Pamiętam doskonale swój pierwszy mecz. W kategorii „2” grałem wspólnie z Bartkiem Bućko i Konradem Formelo. Wtedy byłem raczej wchodzącym zawodnikiem do pomocy. Jednak przez następne dwa lata grałem już jako podstawowy zawodnik. Muszę przyznać, że te pierwsze mecze zawsze były ciężkie. Trzeba było się przełamać i złapać swój rytm gry – wspomina swoje pierwsze turnieje minisiatkówki Radosław Gil, obecnie rozgrywający BBTS-u Bielsko-Biała.
Aktualnie jest pan rozgrywającym drużyny BBTS Bielsko-Biała. Można powiedzieć, że przeszedł pan wszystkie szczeble w siatkówce, począwszy od minisiatkówki. Jako młody adept brał udział w rozgrywkach KINDER Joy of moving. Jak wspomina pan te turnieje?
Radosław Gil: – Miałem to ogromne szczęście, że turniejach KINDER Joy of moving brałem udział aż pięciokrotnie. Trzy razy rywalizowałem w kategorii „2” chłopców i udało mi się wywalczyć medal aż dwukrotnie. Raz przegrałem finał, grając przeciwko Tomaszowi Fornalowi. Natomiast w kolejnych latach grałem w drużynach rywalizując w kategorii „3” i „4” chłopców. Jednak w tych kategoriach, jeśli dobrze pamiętam zająłem czwarte i szóstce miejsce. Można powiedzieć, że wraz ze zmianą kategorią wyniki były coraz gorsze. Niemniej, z całą stanowczością chcę podkreślić, że rozgrywki KINDER Joy of moving to wspaniała i niezapomniana przygoda.
Pamięta pan pierwszy Wielki Finał i emocje, kiedy wszedł do hali MOSiR w Zabrzu?
– Oczywiście, że tak! Nigdy nie zapomnę, kiedy wspólnie z kolegami weszliśmy do hali i zobaczyliśmy tę ogromną ilość boisk rozłożonych w jednym miejscu. Na specjalnie przygotowanych swoje mecze rozgrywały dziewczęta oraz chłopcy. To na nas, młodych zawodnikach zrobiło ogromne wrażenie. Do tego bardzo duża ilość zawodniczek i zawodników, a także rodziców, kibiców wspierających poszczególne zespoły. To było naprawdę prawdziwe święto młodzieżowej siatkówki.
Czy pod wpływem tych emocji, pamięta pan coś z pierwszego meczu, jaki rozegrał podczas Wielkiego Finału?
– Pewnie, że tak. Pamiętam doskonale swój pierwszy mecz. W kategorii „2” grałem wspólnie z Bartkiem Bućko i Konradem Formelo. Wtedy byłem raczej wchodzącym zawodnikiem do pomocy. Jednak przez następne dwa lata grałem już jako podstawowy zawodnik. Muszę przyznać, że te pierwsze mecze zawsze były ciężkie. Trzeba było się przełamać i złapać swój rytm gry. Medale udało mi się wywalczyć wspólnie z Łukaszem Cyranem. On jednak już nie gra w siatkówkę zawodowo. A wracając do pierwszego spotkania, to graliśmy je przeciwko drużynie z Jastarni. Ledwo wygraliśmy ten mecze, a z każdym kolejnym było coraz lepiej. Dla dzieciaka jest to coś naprawdę wielkiego.
Jeśli dobrze pamiętam, główną nagrodą podczas Wielkiego Finał KINDER Joy of moving w 2008 roku był m.in. wyjazd do Włoch. Pan chyba w nim właśnie uczestniczył?
– Tak, pamiętam ten wyjazd do Maceraty. Mieliśmy okazję spotkać się z Sebastianem Świderskim, który w tym czasie występował właśnie w tym włoskim klubie. Byliśmy na jego treningu klubowym oraz meczu. Spędziliśmy kilka dni we Włoszech. Przy okazji zwiedzając kilka pięknych miejsc w Italii. Zdradzę tutaj taką ciekawostkę, że biorąc udział w rozgrywkach KINDER Joy of moving, mam na myśli Wielki Finał nie miałem pojęcia, o co tak naprawdę gramy. Tata nie powiedział mi, co jest główną nagrodą. Dopiero po zakończeniu finału wszystkiego się dowiedziałem. Kto wie, może jakby mi powiedział, a znał mnie bardzo dobrze, zjadłaby mnie presja. Zacząłbym robić błędy, chcąc bardzo zająć pierwsze miejsce i wygrać cały turniej. Naprawdę bardzo dobrze zrobił.
Wywalczył pan trzy medale w rozgrywkach minisiatkówki, ale nie zdradził pan, jak nazywała się drużyna, którą wtedy reprezentował.
– SP Wieszczęta – jest to wioska koło Bielska-Białej, gdzie mój tata był nauczycielem wychowania fizycznego. Bardzo mu zależało, aby nasza szkoła się wyróżniała i trochę się o niej mówiło. Powstała nawet nowa hala. Naprawdę sporo można o tym opowiadać.
Na koniec, proszę skierować kilka słów do młodych adeptów siatkówki. Dlaczego warto brać udział w Ogólnopolskich Mistrzostwach w Minisiatkówce im. Marka Kisiela o Puchar KINDER Joy of moving?
– Dlaczego warto? Bo jest to naprawdę pierwszy krok do grania w siatkówkę. Myślę, że samo zobaczenie, ile osób bierze udział w rozgrywkach zrobi na każdym wrażenie. Do tego można poczuć jedyne w swoim rodzaju emocje. Jeśli uda się już coś wygrać, to jest to wspaniały bodziec do jeszcze cięższych treningów i pracy. To wszystko sprawia, że chce się grać na coraz lepszym poziomie przynajmniej tak było w moim przypadku.
Czego pan życzy tegorocznym finalistom już 27. Wielkiego Finału KINDER Joy of moving?
– Życzę wam przede wszystkim doskonałej zabawy, wiele radości. Przeżyjcie swoją najwspanialszą przygodę z minisiatkówką. Będziecie ją wspominać przez lata.
*Rozmawiała Katarzyna Porębska
źródło: tauron1liga.pl