Marcin Komenda miał na stałe zagościć w reprezentacji Polski, ale niepowodzenia w lidze zamknęły mu drogę do narodowej drużyny. 26-letni rozgrywający liczy, że wreszcie odzyska równowagę.
Edyta Kowalczyk (Przegląd Sportowy): Przed naszą rozmową zapytał pan, czy będę dociekać, dlaczego było dobrze, a nie jest. Przedstawiając w skrócie ostatnie pana sezony – udane występy w GKS-ie Katowice, dwa brązowe krążki Ligi Narodów i mistrzostw Europy w 2019 roku z reprezentacją Polski, przejście do Asseco Resovii, z którą musiał rozstać się pan mimo ważnego kontraktu, przenosiny do zespołu z Nysy zajmującego przedostatnie miejsce w lidze w dwóch poprzednich sezonach. Dziś jest pan zawodnikiem LUK Lublin i zaczyna wracać na właściwe tory. To suche fakty, a jak to wygląda z pana perspektywy?
Marcin Komenda (rozgrywający LUK Lublin): – Był taki okres, w którym wszystko toczyło się w kierunku, w którym chciałem, aby szło. Znalazłem się w kadrze, jeździłem z nią na ważne turnieje, mając za sobą udane występy w GKS-ie, a wcześniej w zespole z Kielc. Po przejściu do Asseco Resovii to wszystko wyhamowało i trudno jest mi znaleźć konkretną przyczynę.
Wybierając klub, kieruje się pan myślą o ewentualnym powrocie do kadry, do której trzy lata temu wydawało się, że szeroko otwierają się przed panem drzwi?
– To nie jest moja pierwsza myśl przy wyborze klubu. Raczej skupiam się na tym, by jako zespół zająć dobre miejsce w lidze i spełnić swoje oczekiwania. A jeśli dzięki dobrej grze i zadowalającym wynikom przyszło powołanie, to świetnie.
Przed minionym sezonem reprezentacyjnym czekał pan na telefon od selekcjonera Nikoli Grbicia?
– Mój wcześniejszy sezon ligowy nie był zadowalający, więc trudno, żeby trener powoływał zawodnika, który zajął 13. miejsce w lidze ze swoim klubem. Potrafię z dystansem ocenić swoje szanse. Wydaje mi się, że nie zasługiwałem na to powołanie, więc też na nie nie czekałem.
Wymagająca liga z 16 drużynami, co w opinii wielu osób nie jest najlepszym rozwiązaniem. Jakie według pana byłoby optymalne?
– Liga złożona z 14 zespołów. To pozwoliłoby na spokojniejszy terminarz dla ekip rywalizujących w europejskich pucharach, a pierwsza liga – i tak ciekawa — wzmocniłaby się o te dwa zespoły. Jednak rozumiem też powody, dla których zdecydowano się na to powiększenie PlusLigi, więc jako zawodnikowi pozostaje mi, jak najlepiej wykonywać swoją pracę.
A pan czego potrzebuje jako zawodnik?
– Mam nadzieję, że ten sezon będzie przełomem, powrotem do równej dyspozycji przez całe rozgrywki, bo jeszcze nie wyszedłem na prostą po sinusoidzie ostatnich sezonów.
*Cały artykuł Edyty Kowalczyk dostępny na stronie Przeglądu Sportowego
źródło: przegladsportowy.onet.pl