Reprezentacja Polski siatkarzy U17 zdobyła brązowy medal mistrzostw Europy. O turnieju, ryzyku, rywalach i zawodnikach, którzy tworzyli zespół opowiedział Polskiej Siatkówce trener Konrad Cop. – Starałem się naprawdę wybrać jak najlepszy skład. Widziałem serce i ducha walki całej drużyny. Nie kierowałem się sympatiami, kierowałem się dobrem zespołu. Tylko i wyłącznie to mnie interesowało. Wielu zawodników, których naprawdę uwielbiam, musiałem brzydko – mówiąc – odrzucić, ale są częścią tej ekipy, bardzo wspomogli ten zespół. I to jest też ich medal.
Trenerze, przede wszystkim ogromne gratulacje. Rozmawialiśmy przed turniejem, kiedy nie miałeś jeszcze wybranej dwunastki. Powiedziałeś, że bierzesz pod uwagę warianty mniej i bardziej ryzykowne. Stanęło na tym wariancie bardziej ryzykownym. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana?
Konrad Cop: –Jak najbardziej. Wybraliśmy wariant bardziej ryzykowny, ale powiedzmy, że to było ryzyko odpowiedzialne. Wierzyliśmy bardzo mocno, że to odpali. I wejścia Kuby Kubackiego za Stasia Chacińskiego – w każdym praktycznie secie – wypadały bardzo dobrze. Nasz drugi rozgrywający Marcel Kapuściński dał rewelacyjną zmianę w meczu z Czechami, podobnie cały turniej świetnie grał Mateusz Jańczyk. Trzech naszych przyjmujących ciągle rotowało. Podobnie nasi środkowi, bo Wiktor Gołębiowski na trzy ostatnie mecze wszedł do podstawowego składu i też grał rewelacyjnie. Wszystko nam pokazywało, że zmianami naprawdę trafiliśmy. Każdy z tych chłopaków wniósł do zespołu jakąś cegiełkę. Nawet Olek Nowik, który może mniej się pojawiał na parkiecie, ale jako młodszy zawodnik i rewelacyjnie trzymał atmosferę w kwadracie, wspierał tych chłopaków, i na treningach trenował naprawdę bardzo dobrze. Cieszę się, że to w 100% wypaliło.
Zaryzykowałeś też wcześniej, bo po mistrzostwach Polski kadetów powołałeś dwóch chłopaków, których przez trzy lata w tej kadrze nie było.
– Jednego z nich tak właściwie w ogóle nie powinno być. Został zgłoszony po terminie i tutaj duże podziękowania dla Kasi Bizukojć, która wysłała kilka pism do CEV-u, żebyśmy po terminie mogli zgłosić zawodnika. Na szczęście się udało. To jest w ogóle śmieszna historia. Kiedy dostaliśmy odpowiedź, że możemy go zgłosić (chociaż na 99% miało się nie udać) i musimy przesłać jego dane i zdjęcie, to zadzwoniłem do Artura Brzostowicza przez messengera. On był dzień po mistrzostwach Polski i był w szpitalu na prześwietleniu, bo nie wiedział, czy palca nie złamał. Mówię: – To my wydzwaniamy do Rimini, wysyłamy pisma do CEV-u, a ty mi mówisz, że masz złamany palec?! Jednak wyszło świetnie, Kuba Nowak i Artur Brzostowicz wpasowali się do tej grupy rewelacyjnie. Byli jak brakujące do układanki puzzle. Mimo, że byli tylko miesiąc z nami, tak naprawdę wyglądało jakby byli z nami przez trzy lata. A Kuba Nowak, nasz „Haribo” został najlepiej blokującym zawodnikiem mistrzostw. „Klej w rękach”, jeśli chodzi o grę w bloku, piłki same mu się kleiły po prostu. Rewelacyjny chłopak również pod względem atmosfery. Gracz, którego jeszcze miesiąc temu nie było, a wszedł „z buta” do pierwszej szóstki i rozgościł się od pierwszego meczu do końca.
Czy można powiedzieć, że jesteś trenerem który nie przywiązuje się do nazwisk?
– Starałem się naprawdę wybrać jak najlepszy skład. Widziałem serce i ducha walki całej drużyny. Nie kierowałem się sympatiami, kierowałem się dobrem zespołu. Tylko i wyłącznie to mnie interesowało. Wielu zawodników, których naprawdę uwielbiam, musiałem brzydko – mówiąc – odrzucić, ale są częścią tej ekipy, bardzo wspomogli ten zespół. I to jest też ich medal.
