– Presja musiała się prędzej czy później pojawić. Właściwie to sami ją stworzyliśmy. Ani kibice, ani klub nie wywierali na nas presji, my sami ją sobie zgotowaliśmy. Jeśli się przegrywa kilka meczów pod rząd, to siłą rzeczy ta presja wyniku się pojawia – mówi w wywiadzie dla Strefy Siatkówki libero katowickiej GieKS Bartosz Mariański.
Jak byś podsumował dwa lata w Asseco Resovii Rzeszów?
Bartosz Mariański: – Pierwszy sezon to był jeden z takich cięższych zarówno fizycznie, jak i psychicznie, jeśli chodzi o moją przygodę z siatkówką. Ale myślę, że też się przydał taki sezon, bo wiele można się nauczyć i życiowo, i siatkarsko po takim słabym sezonie. Co tu dużo mówić, wręcz fatalnym sezonie. Budżet zapewne należał do najwyższych w lidze, a miejsce w tabeli absolutnie tego nie pokazywało. Drugi sezon kompletnie inny, choć moim zdaniem mieliśmy potencjał, by wejść do półfinału. Piąte miejsce może nie wzbudza radości kibiców, ale jest to zawsze wyższa lokata niż przedostatnia jak przed dwoma laty. Myślę, że siatkówka w Rzeszowie wraca powoli na dobre tory.
Czułeś presję wyniku w Rzeszowie?
– Wydaje mi się, że w pierwszym roku pracy w Rzeszowie owszem, ale trudno w sumie nie czuć. Trzynaste miejsce w takim zestawieniu personalnym pozostaje wciąż fatalną pozycją w lidze. Presja musiała się prędzej czy później pojawić. Właściwie to sami ją stworzyliśmy. Ani kibice, ani klub nie wywierali na nas presji, my sami ją sobie zgotowaliśmy. Jeśli się przegrywa kilka meczów pod rząd, to siłą rzeczy ta presja wyniku się pojawia. Tym bardziej, że mieliśmy zespół czternastu doświadczonych graczy. Wiedzieliśmy, że parcie na wynik będzie rosnąć z meczu na mecz.
Jak radziliście sobie z tym problemami w zespole? Były męskie rozmowy w szatni? Czy pomagał wam psycholog lub trener mentalny?
– Pozostawaliśmy pod opieką coacha– Pawła Frelika. Mnie osobiście bardzo się ta współpraca podobała. Ale niestety nie poprawiła wyniku. Jeśli chodzi o szatnię, to później potrafiliśmy rozwiązać te problemy, ale w moim pierwszym roku pracy w Asseco Resovii nie umieliśmy sobie z tym sami poradzić, o czym świadczyć może właśnie nasza trzynasta pozycja w tabeli. Mimo prób rozwiązania problemów w szatni zdało się to na nic. Trzeba o tym jak najszybciej zapomnieć.
Teraz wracasz do Katowic. Właściwie skąd ta decyzja?
– Gdy tylko pojawiła się oferta z GieKS, od razu podjąłem decyzję o powrocie do klubu. Rozmowy trwały bardzo krótko. Dobrze wspominam okres pracy w Katowicach, zarówno życiowo, jak i sportowo. Super się tu czułem i mam nadzieję, że wrócimy do dobrych czasów katowickiej siatkówki. Nie ma co się oszukiwać, o medale nie powalczymy, ale będziemy starać się uzyskać jak najwyższą lokatę i dawać radość kibicom w każdym meczu.
Czy miała znaczenie osoba trenera?
– Trener Słaby prowadził GKS Katowice, gdy graliśmy jeszcze w pierwszej lidze, był to również mój pierwszy sezon tutaj. Później przez trzy lata był asystentem Piotra Gruszki, a gdy trener Gruszka przeszedł do Rzeszowa, Słaby ponownie objął stanowisko pierwszego trenera. Znamy się bardzo dobrze. Zarówno trener wie, czego może ode mnie wymagać, jak i ja wiem, czego się mogę po nim spodziewać. W zespole mamy nowych zawodników oraz tych, którzy już wcześniej dołączyli do GieKSy, jak Ogórek, Rousseaux, Quiroga. Myślę, że skład jest budowany bardzo ciekawie, z głową. Wielu graczy pozyskano z I ligi, bowiem wypatrzył ich trener Słaby. Na treningach widać ich ambicję i duże umiejętności, więc mam nadzieję, że pokażemy to też w lidze.
Nie tylko GKS Katowice zerka przed sezonem na zaplecze PlusLigi. W paru innych drużynach też skład uzupełnia się pierwszoligowcami.
