W Jastrzębskim Węglu na kolejne w historii klubu mistrzostwo Polski czekano 17 lat. Śląska ekipa zdobyła je w sezonie, gdzie nic nie było proste, a w dodatku w finale pokonała faworyta rozgrywek – ZAKSĘ. – To naprawdę długi okres, zdecydowanie zbyt długi. Jastrzębski Węgiel cały czas chce być w czołówce. Przez ostatnie lata się do niej dobijaliśmy, ale cały czas czegoś nam brakowało – powiedział po sukcesie w rozmowie z TVP Sport prezes klubu Adam Gorol.
Jastrzębski Węgiel czekał na mistrzostwo Polski siedemnaście lat. Jakie emocje budzi stworzenie nowego rozdziału w historii klubu?
Adam Gorol: – Jest to ogromna radość i emocje. One w końcu opadną, ale może to i dobrze, bo mecze z VERVĄ Warszawa ORLEN Paliwa i ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle bardzo podniosły ich poziom. Teraz trzeba trochę odetchnąć. Klub czekał na taki sukces siedemnaście lat. Jedenaście lat temu po raz ostatni jego przedstawiciele grali w finale mistrzostw Polski. To naprawdę długi okres, zdecydowanie zbyt długi. Jastrzębski Węgiel cały czas chce być w czołówce. Przez ostatnie lata się do niej dobijaliśmy, ale cały czas czegoś nam brakowało. Radość jest więc proporcjonalna do lat, które spędziliśmy na walce o upragniony tytuł.
Czekaliście jedenaście lat na finał mistrzostw Polski, a na zwycięstwo z ZAKSĄ u siebie sześć i pół roku. Jak widzieliście swoje szanse na zwycięstwo z kędzierzynianami, mając w pamięci fantastyczny sezon w wykonaniu podopiecznych Nikoli Grbicia?
– Mniejsze znaczenie miała dla mnie passa zwycięstw ZAKSY Kędzierzyn-Koźle w naszej hali. Byłem świadomy tego, że fazę zasadniczą sezonu 2020/2021 PlusLigi nasi rywale z finału przeszli jednak jak walec. Prezentowali grę tak stabilną, regularną i na tak wysokim poziomie, że z oczywistych powodów stawiani byli w roli faworyta do złota. Zawodnicy Jastrzębskiego Węgla, trenerzy i cały sztab powiedzieli jednak, że runda zasadnicza się zakończyła i play-off to zupełnie nowe rozdanie. Trzeba było zagrać dwa bardzo dobre mecze lepsze niż wszystko to, co do tej pory prezentowało się w tym sezonie. Szukaliśmy swojej szansy i ją w formule finałów odnaleźliśmy.
W którym momencie finału powiedział pan sobie, że ZAKSA jest do złamania?
– Rzecz jasna wierzyliśmy w to, że możemy wygrać. Realnie poczułem jednak, że ZAKSA jest do złamania w trakcie pierwszego meczu, kiedy nasz zespół wyrównał wynik w setach. We wszystkich wtedy wstąpiła większa, realna wiara. Skoro wygraliśmy jedną partię, co stoi na przeszkodzie, by triumfować w kolejnych?
Pamiętam naszą rozmowę w czasie, gdy zwolniony został Luke Reynolds. Było to po porażce z olsztynianami. Przyjście Andrei Gardiniego argumentował pan tym, że kolejna przegrana mogłaby za bardzo oddziałać na zespół. Zatrudnił pan Włocha z myślą o złocie?
– Wracając do tamtego okresu, byłem przekonany, że roszada na stanowisku trenerskim była słuszna. Widziałem, co działo się w zespole. To nie była katastrofa wewnętrzna, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że jeśli mamy walczyć o medal, to należy podjąć taką, a nie inną decyzję. Myślałem o tym, jak wielka będzie skala mojej odpowiedzialności za finalny wynik zespołu, bo przecież był on wtedy na drugim miejscu w tabeli. Była to kontrowersyjna zmiana. Z pełnym zrozumieniem podchodziłem do wątpiących głosów środowiska. Z zewnętrznej perspektywy nie było widać, że nasza sytuacja zmuszała do takich ruchów. Ja byłem jednak co do tego przekonany. Powiedziałem sobie wtedy, że było tyle istotnych elementów do poprawy, że jeśli chcemy grać o medal, musi dojść do roszady.
*Cała rozmowa Sary Kalisz w serwisie TVP Sport.
źródło: sport.tvp.pl