– Zdominowali nas przede wszystkim w serwisie i to był ich klucz do zwycięstwa. Być może kilka z ich zagrywek było na pograniczu autu, ale ciężko było to ocenić i ryzykować pozostawienie piłki bez reakcji. Zagrywali naprawdę mocno i to była ich główna siła – mówił po meczu o brązowy medal mistrzostw świata Klemen Čebulj, przyjmujący reprezentacji Słowenii.
W walce o medale w Katowicach nie mieliście zbyt wiele do powiedzenia zarówno w półfinale z Włochami, jak i w meczu o brąz z Brazylią, ale chyba daliście z siebie wszystko.
Klemen Čebulj: – Jesteśmy oczywiście zawiedzeni, że nie udało się zdobyć medalu. Mieliśmy na to szansę, ale Brazylijczycy okazali się lepsi. W pierwszym secie naszą słabością była bardzo niska skuteczność na kontrach. Rywale zrobili też różnicę na zagrywce. To zadecydowało o ich zwycięstwie.
Czy czegoś wam zabrakło w Katowicach, żeby grać tak skutecznie jak w Lublanie, czy też jednak rywale w strefie medalowej byli silniejsi?
– Na pewno inaczej się gra u siebie w domu, gdzie ma się za sobą tłumy fantastycznych kibiców na trybunach. Oczywiście w Katowicach też nie zabrakło naszych fanów, ale nie było ich tak wielu jak w Lublanie. To jest niesamowite, jeśli gra się w wypełnionej po brzegi hali, w której 12 tysięcy gardeł mocno dopinguje nasz zespół. Wtedy naprawdę łatwiej nam się gra. Nie sądzę, żeby w Katowicach grały drużyny dużo silniejsze od nas. W Lublanie zagraliśmy niesamowite spotkanie z Francją, czy w 1/8 finału z Niemcami, którzy postawili nam się wtedy dużo bardziej niż w grupie. Natomiast w Katowicach zagraliśmy chyba zbyt nerwowo. Za bardzo chcieliśmy przywieźć medal do domu i zrobić coś wielkiego dla naszego kraju oraz słoweńskiej siatkówki. Szkoda, że nam się to nie udało. Jesteśmy tym rozczarowani, ale z drugiej strony, musimy popatrzeć szerzej na te mistrzostwa i cały turniej, który był dla nas czymś niesamowitym. Jesteśmy przecież niewielkim krajem, który ma tylko 2 miliony mieszkańców, a mimo to skończyliśmy mistrzostwa świata w siatkówce na wysokim, czwartym miejscu. To jest niewiarygodne. Jeśli popatrzy się na cały sport w Słowenii, to jesteśmy bardzo usportowionym narodem, który osiąga sukcesy w wielu dyscyplinach. Praktycznie wszędzie gdzie rywalizują sportowcy ze Słowenii, to zajmują czołowe miejsca i to jest dla nas wszystkich powód do dumy.
Jak zapamięta pan te mistrzostwa świata, zwłaszcza z perspektywy meczów, które były rozgrywane w Lublanie?
– Proszę mi uwierzyć, że to co się działo na trybunach w Katowicach w półfinale meczu Polski z Brazylią nie przebiło dopingu słoweńskich kibiców na naszych meczach w Lublanie. Nie chciałbym zostać źle zrozumiany i absolutnie nie powiem żadnego negatywnego słowa pod adresem polskich fanów, ale słoweńscy kibice są naprawdę szaleni i naprawdę kochają widowiska sportowe, na które przychodzą. Tak jak już wspomniałem, jest nas niewielu w Słowenii, ale razem na trybunach potrafimy stworzyć coś niesamowitego i jedynego w swoim rodzaju. W Polsce jest niby podobnie, ale jednak trochę inaczej. Mam wrażenie, że nasi kibice są bardziej żywiołowi, spontaniczni, głośni i gotowi żeby wspierać swój zespół na stojąco praktycznie od pierwszej do ostatniej piłki. W Stožice Arena było naprawdę bardzo głośno, niesamowicie i trudno to opisać w słowach. Podobna atmosfera panowała na ME w 2019 r. kiedy po niewiarygodnym półfinale pokonaliśmy Polskę. Teraz szaleństwo na trybunach było chyba nawet jeszcze większe. To na pewno coś wyjątkowego.
Patrząc na waszą niewiarygodną serię pojedynków z Polską w mistrzostwach Europy, można było się zastanawiać, co by się wydarzyło, gdyby te zespoły trafiły na siebie czy to w półfinale czy w finale MŚ.
– Polska ma naprawdę wielką i niesamowitą drużynę, która nie musi się obawiać nikogo na świecie. W Katowicach miała szansę na to, żeby wygrać trzecie z rzędu mistrzostwo świata, co jest znakomitym wynikiem. Osobiście bardzo tego życzyłem Polakom i ich wspaniałym kibicom.
Jaką rolę w waszym zespole odegrał trener Gheorghe Cretu, który objął was w niedługim czasie przed MŚ zmieniając na tej pozycji Marka Lebiediewa, co było dużą niespodzianką…
– Uważam, że słoweńska federacja podjęła świetną decyzję dokonując tej zmiany, ponieważ nie mieliśmy takiej nici porozumienia z poprzednim szkoleniowcem. Gianni Cretu zrobił pozytywną różnicę. Przywrócił w nas energię i głód zwycięstwa. To było coś wyjątkowego, żeby z nim współpracować. Jestem bardzo zadowolony, że dostaliśmy taką szansę. Jesteśmy mu wdzięczni za to, że podjął się ryzyka i przejął nasz zespół, nie mając dużo czasu do startu mistrzostw świata. Wykonaliśmy jednak wspólnie niesamowitą pracę i mam nadzieję, że będziemy ją kontynuować w przyszłości.
Czy wszystko w porządku z pana zdrowiem, bo rywale na MŚ nie oszczędzali pana w przyjęciu zagrywki i w samym meczu o brąz musiał pan ponad 40 razy przyjmować serwis Brazylijczyków, a do tego dostawał też sporo piłek w ataku?
– Czuję się dobrze. Oczywiście życzyłbym sobie dostać więcej wolnego czasu po mistrzostwach, żeby nie tyle odpocząć fizycznie, co po prostu zresetować głowę i spędzić więcej czasu z rodziną. Muszę się jednak szybko przestawić na nowy sezon ligowy z Asseco Resovią, który będzie już moim trzecim w Rzeszowie, ale mam nadzieję, że najlepszym zarówno dla mnie, jak i dla klubu po tych 6-7 latach przerwy od ostatniego medalu.
Jak szybko pojawi się pan w Rzeszowie?
– Od razu po mistrzostwach. Uznałem, że nie ma sensu pakować się w długą podróż do Słowenii, tylko lepiej od razu przyjechać do klubu zwłaszcza, że moja rodzina już była w Polsce i najbliżsi wspierali mnie także na trybunach w Spodku. Mój syn powinien pójść do zerówki, więc plan był taki, że w Rzeszowie pojawimy się wszyscy tuż po MŚ. Natomiast mam nadzieję, że dostanę od trenera kilka dni przerwy w treningach, żeby odpocząć przede wszystkim mentalnie.
źródło: plusliga.pl