– To nie zawodnicy doprowadzili reprezentację do stanu, że gra spoczywa na barkach tylko dwóch z nich. U nas byli Kurek, Leon, a pozostali grali rolę statystów. Nawet nie czuli, że na nich spoczywa ciężar odpowiedzialności za wynik – mówi Edward Skorek, mistrz świata z Meksyku, mistrz olimpijski z Montrealu, kapitan legendarnej drużyny Wagnera.
Dotarcie do ćwierćfinału igrzysk, to sukces, czy porażka reprezentacji naszych siatkarzy?
Edward Skorek: – Myślę, że wszyscy oczekiwaliśmy lepszego rezultatu niż dotarcie drużyny do ćwierćfinału. Każdy oczekiwał medalu. Nie mówię, że złotego, ale na pewno medalu.
A to były uzasadnione oczekiwania?
– Tak, bo mamy klęskę urodzaju w sensie wyboru zawodników. Jest wielu fajnych chłopaków, którzy oczywiście wymagają ogrania, muszą też nabrać doświadczenia w grze na dużych imprezach, ale to, co mamy uzasadniało oczekiwania. Zaplecze jest bogate i każdy kto śledził wydarzenia w siatkówce, mógł stawiać wniosek, że ta ekipa ma szansę na podium.
Co nie zagrało?
– Weźmy przykład Michała Kubiaka, na którego trener stawiał i już dawno oznajmił, że ten zawodnik na pewno pojedzie na igrzyska. Nie wiem, czy to nie spowodowało uśpienia. W sumie trener miał kilku faworytów, na których stawiał, a reszta była wielką niewiadomą.
Heynen sam ograniczył sobie pole manewru?
– Tak. I to niejako zapominając, że zdarzają się kontuzje, które mu to pole mogą zawęzić jeszcze bardziej. Nie wiemy, czy Kubiak nabawił się kontuzji w okresie przygotowawczym, czy borykał się z nią od dłuższego czasu, ale Heynen stawiając twardo na niego, nagle stracił najważniejszego zawodnika. Nie miał nikogo w odwodzie, bo wcześniej wyeliminował z kadry tych, którzy mogliby Kubiaka zastąpić.
Tymczasem posiadanie w kadrze zawodnika, który mógłby stanowić alternatywę dla Kubiaka, wydawało się rzeczą oczywistą.
– Właśnie. Poza tym Heynen nie tylko wyeliminował kilku zawodników po drodze, ale i nie szukał w trakcie igrzysk. Nastąpiło u niego takie zablokowanie na dokonywanie zmian. Zwłaszcza w trudnych momentach. Trener Brazylii, gdy ta przegrywała z Argentyną seta pięcioma punktami, wprowadził trzech rezerwowych. Nie bał się.
U Heynena zabrakło tej odrobiny szaleństwa?
– W naszym zespole Łomacz pojechał na igrzyska, a praktycznie nie grał. Przed igrzyskami Heynen nie bał się robić podwójnych zmian, a w Tokio nasz drugi atakujący dostawał działania zadaniowe. Wchodził na zagrywkę i schodził. To samo było z pozostałymi rezerwowymi. Już pierwszy mecz z Iranem pokazał, że nasza reprezentacja, to nie jest zespół. Po tej porażce wygraliśmy pozostałe mecze w grupie, ale i też uprościliśmy grę, opierając ją na Kurku i Leonie.
Staliśmy się zespołem łatwym do rozszyfrowania.
– Staliśmy się przewidywalni. Nie było ataku przez środek. Gdy w pierwszym meczu z Iranem nie mógł zagrać Kubiak, to w zasadzie runęła cała koncepcja. Trener liczył, że on pociągnie, że będzie dyrygował, a tu się okazało, że on nie może wystąpić i nie ma żadnego innego pomysłu w zamian. Jak popatrzymy na Ligę Narodów, to tam Heynen korzystał z wielu zawodników. Mówiono, że mamy dwie mocne szóstki, że nie wiadomo, kto będzie grał. A w Tokio nie miał kto grać.
Wina Heynena, że przegraliśmy?
– Tak, bo to on decyduje. To nie zawodnicy doprowadzili reprezentację do stanu, że gra spoczywa na barkach tylko dwóch z nich. U nas byli Kurek, Leon, a pozostali grali rolę statystów. Nawet nie czuli, że na nich spoczywa ciężar odpowiedzialności za wynik.
* cały wywiad Dariusza Ostafińskiego w serwisie polsatsport.pl
źródło: polsatsport.pl