Strefa Siatkówki – Mocny Serwis
Strona Główna > Aktualności > PlusLiga > Bartłomiej Lemański: Nie chciałem szukać usprawiedliwień

Bartłomiej Lemański: Nie chciałem szukać usprawiedliwień

fot. plusliga.pl

Kilka lat temu Bartłomiej Lemański uważany był za wielki talent. Trafił do kadry, w której miał grać przez lata, ale później, jak sam mówi, nie potrafił sprostać oczekiwaniom i czuł się bezsilny. Teraz występuje w Cerrad Enei Czarnych Radom i w kilku meczach tego sezonu zdążył już pokazać, że może dać bardzo wiele swojej drużynie.

Po dwóch pierwszych meczach tego sezonu znalazłem na Twitterze taki komentarz: „Lemański wygląda na człowieka, któremu granie w siatkówkę w pewnym momencie przestało sprawiać przyjemność”. Ten sport wciąż sprawia panu radość?

Bartłomiej Lemański:Oczywiście, że tak.

A był czas w przeszłości, gdy nie sprawiał?

– Nie. Zawsze lubiłem grać w siatkówkę, choć dla kogoś z boku mogło to wyglądać nieco inaczej. Każdy zawodnik ma lepsze i gorsze momenty w karierze. Czasami coś mi dolegało i kiedy walczy się z bólem, gra się ciężko. U mnie te gorsze momenty wiązały się przede wszystkim z okresem, gdy siadała mi głowa.

Kiedy to się zaczęło? Pamiętam, że w 2016 i 2017 r. pisało się o panu jako o zawodniku, przed którym wielka przyszłość, zarówno w klubie, jak i reprezentacji Polski.

– W drugim, może trzecim sezonie występów w Asseco Resovii Rzeszów (Lemański grał w tym klubie w latach 2016-2020 – przyp. red.). Wcześniej, gdy byłem zawodnikiem warszawskiej Politechniki, miałem łatkę młodego gracza, któremu pewne błędy się wybacza. W Rzeszowie to się skończyło, a ja wymagałem od siebie pewnych rzeczy i nie potrafiłem tego realizować. To we mnie mocno uderzało, zarówno na treningach, jak i podczas meczów. Wiele było chwil, gdy brakowało mi chłodnej głowy. Rozpoczynał się mętlik myśli. Jeżeli czegoś ode mnie wymagają, to muszę to spełnić. Przecież dostaję za to pieniądze, przecież trafiłem do drużyny, która regularnie zdobywała medale i w której wymaga się bardzo wysokiego poziomu gry. Ten mętlik myśli wyglądał mniej więcej tak: „Nie wychodzi mi? Musi mi wyjść. Wcześniej mi wychodziło, czyli coś jest nie tak i trzeba to zmienić. Ale szukam jakiejś przyczyny i nie mogę jej znaleźć, mimo że chcę. Czuję się bezsilny”.

Rozmawiał pan o tym z kimś z drużyny?

– Nie poruszałem tego tematu w rozmowach z chłopakami, bo nie chciałem pokazywać, że sobie nie radzę psychicznie. Wiedziałem, ile się ode mnie oczekuje i nie chciałem szukać w ten sposób usprawiedliwień. Miałem natomiast oparcie w rodzinie. Najbliżsi, w tym moja dziewczyna, to osoby, z którymi zawsze mogę porozmawiać o kotłowaniu się myśli, zawieszaniu i gotującej się głowie.

Czyta pan w ogóle komentarze na swój temat?

– Jeżeli są to konstruktywne wypowiedzi, wnoszące coś, to tak. Ale wiadomo, jak jest z wieloma komentarzami. Sam dostawałem trochę obraźliwych wiadomości. Czytam więc, ale tylko niektóre.

Asseco Resovia do 2016 r. osiem kolejnych ligowych sezonów kończyła na podium. Później, w pana pierwszym sezonie, była czwarta, a następnie: szósta, siódma i trzynasta. Dlaczego zespół, który cały czas ma dobrych lub bardzo dobrych w skali całej ligi siatkarzy, aż tak zawodził?

– To dobre pytanie. W pierwszym sezonie, tym zakończonym na czwartej pozycji, mieliśmy strasznego pecha. Kontuzji barku nabawił się nasz atakujący Gavin Schmitt, a pod koniec sezonu, gdy rywalizowaliśmy o medale, musieliśmy radzić sobie bez obu libero i bywało, że nawet ja stawałem do przyjęcia. W kolejnych latach Resovia zajmowała coraz gorsze miejsca, choć skład moim zdaniem wciąż był bardzo mocny. Trudno było to pojąć.

