– To był dla mnie największy problem – przyznanie się, że nie poradziłam sobie z taką rolą w drużynie. Był to dla mnie duży cios, który sama sobie zadałam. Wiedziałam, że muszę wrócić do Polski. Nie chciałam jednak grać w siatkówkę – mówi w TVPSPORT.PL o trudnym roku we Włoszech Zuzanna Górecka. – Jestem bardzo szczęśliwa z tego, co mam teraz – dodaje przyjmująca reprezentacji Polski siatkarek.
Nie boisz się mówić o rzeczach, które nie są łatwe. Pewność siebie zdobyłaś w domu? A może uczyłaś się pewnych rzeczy dorastając?
Zuzanna Górecka: – Bardzo wcześnie wyprowadziłam się z domu. Nawet nie tak dawno rozmawiałam z mamą o tym, że według niej tak naprawdę wychowywał mnie Szczyrk i miejscowa Szkoła Mistrzostwa Sportowego. Jest to trochę podkoloryzowane, ale nieco prawdy też w tym jest. Kiedy byłam mała, rodzice pokazywali mi wzorce, mówili mi, jak mam się zachowywać, co robić w różnych sytuacjach. Pewność siebie i konkretniejszy charakter wypracowałam w Szczyrku.
Od zawsze wszędzie byłam najmłodsza. Kiedy wyjechałam z domu na południe Polski miałam czternaście lat. Byłam dzieckiem, które nagle zaczęło grać w pierwszej lidze. Czułam się bardzo niepewnie. Odbywałam wiele rozmów z trenerami i dyrektorem szkoły, Grzegorzem Wagnerem. To on w dużej mierze mnie motywował i mną kierował w czasie, kiedy moim największym kompleksem był wzrost. Bardzo przeżywałam to, że jestem za niska i nigdy profesjonalnie w siatkówkę grać nie będę. Pamiętam jak dziś, jak Grzegorz Wagner powiedział do mnie, że zobaczę, że udowodnię, że niewysoka osoba jak ja będzie w stanie grać na światowym poziomie. Bardzo utkwiło mi to w pamięci. Od tamtego momentu chciałam grać jeszcze lepiej i zaczęłam wierzyć w to, że będę w stanie dojść tam, gdzie chcę.
Budowanie pewności siebie w Szczyrku nie było jednak łatwe. Grałam ze starszymi dziewczynami, które były ode mnie lepsze. Nie mogłam kulić się w sobie i pokazywać, że nie mam z nimi szans. Musiałam działać wręcz odwrotnie. Podnosiłam wysoko głowę, zostawałam po treningach, przychodziłam przed nimi. Pamiętam, że zajęcia zaczynałyśmy od 7:30. Ja przed 7:00 przychodziłam do pustej hali, wyklejałam sobie kwadracik na ścianie i przez czterdzieści minut odbijałam dyszlem. Niekiedy przyłapywał mnie na tym dyrektor i pytał, czy stoję tak od wczoraj i odbiłam o tę ścianę (śmiech). Odpowiadałam mu: „A no może!”. Zawsze byłam ambitna i wiedziałam czego chcę. Siatkówkę stawiałam na pierwszym miejscu.
Budowanie pewności siebie w Szczyrku było bardziej procesem stricte wewnętrznym czy też zależało w jakieś mierze od umiejętności rozpychania się łokciami pomiędzy starszymi i lepszymi koleżankami?
– Bardzo lubię rywalizować. Uważam, że przez to stajemy się lepszymi zawodniczkami i zawodnikami. Ogromną motywacją było dla mnie to, że idę na trening ze starszymi dziewczynami, od których mogę się czegoś nauczyć. Kiedy coś mi wychodziło, bardzo mnie to budowało. Udowadniałam sobie, że potrafię odbyć lepsze treningi od starszych koleżanek, rywalek. Pewność siebie rosła. Dzięki rodzicom miałam poukładane w głowie. Bardzo mnie wspierali i codziennie powtarzali, bym robiła swoje, trenowała i wierzyła, że wszystko się poukłada. Dodawali też, że jestem młodsza, i że mam prawo popełniać błędy. Dzięki temu moja pewność siebie rosła i nie była ona niezdrowa. Gdyby nie ona, w sporcie wszyscy by nas zjedli. Trzeba chodzić z podniesioną głową nawet po porażce, bo pokora to podstawa, ale przegrany mecz to lekcja.
Twoja historia jest fajna, bo pewnie przed takimi samymi pytaniami czy dylematami stoją małe dziewczynki, które chcą zająć się siatkówką. Czujesz to na co dzień?
– Tak, dzięki Instagramowi. Dostaję dużo wiadomości w stylu: „Mam trzynaście lat, chciałabym zacząć grać w siatkówkę jak ty. Jak to zrobić? Jak się dostać do kadry?”. Też przez to przechodziłam, tyle że w czasie, którym media społecznościowe nie wyglądały tak, jak wyglądają obecnie. Za każdym razem, kiedy ktoś pisze do mnie w tej sprawie, uśmiecham się, bo przypominam sobie, że przechodziłam przez to samo.
Dużo mówiłaś o twoim byłym klubie z Łodzi. Udzieliłaś też jakiś czas temu wywiadu, w którym dość ostro wypowiedziałaś się o ostatnim roku waszej współpracy. Rzecz jasna zostało to następnie skomentowane przez prezesa Budowlanych. Chciałam się zapytać, czy wszystkie zapowiedzi odnośnie do pozwu zostały przez klub zrealizowane?
– Nic z tych rzeczy się nie spełniło. Klub zapłacił mi wszystko, co mi zalegał. Jestem na zero i już nie ma tematu. Zamknęłam ten rozdział, wyciągnęłam wnioski, mijamy się teraz z prezesem normalnie w korytarzach, ponieważ nasze zespoły trenują w tej samej hali. Odłączyłam się od tego, bo miałam bardzo zszarpane nerwy przez tę sytuację. Miała ona miejsce, gdy przygotowywaliśmy się na mistrzostwa świata. Skończyło się jednak tak, jak się miało skończyć, czyli nie w sądzie.
Jesteś teraz w ŁKS Łódź. Pieczecie sobie ciasta, kiedy zaliczycie zagrywkę pod siatką lub zdobędziecie MVP. Dobrze ci teraz, co?
– Jestem w tym klubie bardzo szczęśliwa. Zajmuję się tylko trenowaniem i robieniem ciast (śmiech). Co do tego drugiego, to żartuję, koleżanka za mnie robiła! Nawet mam takie przyjaciółki w zespole, że robią za mnie takie rzeczy (śmiech).
Cała rozmowa Sary Kalisz w serwisie TVP Sport.
źródło: sport.tvp.pl