– Po każdym awansie powtarzałem, że rośliśmy razem, że klub się rozwijał, a ja razem z nim. To coś wspaniałego. Niesamowitym jest przeżyć tyle lat w jednym miejscu i cieszyć się z tylu awansów w jednym klubie. Kiedy pomyślę sobie, że to już koniec, to łezka w oku się kręci – powiedział w rozmowie ze Strefą Siatkówki Łukasz Rudzewicz, który po 20 latach pożegnał się ze Ślepskiem Malow Suwałki.
Ikona odchodzi ze Ślepska
Łukasz Rudzewicz: Pewnie tak. Dla mnie był to szmat czasu. Ponad połowę swojego życia spędziłem w Ślepsku Suwałki. Nie ukrywam, że nie do końca z mojej decyzji nadszedł koniec tej przygody. Dobrze się czuję i jestem fizycznie dobrze przygotowany, ale w koncepcji trenera nie znalazło się miejsce dla mnie na nowy sezon. Dlatego pewna epoka się zakończyła.
Jak ktoś pomyśli o Ślepsku, to od razu na myśl przychodzi Łukasz Rudzewicz…
– Pewnie coś w tym jest. Na pewno ci kibice, którzy kibicują nam od początku, pewnie tak myślą. Gdyby ich zapytano o moją osobę, to myślę, że każdy z nich wiedziałby, kim jestem.
A czuje się pan trochę legendą tego klubu?
– Nie, bardzo nie lubię tego określenia, bo na legendę trzeba sobie zapracować. Taką legendą może być Mariusz Wlazły czy Michał Winiarski, a ja tak nigdy się nie czułem. Pewnie, że jest miło usłyszeć takie słowa od kibiców, ale uważam, że są one trochę na wyrost.
W obecnym sporcie rzadko, a wręcz wcale nie zdarza się, aby ktoś aż tak długo był związany z jednym klubem. Co pana trzymało w Suwałkach?
– Dobre pytanie (śmiech). Te 20 lat zleciało dla mnie jak jeden czy dwa sezony. Za mną wstępne pożegnanie, a 29 maja po meczu naszej reprezentacji w Suwałkach odbędą się uroczystości, które zakończą ten sezon. Po części czuję się winowajcą tego zamieszania, bo przez 20 lat dołożyłem swoją cegiełkę do tego, aby rozwijać ten klub, aby w Suwałkach powstała taka piękna hala, żeby mogły tu grać najlepsze klubowe zespoły na świecie, a okazało się także, że również nasza reprezentacja. Nic tylko się cieszyć. Zawsze powtarzałem, że moje serce będzie biało-niebieskie, ale nadszedł czas, w którym zakończyła się moja zawodnicza przygoda w tym klubie.
Od trzeciej ligi do elity
Ze Ślepskiem przeszedł pan przez wszystkie poziomy rozgrywkowe aż do PlusLigi. To chyba niespotykana sytuacja?
– Oczywiście, że tak. Po każdym awansie powtarzałem, że rośliśmy razem, że klub się rozwijał, a ja razem z nim. To coś wspaniałego. Niesamowitym jest przeżyć tyle lat w jednym miejscu i cieszyć się z tylu awansów w jednym klubie. Kiedy pomyślę sobie, że to już koniec, to łezka w oku się kręci i myślę, że to szybko nie minie. Moja miłość do tego klubu była bardzo duża i dalej taka jest.
Które momenty najbardziej zapadły panu w pamięć?
– Każdy awans i trudny mecz zapadły mi w pamięci. Na pewno pamiętam pierwszy mecz Ślepska w PlusLidze. Rozegraliśmy go na Podpromiu, wygrywając go z Asseco Resovią. Rozegrałem wtedy w Rzeszowie całe spotkanie. Myślę, że jest to chwila nie do zapomnienia dla mnie. Zawsze ten mecz będzie w moim sercu i w mojej głowie.
Do pełni szczęścia zabrakło sprawienia niespodzianki w play-off?
– No tak. Raz byliśmy w play-off, kończąc rywalizację na siódmym miejscu. Oczywiście, chciałoby się czegoś więcej. Liczyłem na jakiś historyczny wynik Ślepska, ale w zakończonym sezonie mieliśmy dużo zawirowań. Nasza gra nie wyglądała zbyt dobrze i mocno falowała. Na koniec trochę się ustabilizowała, a dzięki temu udało nam się osiągnąć cel minimum, który założyliśmy sobie ze sponsorami. Cieszymy się, że całe rozgrywki zakończyliśmy dwoma zwycięstwami.
No właśnie, to też jest sztuka podnieść się w sezonie, w którym wam nie idzie, a to w końcówce sezonu zrobiliście.
– Na pewno końcówkę ligi z mocnymi rywalami zagraliśmy bardzo dobrze. Grupa ludzi, która tworzyła ten zespół, nie zgadzała się, że jest tak źle, że gramy tak słabo. Na każdym treningu i w każdym meczu wszyscy chcieliśmy udowodnić samym sobie, że stać nas na więcej. Cieszy to, że mieliśmy drużynę, która walczyła, mimo że pojawiały się trudności i pokazała, że potrafi grać w siatkówkę. To doda wiary w siebie chłopakom, którzy zostali w Suwałkach.
Na koniec zapytam czy czuje się pan już siatkarskim dinozaurem?
– Nie. Miałem obok siebie dużo młodszych, czasami nawet dwukrotnie młodszych chłopaków. Chyba dzięki ich energii i ich młodości trochę czuję się tak, jak oni. Naprawdę nie odczuwam na karku tych lat, które mam. Na szczęście zdrowie mi dopisuje, jestem w dobrej formie fizycznej i byłem gotowy, aby dalej grać w Ślepsku.
Nowe otwarcie Rudzewicza
Czyli co dalej z przygodą siatkarską Łukasza Rudzewicza?
– Moja przygoda w Ślepsku dobiegła końca, a właściwie zakończy się z ostatnim dniem maja. Co będzie dalej, to czas pokaże. Na razie nie chciałbym o tym mówić.
Ale na razie nie kończy pan jeszcze przygody z siatkówką?
– Zbyt dobrze czuję się fizycznie i za bardzo kocham to, co robię, więc chciałbym zakończyć moją przygodę siatkarską w miejscu, gdzie będę mógł sobie pograć, udowodnić sobie, że nadal potrafię grać w siatkówkę, że dalej sprawia mi ona wielką radość i poczuć nowe emocje. Chcę znowu być szczęśliwy, przebywając na boisku, a nie tylko ciężko pracować na treningach, ale nie dostawać żadnych szans gry w trakcie spotkania. Wiem, że umiem jeszcze grać w siatkówkę, a takie, a nie inne decyzje szkoleniowca ciągnęły mnie w dół. Czułem, że mogę się ciągle rozwijać, a pewnie stałem w miejscu. Byłem gotowy na to, aby dalej grać w Ślepsku, ale nie chciałbym znowu tylko trenować i stać w kwadracie dla rezerwowych.
Zobacz również
Łukasz Rudzewicz: Chciałbym, aby ten klub dalej się rozwijał
źródło: inf. własna