– Czuć w plecach i w rękach, że pracy jest dużo. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, to obok hali powstał szpital polowy. W trakcie treningów słyszymy, jak latają nad nami helikoptery, bo miejsce do lądowania mają dosłownie dziesięć metrów od obiektu. Te dźwięki cały czas przypominają o tym, jak bardzo sytuacja jest poważna. Spokoju ducha jeszcze chyba żaden z nas więc nie zaznał – opowiada w rozmowie z Sarą Kalisz ze Sport TVP Wojciech Włodarczyk. Stal Nysa po trudnych przejściach związanych z powodzią zainauguruje sezon w poniedziałek.
WYJAZD Z RZESZOWA I NIEPEWNOŚĆ
Sytuacja powodziowa w Nysie przypomnijmy spowodowała, że siatkarze PSG Stali Nysa nie zagrali meczu w Rzeszowie. – Wyjechaliśmy z Nysy o 8:00 w sobotę. Po tym jak dojechaliśmy do hotelu, wszyscy odpalili kanały informacyjne. Wiadomości spływały dość dynamicznie. Zaczęły pojawiać się w nas myśli, czy powinniśmy być w Rzeszowie, czy może rzeczywiście na miejscu. Wiedzieliśmy, że w drużynie mamy kilku chłopaków, których całe rodziny mieszkają w Nysie i trudno będzie im się skupić na grze. Było więc w nas wiele mieszanych emocji – opowiada Wojciech Włodarczyk w rozmowie z Sarą Kalisz. Powrotowi do Nysy towarzyszyła ogromna niepewność. – Jednym z argumentów, żeby nie wracać do Nysy, było to, że nie mieliśmy pewności, czy w ogóle będziemy w stanie dojechać do miasta i przejechać most. Warunki na drodze też były potworne, więc wiązało się to ze sporym ryzykiem. Oczywiście mocno wierzymy w umiejętności naszych kierowców klubowych, autokaru, ale mimo to istniało zagrożenie, że trasa będzie zbyt ryzykowna. Opuszczając słoneczny Rzeszów każdy myślał, jak to wszystko jest nierealne. Zatrzymywaliśmy się na stacjach benzynowych, kupowaliśmy zapasy na nadchodzące dni, bo mieliśmy świadomość, że w sklepach albo nie będzie towaru, bo będzie cały wykupiony, albo sklepy będą pozamykane i pozalewane. Wracaliśmy w ogromnej niepewności. Ustaliliśmy kto z kim będzie pomieszkiwał i w których mieszkaniach będzie najbezpieczniej. Podzieliliśmy się na podgrupy, żeby wspólnie przeżyć ten czas z buforem bezpieczeństwa – dodał Włodarczyk. Żywioł najbardziej dotknął młodego libero, Jakuba Olejniczaka, którego dom został doszczętnie zalany. Na odbudowę domu została uruchomiona zbiórka. – Oddziałała ona na nas tym bardziej, że zalanie wydarzyło się już w dniu naszej podróży do Rzeszowa. Przez to uświadomiliśmy sobie dobitnie, jak potężny będzie żywioł, z którym przyjdzie się mierzyć Nysie. Co ciekawe, chyba do Kuby to wszystko nie docierało. Chciał grać, sport był dla niego odcięciem od tych trudnych informacji. Nie wiedział w końcu, do czego wróci, kiedy przyjedziemy do miasta po meczu z Asseco Resovią Rzeszów – przyznał Włodarczyk.
Przypomnijmy, że przełożeniu meczu w Rzeszowie towarzyszyła ogromna burza.– Gram już kilka lat w siatkówkę i wiem, że nie wystarczy zebrać 28 chłopaków, by stworzyć ligowe widowisko. Za tym stoją setki ludzi, sponsorów, godziny organizacji i przygotowania obiektów. Domyślałem się, że załatwienie takiej kwestii, jak przełożenie meczu, może potrwać trochę dłużej niż godzina, dwie. Nie zmienia to faktu, że w tym czasie każda chwila była dla nas cenna, ponieważ sytuacja pogarszała się z minuty na minutę i chcieliśmy jak najszybciej wrócić do domów. Było więc trochę chaosu informacyjnego, który ostatecznie został sprostowany i przez samych zawodników Resovii, i przez zarząd. Najważniejsze jest to, w jaki sposób się to skończyło, a nie jaka burza wokół tego urosła. Żadna ze stron nie potrzebowała takiego zamieszania i niepewności odnośnie tego, co nas czeka – dodał Włodarczyk.
RATOWALI NYSĘ
Siatkarze, sztab i władze klubu po powrocie ruszyli na pomoc. – To był poniedziałek. W godzinach wieczornych pojawiła się informacja, że mieszkańcy będą starali się umocnić wały i przeciekające miejsca. Dowiedzieliśmy się więc, w jaki sposób można pomóc i gdzie ta pomoc jest najbardziej potrzebna. O godzinie 23.00 pojechaliśmy do miasta z Patrykiem Szczurkiem, z którym dobraliśmy się w „parę”, by razem przeżyć ciężki czas. Rozkładaliśmy worki, podawaliśmy je dalej, napełnialiśmy. Niektórzy siatkarze opuścili miasto z rodzinami, my wykorzystaliśmy to, że byliśmy na miejscu. Niesamowita była świadomość, że jesteśmy w tym wszystkim razem z innymi mieszkańcami Nysy. Obok nas było kilka tysięcy ludzi, którzy chcieli bronić miasta. Każdy chciał dać coś od siebie, bo te kilka wspólnie spędzonych godzin mogło uratować Nysę przez miesiącami sprzątania po żywiole. Nie było się nad czym zastanawiać, trzeba było działać – opowiada Włodarczyk. W związku z sytuacją odwołano też mecz z PGE GiEK Skrą Bełchatów.
WRACAJĄ DO GRY, ALE EMOCJE NADAL SĄ
Sytuacja w Nysie została opanowana, a Stal Nysa będzie mogła rozpocząć sezon. W poniedziałek zagra na wyjeździe z GKS Katowice.Jak przyznaje Wojciech Włodarczyk, trudno jednak po tym wszystkim do końca opanować emocje i do końca czuć się bezpiecznie. – Chyba jeszcze nie do końca to nastąpiło. Emocje cały czas nam towarzyszą. Obecnie jesteśmy zaangażowani w rozładowywanie i przekazywanie paczek, które dają nam ludzie dobrej woli. Hala, w której obecnie trenujemy, jest miejscem magazynowania przesyłek ze wsparciem. Dzięki hojności osób powoli zaczyna nam brakować parkietu na trenowanie, bo wszędzie jest mnóstwo kartonów z żywnością i produktami higienicznymi (śmiech). Jest też sporo pracy z wylewaniem wody z piwnic, odbudowywaniem wszystkiego… Czuć w plecach i w rękach, że pracy jest dużo. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, to obok hali powstał szpital polowy. W trakcie treningów słyszymy, jak latają nad nami helikoptery, bo miejsce do lądowania mają dosłownie dziesięć metrów od obiektu. Te dźwięki cały czas przypominają o tym, jak bardzo sytuacja jest poważna. Spokoju ducha jeszcze chyba żaden z nas więc nie zaznał.
źródło: sport.tvp.pl