w ciekawych, dzikich miejscach z nietuzinkowymi ludźmi. Natknęło mnie to do tego, że można wiele, a zarazem podróżować inaczej niż większość. Sam sobie organizuję wszystko od A do Z. Mój ojciec ma starego kampera, którego zawsze pożyczam na miesiąc i jadę w siną dal. Również jak lecę w Tropiki, to zazwyczaj w takie miejsca, w których rzadko ktoś bywa. Lubię wtedy eksplorować i poznawać ludzi, a także przemieszczać się różnymi lokalnymi środkami transportu. Staram się to robić nietuzinkowo. 

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Jakub Kowalczyk (@kubakropek)

Czy ma pan jakieś podróżnicze marzenia na liście?

– Tak. Jeszcze nigdy nie surfowałem, a ostatnio dołączył do nas Taylor Averill. Ciągle mówimy o surfowaniu. Chciałbym, żeby ktoś mnie nauczył, bądź żebym sam się nauczył surfować. Mam również chęć pojechania do takiej prawdziwej Afryki, w której najchętniej przemieszczałbym się pociągami, podjeżdżając pod Kilimandżaro, a następnie wstąpić w zielone tereny. 

Sprawia pan wrażenie uśmiechnięto. Dostrzega to pan sam po sobie?

– Tak (śmiech). Taką mam osobowość. Często jednak przechodzi to ze skrajności w skrajność, bo jak się smucę, to również bardzo. Dużo częściej jednak się cieszę, bo moja praca daje mi dużo radości i nieustannie czerpię z niej satysfakcję. Dzięki sportowi mam piękne życie. Myślę, że posiadam bardzo dużo powodów do radości. Staram się ją pielęgnować w sobie od samego rana. To daje mi dużo siły do uśmiechu i celebrowania życia.

Powiedział pan o satysfakcji z pracy. Siatkówka była pracą marzeń?

– Bezsprzecznie. Bardzo długo czekałem na debiut w PlusLidze i pierwszy kontrakt. W dalszym ciągu bardzo doceniam, że jestem w Projekcie i gram coraz lepiej, przynajmniej tak mi się wydaje. To była praca marzeń. Od zawsze chciałem grać w piłkę nożną, jak miałem kilka lat, ale chyba każdym w tym wieku chce grać w nią grać. Szybko jednak przeszedłem na stronę siatkówki i jest to spełnione marzenie.

Zobacz również:
Graban dance – tak trener świętował ważne zwycięstwo

źródło: inf. własna

nadesłał:

Więcej artykułów z kategorii :
Aktualności, PlusLiga, Publicystyka, Wywiady

Tagi przypisane do artykułu:
, , ,

Więcej artykułów z dnia :
2023-12-07

Jeśli zauważyłeś błąd w tekście zgłoś go naszej redakcji:

Copyrights 2015-2024 Strefa Siatkówki All rights reserved