– Osiągnęliśmy niesamowity wynik. Pracowaliśmy na niego przez dziesięć miesięcy. Jesteśmy z siebie dumni. Ten sukces wyśmienicie smakuje. Nawet za 15 lat, jak wrócimy do tych wydarzeń we wspomnieniach, to i tak będziemy cieszyli się, że zrobiliśmy coś fajnego dla Częstochowy – powiedział Daniel Popiela, środkowy Exact Systems Norwida Częstochowa.
Od wywalczenia awansu do PlusLigi przez Norwida minęło już trochę czasu. Jak już na chłodno podchodzi pan do tego sukcesu?
Daniel Popiela: – Od tego sukcesu minęło już kilka dni, a mi cały czas towarzyszy zadowolenie, bo osiągnęliśmy niesamowity wynik. Pracowaliśmy na niego przez dziesięć miesięcy. Jesteśmy z siebie dumni. Ten sukces wyśmienicie smakuje. Nawet za 15 lat, jak wrócimy do tych wydarzeń we wspomnieniach, to i tak będziemy cieszyli się, że zrobiliśmy coś fajnego dla Częstochowy.
Zarówno rywalizację półfinałową, jak i finałową zaczynaliście od porażki, a jednak później potrafiliście się podnosić. To chyba świadczy o tym, że byliście mocni psychicznie?
– Myślę, że tak. Przede wszystkim byliśmy drużyną. Mimo że przegraliśmy pierwsze mecze w rywalizacji z zespołami z Wrocławia i Będzina, nie poddaliśmy się i graliśmy do końca. Wiedzieliśmy, że kiedy wejdziemy na swoje tory, to jesteśmy bardzo mocni. W każdym meczu wygranym pokazaliśmy, że potrafimy grać w siatkówkę.
Ten drugi mecz finałowy wygrany we własnej hali pozwolił wam uwierzyć w to, że MKS Będzin jest do pokonania?
– Zdecydowanie tak. Nigdy wcześniej w halach we Wrocławiu i Będzinie nie wygraliśmy meczu, a w tym sezonie udało nam się to dwa razy, a na dodatek w najważniejszych momentach rozgrywek. A ten mecz drugi finałowy jeszcze bardziej pozwolił nam uwierzyć, że możemy wygrać finałową rywalizację, chociaż już wcześniej wierzyliśmy, że mimo wszystko jesteśmy w stanie wywalczyć awans do PlusLigi, tym bardziej, że wcześniej w tym sezonie już pokonaliśmy 3:2 drużynę z Będzina.
A jak na was wpłynęła niespodziewana informacja związana z tym, że finałowa rywalizacja zostanie skrócona do trzech meczów?
– Wszyscy byliśmy zaskoczeni tym, co się wydarzyło. Aczkolwiek mieliśmy świadomość, że ewentualny piąty mecz i tak odbyłby się w Będzinie. Jeśli więc chcieliśmy wygrać rozgrywki, to i tak musieliśmy odnieść zwycięstwo w Będzinie, niezależnie od tego czy stałoby się to w trzecim czy piątym meczu. Mieliśmy po prostu zagrać swoje i nie myśleć o tym czy liga będzie trwała krócej, czy dłużej. Nie mieliśmy na to wpływu. Szanse były równe.
W tym decydującym meczu wam pomógł luz, a MKS sparaliżowała presja związana z rolą faworyta?
– Mogło tak być, szczególnie w czwartym secie, kiedy prowadziliśmy już 2:1. Pierwszy wygrany przez nas set dał nam duży spokój, bo wiedzieliśmy, że mamy przewagę tego jednego seta. Kiedy go wcześniej wygrywaliśmy, wszystko szło w dobrą stronę. Tak też było tym razem. Na koniec udało nam się wznieść ten najważniejszy w tym sezonie puchar.
Częstochowa zasłużyła na powrót po kilku latach do PlusLigi?
– Dużo osób w tym klubie miało wpływ na osiągnięcie tego sukcesu, bo najpierw awansowaliśmy do I ligi, później graliśmy w niej przez kilka sezonów, a teraz wywalczyliśmy prawo gry w PlusLidze. Powoli dążyliśmy do celu. Gra w najlepszej lidze świata jest czymś pięknym. Wywiązaliśmy się z tego, co mieliśmy zrobić.
A dla pana jaki był to sezon? Chyba dosyć udany, bo często wychodził pan w podstawowym składzie?
– Zdecydowanie tak. Jestem z siebie bardzo zadowolony, aczkolwiek uważam, że mimo młodego wieku mogę grać jeszcze lepiej. Mogłem się pokazać, bo dwa lata temu grałem jeszcze w trzeciej lidze, a teraz zdobyłem cenne doświadczenie w najważniejszych meczach sezonu. Jakoś nawet bardzo nie odczuwałem dodatkowej presji. Miałem głód gry i cieszyłem się, że wywalczyłem miejsce w podstawowym składzie. Nie zamierzałem go oddać, mimo że Bartek [Schmidt przyp. Red.] naciskał. Cieszę się, że dołożyłem swoją cegiełkę do tego awansu i że mogę wejść do PlusLigi, a w niej dać z siebie maksimum i pokazać, że już dużo potrafię.
źródło: inf. własna