– Tak, w tej I lidze są naprawdę fajni ludzie i czasem jest łatwiej i bliżej zerknąć tam i poszukać fajnych siatkarzy niż szukać gdzieś za granicą. Naprawdę można znaleźć fajnych, ambitnych chłopaków. Kwestia tego, żeby oni uwierzyli w siebie, bo siatkarsko absolutnie nie odstają od zawodników plusligowych i zagranicznych. Wszystko dzieje się w głowie. Trzeba się też przyzwyczaić do zachowań plusligowych, a potem to już każdy udowodni swoją wartość i pokaże swoją przydatność dla drużyny.
A jakbyś ocenił przygotowania GKS-u Katowice do sezonu i obecną formę na ligę?
– Gramy jeszcze tylko jeden sparing z Zawierciem na wyjeździe. Są to troszkę inne przygotowania niż do tej pory. Przez tych kilka lat pracowałem z trenerem Zahorskim (trener przygotowania fizycznego – przyp. red.), który wymagał bardzo dużo. Dotychczas czułem się zawsze podczas rozgrywek bardzo dobrze. Teraz również są duże wymagania, ale porównując tegoroczne przygotowania do poprzednich, jest lżej. Czujemy się też dobrze, co było widać na turnieju w Kobylance. Wygraliśmy z Lublinem, przegraliśmy z Lubinem, ale gra toczyła się punkt za punkt i decydowały końcówki grane na przewagi. Cuprum udowodnił, że nie pęka w końcówkach, a z Lublinem poradziliśmy sobie zaskakująco dobrze. Nasz zespół jest bardzo mądrze poukładany, a każdy z zawodników zna swoje miejsce w szeregu, wie, że przyjdzie jego moment, gdy będzie potrzebny.
Turniej jednak przegraliście. Co zaważyło?
– W turnieju w Kobylance wzięły udział ekipy w naszym zasięgu. Choć oceniam, że to właśnie w tych najważniejszych momentach nie wytrzymaliśmy, a przeciwnik tak. Z Lubinem mieliśmy swoje szanse, ale końcówki należały już do rywali. Lubinianie zagrali też w pełnym składzie, a do naszego zespołu jeszcze nie dołączył Tomas Rousseaux po mistrzostwach Europy. Nie chcę szukać usprawiedliwień, bo porażka jest porażką. Każdy zdaje sobie jednak sprawę ze swojego potencjału. My nie będziemy grać o medale w PlusLidze, ale będziemy walczyć z każdą drużyną o zwycięstwo. Mam nadzieję, że lubinianom odwdzięczymy się wygraną w rozgrywkach, bo tam każdy punkt będzie na wagę złota.
Może nawiążecie do dawnych zwycięstw z najlepszymi drużynami albo chociaż nawiążecie walkę jak równy z równym i urwiecie parę punktów?
– Szczególnie w pamięć zapadł mi mecz w Szopienicach, gdy przyjechała PGE Skra Bełchatów, a my w nieco ponad godzinkę odprawiliśmy ich do domu. Trener Piazza trzymał ich przeszło do północy w szatni na jakiejś rozmowie. To są takie fajne wspominki, bo Szopienice były wówczas taką twierdzą. Niełatwo było wywieźć stamtąd punkty.
Niespodzianki się zdarzają przecież…
– Pewnie. Będziemy walczyć, damy z siebie sto procent i na pewno przed nikim się nie położymy. Gdy Asseco Resovia przyjedzie łatwo nie oddamy boiska, przeciwnie pokażemy swoją najlepszą siatkówkę. Choć przeciwnik na papierze teoretycznie będzie lepszy, udowodnimy, że też jesteśmy groźni.
Motywacja na mecze z Resovią będzie większa dla ciebie personalnie, bo spędziłeś tam ostatnie dwa sezony? Czy nie będzie to miało znaczenia?
– Myślę, że każdy siatkarz ma jakąś zadrę w sercu i grając ze swoim byłem zespołem zawsze chce wygrać. Też o to chodzi w sporcie, by ta rywalizacja między zespołami czy graczami była. Na pewno będę miał więc motywację, by pokazać się z dobrej strony.
Znacie już wyjściową szóstkę?
– Trener nie zdradzi pierwszego składu do ostatniej chwili. Wiadomo, że już ma ustaloną koncepcję gry. Zostało już tylko sześć dni do rozpoczęcia rywalizacji w PlusLidze. Pewnie w głowie ma już plan. Aczkolwiek my się pewnie dowiemy na dzień-dwa dni przed meczem i może wtedy zaczniemy trenować odpowiednią szóstką na Trefl Gdańsk.
Już wspomniałeś o celach. O co walczycie w tym sezonie?
– Pomidor (śmiech). Nie chcę mówić o celach. Mogę tylko zapowiedzieć walkę w każdym spotkaniu. Każdy punkt jest ważny. Na pewno sześć-osiem zespołów będzie rywalizować o złoto, a pozostałe będą się biły między sobą o te punkty i najwyższe lokaty w tabeli.
źródło: inf. własna