Jarosław Macionczyk w tym sezonie nie schodzi z ust fanów polskiej siatkówki. Doświadczony rozgrywający Jastrzębskiego Węgla nie raz ratował drużynę w trudnej sytuacji. Pobił w tym sezonie rekord i dwoma medalami żegna się z klubem. – Dla mnie to jest świetna sprawa, która się właściwie teraz kończy. Z tego miejsca chciałbym podziękować wszystkim, dzięki którym się tutaj znalazłem – przyznał po finale Ligi Mistrzów w rozmowie z Polsatem Sport.
45-latek na ratunek
Także mistrzów Polski w tym sezonie nie omijały kontuzje. Gdy urazu nabawił się Benjamin Toniutti Jastrzębski Węgiel szukał wsparcia. Znalazł je w Jarosławie Macionczyku. Mało kto spodziewał się, że ten doświadczony rozgrywający tak mocno wpisze się w sezon jastrzębian.
Macionczyk już w pierwszym spotkaniu, w którym wystąpił dostosował się do wysokiego poziomu kolegów. Wystrzelił z formą i od razu zgarnął statuetkę dla MVP meczu. Trenował z zespołem zaledwie kilka dni, mecz z GKS-em Katowice otworzył asem serwisowym i wcale nie dał po sobie poznać, że jest najstarszym zawodnikiem na boisku w historii PlusLigi.
Niedługo później po występie w Lidze Mistrzów 45-letni rozgrywający stał się najstarszym debiutantem zawodów CEV w XXI wieku, a także najbardziej 'doświadczonym’ finalistą rozgrywek.
– Dla mnie to jest świetna sprawa, która się właściwie teraz kończy. Z tego miejsca chciałbym podziękować wszystkim, dzięki którym się tutaj znalazłem – powiedział w Polsacie Sport.
Srebro w Europie na koniec
Jastrzębianom nie udało się w finale Ligi Mistrzów pokonać włoskiego Itasu Trentino. Drugi rok z rzędu jest więc drugą wśród najlepszych drużyn w Europie.
– Jest trochę za szybko, by o tym mówić. Trzeba to przeanalizować. To Trento było zespołem lepszym. W każdym elemencie byli skuteczniejsi. Były momenty, kiedy mieliśmy swoje szanse, prowadziliśmy kilkoma punktami. Oni błyskawicznie nas doganiali i przechodzili punktowo. Z takim zespołem, jak Itas trzeba wykorzystywać takie sytuacje i cisnąć cały czas do przodu – podsumował finałową rywalizację Macionczyk.
Włosi poza zasięgiem
Itas Trentino zaprezentował się w finale bardzo solidnie i w jego grze trudno doszukać się mankamentów. Włosi dobrze przepracowali okres przygotowawczy do tego spotkania. Zagrał w nim też Daniele Lavia, który wcześniej miał problemy zdrowotne i nie grał. To dodało im pewności siebie. Sam Lavia zdobył w tym meczu 11 punktów.
– Myślę, że Itas Trentino był nie do ruszenia. Może w kilku momentach mieliśmy takie szanse, ale nie wykorzystaliśmy ich. Zagrali kapitalny mecz. Szczególnie obserwowałem ich pracę w bloku. Przesuwali się niesamowicie szybko i niesamowicie dobrze. Byli też skuteczni w kontrze. Widać było, że Itas jest strasznie zmotywowany. Widać było, że jest to dla nich ostatnia szansa w tym sezonie, by coś wygrać. Pokazali to na boisku – ocenił w rozmowie z Markiem Magierą rozgrywający.
Zobacz również:
Skandal w trakcie dekoracji zwycięzców Ligi Mistrzów! Kapitan bez medalu
źródło: polsatsport.pl