Porozmawiajmy o samym turnieju. Zaczęło się od meczu z Włochami, wiedzieliście że to będzie trudny rywal… no i się zaczęło źle.
– Ten mecz muszę wziąć na siebie, bo wpuściłem na boisko trzech debiutantów. Zapłaciliśmy frycowe, nogi się pod nimi ugięły i mecz wyglądał, jak wyglądał. Mimo, że przegraliśmy 0:3, to te sety były dość wyrównane. Rewelacyjny mecz zagrał po drugiej stronie Barotto, atakujący Włoch, zawodnik zdecydowanie na dużą siatkówkę. Cieszę się z tego, jak mój zespół później zareagował. Wiedzieliśmy, że każda kolejna przegrana wyrzuci nas z turnieju i wszystkie kolejne mecze wygraliśmy za trzy punkty. To było super. I tu zdradzę naszą tajemnicę. Dzięki pomocy Oli Piskorskiej dostaliśmy filmik od Vitala Heynena, który zmotywował chłopaków. Powiedział, że turniej nie kończy się na pierwszym meczu, ale zaczyna się na pierwszym meczu i żebyśmy wyciągnęli naukę z porażki, wzięli się w garść i zaczęli grać. I naprawdę wyszło super. My odpowiedzieliśmy feedbackiem i nagraliśmy filmik dla Vitala. Fajną więź stworzyliśmy.
Jak oceniasz poziom grupy, do której trafiliście? Mamy wrażenie, że była ona bardzo wyrównana i na pewno mocniejsza od grupy pierwszej.
– Była dużo mocniejsza zdecydowanie. Każdy z każdym mógł wygrać i każdy z każdym mógł przegrać. Do ostatniej kolejki ważyło się, kto wyjdzie z tej grupy. Austriacy sprawili nam ogromny prezent i dużą niespodziankę, chyba największą sensację w turnieju, wygrywając z Włochami. Tuż przed ostatnim meczem grupowym z Bułgarią sytuacja była taka: wygrywamy w jakimkolwiek stosunku punktowym i wychodzimy z pierwszego miejsca. Jeśli przegrywamy, odpadamy z walki o medale.
Mówi się, że półfinał to jest zawsze najtrudniejszy mecz. Wy mieliście dwa takie mecze w turnieju, bo mecz z Bułgarią pod względem presji był chyba równy półfinałowi?
– Wydaje mi się, że my czuliśmy, że Bułgaria jest bardzo trudnym przeciwnikiem, bo wygrali z Włochami 3:0. I chłopaki wyszli bardzo skoncentrowani na ten mecz, aż w szatni bałem się, że są zbyt spięci. Wcześniej zazwyczaj byli rozluźnieni, a tym razem w szatni była cisza. Ale przed meczem, kiedy staliśmy w braterskim kółku, bodajże sześciu chłopaków podzieliło się tym, jak mamy w tym meczu zagrać. Młodzi ludzie, a brali na siebie odpowiedzialność, żeby się motywować, żeby dzielić się sobą. To było genialne. My jako sztab wiedzieliśmy, że tanio skóry nie sprzedamy. Przed meczem ze Słowenią, mimo że wiedzieliśmy, że to trudny rywal, a stawką jest finał, gdzieś w głowie mieliśmy chyba, że jesteśmy faworytem tego meczu. Myśleliśmy, że jeżeli zagramy tak, ja w poprzednich spotkaniach, to „się wygra”. A Słowenia na nas naskoczyła, grała bardzo agresywnie w zagrywce. Poza tym, brakowało nam trochę szczęścia. Bo mieliśmy i fajne bloki, i różne „okazje” – gdzieś piłka odbiła się to od głowy, to od nogi, wracała do nas, wystarczyło żebyśmy ugrali jednego seta i byśmy przeciwnika złamali. A tu dochodzi do końcówek i przegrywamy dwoma punktami. Mniej się nie da.
Pech? Klątwa słoweńska?
– Nie chcemy tego tak nazywać. Historia pokazuje, że z tą Słowenią nie lubimy się spotykać, chociaż ostatnio wygraliśmy z nimi w Lidze Narodów. Ale to też pokazuje poziom młodych Słoweńców. Nie byli faworytem również w finale w meczu z Rosją, a wygrali 3:0 i zdobyli mistrzostwo Europy.
