Był jednym z najlepszych zawodników przełomu XX i XXI wieku, a do dziś pozostaje rekordzistą pod względem liczby reprezentacyjnych występów (474 mecze w barwach Italii). Trzy razy zdobywał mistrzostwo świata, ale nigdy nie sięgnął po olimpijskie złoto, które miał na wyciągnięcie ręki. Ale w decydującym momencie popełnił błąd i jego drużyna poniosła bolesną porażkę. Wkrótce, w nowej roli, chce się odegrać za tamte niepowodzenia.
Próbując wskazać najlepszego siatkarza na świecie obecnie, da się porównać N’Gapetha z Leonem?
Andrea Giani: – Piękno naszej dyscypliny polega na tym, że jest wielu świetnych zawodników, ale każdy z nich ma inną charakterystykę. Nie jest powiedziane, że jak ktoś ma Leona czy N’Gapetha w swoich szeregach, to będzie wygrywał. Albo, że przez niedyspozycję któregoś z nich przegra. Oni muszą mieć dookoła siebie innych, którzy tak samo będą pracować na to zwycięstwo i wezmą odpowiedzialność w ważnych momentach. Wystarczy wspomnieć Francję, która w Tokio była już jedną nogą poza turniejem, a z czwartego miejsca w grupie awansowała do ćwierćfinału i sięgnęła po złoto. I właśnie te trudności zahartowały zespół, bo dopiero mierząc się z trudnymi sytuacjami, uczysz się, jak z nich wyjść. A przecież nikt nie ma całego sezonu perfekcyjnego.
Od tego sezonu prowadzi pan Trójkolorowych, ale gdy kilka miesięcy temu toczyły się wybory na następcę Vitala Heynena, był pan w gronie kandydatów na selekcjonera Polaków?
– Dzwonił do mnie prezes PZPS Sebastian Świderski, ale ja wiedziałem, że decyzja o tym, kto poprowadzi reprezentację Polski, została już podjęta. Skoro mieli pomysł, że kadrę ma objąć Nikola Grbić, to po co miałbym zgłaszać się do konkursu, tylko po to, żeby moje nazwisko widniało na liście.
A jak wyłoniono pana kandydaturę na selekcjonera Francuzów?
– Po ubiegłorocznych igrzyskach z kadrą rozstał się Laurent Tillie i we wrześniu na mistrzostwach Europy zespół prowadził już Bernardo Rezende. Kiedy ten po turnieju, zrezygnował z dalszej współpracy, federacja dzwoniła do szkoleniowców, którzy brali udział w konkursie, w którym wcześniej wyłoniono Brazylijczyka. Odbyliśmy w sumie trzy rozmowy i tak zostałem wybrany.
Objąć zespół, który właśnie zdobył mistrzostwo olimpijskie, to pana największe wyzwanie w karierze trenera? Wcześniej prowadził pan reprezentacje Niemiec czy Słowenii, które w skali światowej jeszcze tak wiele nie osiągnęły.
– W pracy z zagraniczną kadrą przyświeca mi jedna, główna zasada – przede wszystkim to ja muszę poznać się i nauczyć ich kultury, a nie oni przywyknąć do moich nawyków. Dopiero wtedy mogę ich nauczyć siatkówki. Wystarczy zobaczyć, jak czas wolny między treningami spędza reprezentant Niemiec. Prędzej zobaczycie go z nosem w książkach, bo właśnie uczy się do egzaminów na studiach niż grającego w karty z kolegami jak w przypadku Słoweńców czy Francuzów. Dla nich bycie siatkarzem stanowi ich docelowy zawód, a niemiecki siatkarz traktuje sport tylko jako drogę do swojej profesjonalnej ścieżki, już poza boiskiem.
Za dwa lata igrzyska olimpijskie w Paryżu. Nie dość, że prowadzona przez pana kadra Francji będzie bronić złota z Tokio, to jeszcze wystąpi w roli gospodarza. Co to dla pana oznacza?
– Że może właśnie wtedy, po 28 latach, jeszcze raz rozegram swój olimpijski finał z Atlanty.
*Cały wywiad Edyty Kowalczyk i Jakuba Radomskiego dostępny w Onecie
źródło: sport.onet.pl