– Czasami to satysfakcjonująca nagroda za indywidualne występy. To jest jednak także sytuacja, na której się przesadnie nie skupiam. Mam zadanie do wykonania w zespole. Jeśli przy tym widnieję gdzieś wysoko, to jest to bonus. Chcę dobrze grać na przyjęciu i udowadniać swoją przydatność – mówi libero Trefla Gdańsk Luke Perry.
Australia to kraj, w którym popularne są krykiet, footy, jako odmiana futbolu amerykańskiego, rugby, tenis, czy pływanie. Jak to się stało, że zostałeś siatkarzem?
– Mój brat grał w siatkówkę. Tak dla zabawy, tylko trochę. W szkole miałem podjąć decyzję, jaką dyscyplinę wybrać na lato. Siatkówka była pewną opcją, ponieważ mecze były rozgrywane w weekendy. Zacząłem od krykieta, ale mecze w tej dyscyplinie potrafią przeciągać się nawet do godz. 15. Natomiast siatkówka kończyła się nawet o godz. 10. Muszę się przyznać, że to był powód, dla którego wybrałem piłkę siatkową. Mogłem w ten sposób miło spędzać czas z przyjaciółmi w weekendy. Wciągnąłem się w to, a pomagało także to, że nasz zespół spisywał się bardzo dobrze. Z czasem znalazłem się w kadrze stanu, a potem reprezentacji juniorskiej kraju. Dostałem stypendium Australijskiego Instytutu Sportu w Canberze, gdzie trafiają najlepsi sportowcy. Dzięki temu zostałem zawodowcem.
W Polsce siatkówka wśród gier zespołowych jest na drugim-trzecim miejscu. Da się to odczuć?
– Pytasz o poziom?
O poziom oraz o popularność.
– Dwa sezony rozegrałem już w Asseco Resovii (2018–2020 – przyp.). Doświadczyłem już zagorzałych kibiców, którzy podróżują za drużyną po całym kraju. Hale są zawsze wypełnione, a poziom, co jest oczywiste, jest bardzo wysoki. Tak, zdecydowanie Polska jest jednym z najlepszych miejsc do grania w siatkówkę.
Grałeś już w Finlandii, Niemczech, Francji i Polsce. Czy możesz porównać te państwa i ich ligi?
– Każde z nich jest inne, z innych powodów. W Niemczech z drużyną Berlin Recycling Volleys (2016–2018 – przyp.) szło nam bardzo dobrze. Dwukrotnie sięgnęliśmy po mistrzostwo, a raz doszliśmy do Final Four Ligi Mistrzów. A to nie był klub z takim budżetem, jakie są w Polsce. Nadrabiał to organizacją i profesjonalizmem. Niemiecka liga nie jest jednak tak skonstruowana, że we wszystkich klubach są topowi zawodnicy. Pod tym względem podobna do polskiej ligi jest francuska. Tam gra się trudne mecze z każdym. Siatkówka tam jest inna, bardziej techniczna, niż fizyczna. Nadrzędne sprawy to zupełnie inne kultury w tych wymienionych państwach.
Włochy, Polska i Rosja mają najlepsze ligi siatkarskie w Europie. Czy chciałeś grać w Rosji?
– Teraz trochę się to wszystko pozmieniało. Pracuję tak, że biorę to, co jest rok po roku. Ze względu na sytuację (na Ukrainie – przyp.) trochę się to zmienia i nie myślałem o tym kierunku. Gdyby wcześniej było takie zainteresowanie, to na pewno bym to rozważył.
Wywołana przez Rosją wojna na Ukrainie się przeciąga. Tymczasem tacy siatkarze jak Francuz Jenia Grebennikov, Amerykanie Micah Christenson i Matthew Anderson, Belg Sam Deroo, Argentyńczyk Maximiliano Cavanna, Fin Lauri Kerminen, czy Serb Nikola Jevović zdecydowali się nadal grać w lidze rosyjskiej. Czy to lista wstydu?
– Myślę, że to ich osobiste wybory. Nie znam tych chłopaków. Nie chcę powiedzieć, czy to wstyd. Wiem, że Jenia ma rosyjskie pochodzenie. Wolę tego nie komentować.
Co czujesz, kiedy patrzysz na statystyki najlepszych przyjmujących PlusLigi i widzisz tam swoje nazwisko?
– Czasami to satysfakcjonująca nagroda za indywidualne występy. To jest jednak także sytuacja, na której się przesadnie nie skupiam. Mam zadanie do wykonania w zespole. Jeśli przy tym widnieję gdzieś wysoko, to jest to bonus. Chcę dobrze grać na przyjęciu i udowadniać swoją przydatność. To nagroda, chociaż wiem, że wciąż jesteśmy na wstępnym etapie sezonu.
Już w drugim meczu sezonu Trefl Gdańsk stracił przyjmującego Piotra Orczyka, który doznał kontuzji. Trudno go zastąpić?
– Z pewnością to bardzo przykre, kiedy widzi się coś takiego. Nikt nikomu nie życzy takiej kontuzji. I nie ma znaczenia, czy to kolega z drużyny, czy to ktoś z drugiej strony siatki. „Orka” gra bardzo dobrze. To jeden z najważniejszych zawodników w drużynie. Nie ma wątpliwości, że trudno go zastąpić. W ostatnich meczach pokazali się Mikołaj Sawicki i Jakub Czerwiński, którzy również mogą grać na wysokim poziomie.
Znasz jakieś polskie słowa?
– (śmiech) Znam podstawy. Liczby. Zwroty, które są ściśle związane z treningiem siatkarskim. To długi proces, żeby nauczyć się języka. Łapię to, co „krąży” wokół mnie. Polski jest bardzo trudnym językiem. Trochę uczyłem się francuskiego i ten był dla mnie zdecydowanie łatwiejszy. W polskim wymowa słów z „sz”, „cz” jest wymagająca. To rozwala mój umysł.
*cały wywiad Rafała Rusieckiego w „Dzienniku Bałtyckim”
źródło: Dziennik Bałtycki