Porażka ze Słowenią i został Wam mecz o brąz. Ponownie przyszło wam grać z Włochami…
– Na pewno trudne było przełamanie po meczu ze Słoweńcami, ale bardzo pragnęliśmy ten medal zdobyć. To było widać po tych chłopcach. Po meczu ze Słoweńcami powiedziałem dość ostro w szatni widząc ich szklane oczy, że nie chcę widzieć na twarzach żadnych dramatów, że jeszcze nie jesteśmy kolekcjonerami złotych medali i musimy się uczyć. Zacznijmy naszą przygodę od pierwszego brązowego i to też będzie mega sukces. Mamy grubą kreską przeciąć ten mecz i o nim nie myśleć. Rano w dniu meczu fajnie się podbudowaliśmy. Zamiast na rozruch poszliśmy do parku na spacer, który nazwaliśmy „spacerem wdzięczności”. Każdy z chłopaków miał za zadanie powiedzieć indywidualnie każdemu z zawodników i członków sztabu z osobna, za co jest mu wdzięczny przez te ostatnie trzy lata. Spacer miał trwać godzinę, a trwał dwie i pół! Bardzo podbudowaliśmy się mentalnie, każdy w tej ekipie poczuł się ważny. Weszliśmy i pokazaliśmy w tym meczu wszystkie atuty, jakie mieliśmy.
I mieliście ten mecz cały czas pod kontrolą.
– Pierwszy set też powinien być wygrany przez nas, tak naprawdę. To był mecz na 3:0.
Skoro już jesteśmy przy wdzięczności… Za co ty, jako trener, jesteś wdzięczny tym chłopakom po trzech latach wspólnej pracy?
– Chłopakom i sztabowi za siatkarską rodzinę, którą zbudowaliśmy. Za braterstwo, za indywidualne relacje z każdym z nich. Za to, że otworzyliśmy się na siebie i dzięki spotkaniu z nami – i z każdym z osobna i z drużyną – stał się na pewno i lepszym zawodnikiem, ale przede wszystkim lepszym człowiekiem. Widzę po tych chłopakach, że rozwinęli się i ich człowieczeństwo na pewno wzrosło. Z chłopaków zamkniętych, troszeczkę zahukanych, dzisiaj są w stanie stanąć przed grupą i podzielić się tym, co myślą, zmotywować swój zespół i otworzyć swoje wnętrze, to jest to coś wspaniałego. To charakteryzuje odważne i silne jednostki. Nasz sztab, doktor, po prostu rozpływają się nad tym, jak wspaniałą i niesamowitą atmosferę byli w stanie zbudować tacy młodzi ludzie.
Dla ciebie jako trenera kadry, podobnie jak dla tych chłopaków, to również pierwszy medal dużej imprezy w karierze, nie licząc złota na EEVZA.
– Jak powiedział kiedyś Michael Phelps „Medale mają znaczenie tylko w powiązaniu z tym, co musiało wydarzyć się wcześniej, by można było je zdobyć. Chciałbym zadedykować ten medal zmarłemu w grudniu ojcu Maciejowi Ziębie, który wcześniej mnie bardzo wspierał, i modlitwą, i takim wsparciem przyjacielskim kibicowskim. Był ogromnym kibicem siatkówki. Oglądał wszystkie nasze mecze, pamiętam jak bardzo cieszył go złoty medal mistrzostw Polski juniorów, który zdobyłem z MOS Wola Warszawa. Wydaje mi się, że teraz też kibicował nam „z góry”, i że ten medal też bardzo go ucieszył.
Sukces… i co dalej? Jaka przyszłość przed tymi chłopakami i twoim sztabem?
– Nasza misja na chwilę obecną się zakończyła. Zobaczymy, jakie plany będzie miał Polski Związek Piłki Siatkowej, jak on oceni naszą pracę. Chłopcy wracają do Spały i klubów i tam będą pracowali z trenerami. Za dwa lata mają kolejne mistrzostwa, najbliższa impreza to zdaje się znów będzie turniej EEVZA. Na pewno wiele ciekawych wątków, perspektyw co w tym zespole trzeba będzie troszeczkę zmienić. Mam tutaj kilka pomysłów i wizji. A przede mną… Zobaczymy. Na chwilę obecną nie myślę o niczym innym, jak tylko o odpoczynku. O tym, żeby wyłączyć się przynajmniej na tydzień od siatkówki i zrobić taki totalny reset.
Rozmawiały Aneta Jarosińska i Edyta Złotkowska – pzps.pl
źródło: Polska Siatkówka