W 2017 r., po wspomnianym pierwszym sezonie w Rzeszowie, zadebiutował pan w seniorskiej reprezentacji Polski. Podczas mistrzostw Europy rozgrywanych w naszym kraju, był pan nawet zawodnikiem pierwszej szóstki. Które wspomnienie z tamtego czasu tkwi najmocniej w pana głowie?

– Debiut przeciwko Iranowi. Stresowałem się przed tym spotkaniem, ale gdy już się zaczęło, było przyjemnie. Nigdy nie zapomnę też meczu otwarcia mistrzostw Europy, rozgrywanego na Stadionie Narodowym. Przegraliśmy co prawda 0:3 z Serbami, ale ponad 60 tysięcy osób na trybunach, krzyczących i śpiewających, stworzyło niezwykłą atmosferę. Tyle osób na siatkówce? Przecież to nie do pomyślenia. Nawet mecze piłkarskie w Europie rzadko ogląda aż tylu widzów.

W reprezentacji grał pan u Ferdinando de Giorgiego, a później u Vitala Heynena. Trafił pan na różnych od siebie szkoleniowców.

– Byłem przyzwyczajony do tego, że każdy trener ma swoje zasady, ale u de Giorgiego było ich sporo, np. podczas posiłków trzeba było czekać, aż wszyscy zjedzą, zanim mogliśmy wrócić do pokojów i trochę odpocząć. Trzeba było to uszanować. U trenera Heynena były gierki, które mogły wydawać się głupie. Odbijaliśmy piłki krzesłami, czasami nawet rolkami, ale miało to swój urok. Heynen podczas treningu czy meczu potrafił się zezłościć, ale w innych okolicznościach był otwartym i pozytywnym człowiekiem, który bardzo dużo rozmawiał z każdym zawodnikiem, na przeróżne tematy.

W 2017 r., niedługo po debiucie w kadrze, udzielił nam pan wywiadu, w którym mówił o swoich marzeniach, dotyczących występu w igrzyskach w Tokio. Ostatni mecz w kadrze rozegrał pan w 2019 r. Co pan czuł, śledząc spotkania Polaków podczas igrzysk?

– Ciężko się je oglądało, bo zawsze marzyłem, żeby tam się znaleźć. Cieszyłem się, kiedy Polacy wygrywali, ale ciągle była myśl: „Przecież ja mogłem tam być i tam grać”.

Wcześniej, kiedy jako 18-latek dostał pan szansę w Politechnice i rozgrywał pierwsze mecze w PlusLidze, miał pan inne marzenia. Chciał blokować największe gwiazdy rozgrywek.

– To był moment, kiedy pierwszy raz miałem okazję grać przeciwko gwiazdom siatkówki, które wcześniej znałem z telewizji. Myślałem: „Kurde, fajnie byłoby wyjść i zablokować tego gościa. Byłaby dodatkowa frajda”. Pamiętam mecz na Torwarze ze Skrą i moment, kiedy pierwszy raz zatrzymałem w ten sposób Mariusza Wlazłego. Moje najstarsze zdjęcie na Instagramie zostało zrobione chwilę przed tym ważnym dla mnie momentem (śmiech).

W sezonie 2020/2021 występował pan w Stali Nysa, a teraz jest graczem Czarnych Radom, prowadzonych przez Jakuba Bednaruka, który był pana trenerem w Warszawie. Początek był nieco słabszy, ale rozegrał już pan w tym sezonie kilka bardzo dobrych spotkań. Dlaczego wybrał pan Czarnych?

– Pewne znaczenie miał fakt, że będę znów pracować z trenerem Bednarukiem. Liczyłem, że dzięki niemu uda mi się wrócić na właściwe tory. Decydowały też kwestie prywatne i sama drużyna. Uważam, że mamy solidny skład i sporo atutów. Jesteśmy zespołem, który potrafi zrobić krzywdę tym teoretycznie mocniejszym, co pokazaliśmy np., wygrywając u siebie z Treflem Gdańsk. Myślę, że mało kto się tego spodziewał. Potrafimy wszystkich zaskoczyć i udowodnimy to jeszcze niejeden raz w tym sezonie.

Cały wywiad Jakuba Radomskiego w serwisie onet.pl

źródło: onet.pl

nadesłał:

Więcej artykułów z kategorii :
Aktualności, PlusLiga

Tagi przypisane do artykułu:
, ,

Więcej artykułów z dnia :
2021-12-15

Jeśli zauważyłeś błąd w tekście zgłoś go naszej redakcji:

Copyrights 2015-2024 Strefa Siatkówki All rights reserved