Tylko raz w ostatnich sześciu latach w ważnej imprezie siatkarskiej biało-czerwoni ograli Słoweńców. Ten rywal nam zwyczajnie nie pasuje i nie inaczej było kilka tygodni temu w fazie zasadniczej Ligi Narodów w Rimini, gdy ulegliśmy 1:3. – Zrobimy wszystko, żeby przełamać wreszcie to słoweńskie fatum, wygrać i zagrać w finale – mówi „Super Expressowi” Łukasz Kaczmarek, atakujący reprezentacji Polski siatkarzy, który w poprzednim starciu ze Słowenią w LN’21 wyszedł w pierwszej szóstce i zaliczył 17 pkt.
O co chodzi z tymi Słoweńcami? Zastanawiacie się między sobą, z czego wynika swoista niemoc w starciach z nimi?
Łukasz Kaczmarek: – Jakoś ci Słoweńcy nam faktycznie nie leżą. To niewygodny przeciwnik, ale niewygodny nie tylko dla nas. Mają stabilny od lat trzon zespołu, grają dobrą siatkówkę, bardzo skutecznie bronią. Zrobimy wszystko, żeby przełamać wreszcie to słoweńskie fatum, wygrać i zagrać w finale. Mimo że siedzimy już w bańce w Rimini miesiąc i można by mieć wszystkiego dość, to w ogóle nikt o tym nie myśli. Jak byliśmy tu tak długo, to kolejne parę dni nie zrobi różnicy. Tym bardziej że mamy najpiękniejszy moment turnieju, Final Four, każdy jest pozytywnie nastawiony na finałowe mecze.
Można pomyśleć, że macie w meczach ze Słowenią jakąś mentalną blokadę, która przekłada się na gorsze występy, bo jakością siatkarską przecież w żaden sposób nie ustępujecie.
– Nie ma co tego tak rozpatrywać. Kiedy oni walczą przeciwko naszej drużynie, która ma tak dużo wielkich nazwisk w składzie i utytułowanych siatkarzy, to po prostu nie mają nic do stracenia, bo ich ewentualna porażka nie jest rozpatrywana w kategoriach tragedii. Nie grają pod wielką presją, to ich niesie.
W środę otrzymałeś fantastyczną wiadomość od selekcjonera Heynena…
– Bardzo się ucieszyłem z olimpijskiej nominacji, to dla mnie wyjątkowa rzecz i wyjątkowy, wręcz magiczny sezon, gdy spojrzeć chociażby w jakim miejscu byłem rok temu, a w jakim jestem teraz oraz co się udało przez ten czas osiągnąć. Dzięki temu dalej walczę o następne zaszczyty, teraz jest to medal Ligi Narodów, a w perspektywie podium igrzysk. Sam wyjazd do Tokio jest dla mnie czymś wielkim, to już pewien rodzaj wyczynu. ale nie jadę tam, by sobie tylko pojechać do Japonii. Chcę wrócić z medalem.
Gdyby nie przełożono igrzysk, nie pojechałbyś na nie z powodu problemów zdrowotnych.
– Nie byłoby mnie w Tokio rok temu, bo dopiero wracałem do zdrowia (siatkarz miał najpierw zagrażające dalszej karierze zapalenie mięśnia sercowego, a potem złamał kość – red.). Dzięki przełożeniu tej imprezy, będę mógł wziąć w niej udział. Ostatni sezon w wykonaniu Zaksy był wyśmienity, byłem częścią tego, to wszystko się złożyło na moją obecną sytuację. Zaowocowało to również tym, że razem z kilkoma kolegami z drużyny kędzierzyńskiej znaleźliśmy się w kadrze olimpijskiej. Zaksa i trener Nikola Grbić mogą być dumni z tego jak wielu graczy wypromowali.
Nie jest żadną tajemnicą, że o igrzyska walczyłeś z Maciejem Muzajem. Jak od środka wyglądała ta rywalizacja?
– To była przyjemność. Wszystko odbyło się w sportowym duchu, wspieraliśmy się nawzajem, czuliśmy się znakomicie w swoim towarzystwie, każdy dawał z siebie ile mógł, nikt nikomu nie życzył źle. My z Maćkiem prywatnie bardzo się lubimy. Dla Vitala Heynena ta decyzja była ciężka, dla Maćka też okazała się niełatwa. Oczywiście kiedy dowiedziałem się, że to ja pojadę na igrzyska, bardzo się ucieszyłem, ale w głębi duszy pomyślałem od razu o Maćku, o tym co on czuje. Rozmawialiśmy ze sobą, uścisnęliśmy się serdecznie.
Maciek nie ma pretensji, że kiedy toczy się bój o miejsce w składzie na dużą imprezę, to wygrywasz z nim? Cztery lata temu przed mistrzostwami Europy też okazałeś się lepszy…
– No faktycznie tak się jakoś złożyło, że rywalizujemy ze sobą nie pierwszy raz. W 2017 roku to ja grałem w mistrzostwach Europy, w kolejnych latach on dostawał więcej szans, na przykład na kwalifikacje olimpijskie. Historia zatoczyła koło. Znowu ja jestem górą.
To, że poza jednym wyjątkiem zakończyła się selekcja olimpijska, sprawi, że wasze głowy się trochę oczyszczą przed meczami o medale w Rimini?
– Zdecydowanie, bo to myślenie w trakcie każdego meczu o powołaniach było wielkim ciężarem dla wszystkich siatkarzy, którzy walczyli o bilety do Tokio. Teraz powinno się grać łatwiej, będzie więcej luzu. Gadaliśmy nawet z chłopakami, że te spotkania w Lidze Narodów były nieraz rozgrywane pod większą presją niż niektóre mecze w sezonie. Bo można było więcej stracić niż zyskać. Teraz spadł nam kamień z serca.
Rozmawiał Marek Żochowski – SuperExpress
źródło: se.pl