– Klub wiele mi dał, a ja jeszcze tego długu nie spłaciłem. Chciałbym jeszcze tu trochę pograć i odwdzięczyć się za to, że tu nauczyli mnie grać w siatkówkę. W Bełchatowie dorosłem. Dlatego też chciałbym coś jeszcze tutaj przynieść na tacy – powiedział Karol Kłos. Środkowy zdobył z bełchatowskim klubem m.in. trzy mistrzostwa kraju, trzy Puchary i cztery Superpuchary Polski.
W 2010 roku trafił pan do Bełchatowa z AZS Politechniki Warszawskiej…
Karol Kłos: – …Będąc już zawodnikiem Skry. Miałem podpisywać kontrakt w Politechnice. Wstrzymywałem się, bo zadzwonił trener Wojtek Szczucki z Metra Warszawa i powiedział „Karol poczekaj jeszcze chwilę, bo Skra będzie chciała wykupić twoją kartę i dać cię na wypożyczenie do Warszawy”. Tak się stało. To był idealny układ dla mnie. Bo mogłem grać, a jednocześnie wiedziałem, że czeka na mnie wielki klub.
Pamięta pan, jak pierwszy raz wchodził do szatni tego wielkiego klubu?
– Pierwszego dnia nie pamiętam, ale na pewno czułem tremę i to długo, bo w Skrze były same utytułowane nazwiska. Ale było mi trochę łatwiej, bo znalem ich z kadry. Pamiętam, że bardzo mocno trzymałem się z Pawłem Zatorski, z którym znałem się z reprezentacji.
Którą z bełchatowskich szatni wspomina pan najlepiej?
– Trudno wskazać jedną. Teraz mamy super paczkę, choć wiadomo, że naszą grę zweryfikuje ten sezon. Ekipa z Argentyńczykami – Facundo Conte i Nicolasem Uriarte też była świetna, gdy w 2014 roku zdobywaliśmy mistrzostwo Polski. Wtedy to był dla mnie przełomowy sezon, bo trafiłem do reprezentacji jako szóstkowy zawodnik. Pamiętam też mój pierwszy rok w Bełchatowie. Na treningach po atakach Bartka Kurka czy Mariusza Wlazłego, nieraz musiałem rozmasowywać ręce po ich zbiciach.
Najbardziej bolesną porażką z Zenitem Kazań była ta w finale Ligi Mistrzów w 2012 roku, gdy w Łodzi przegraliście 2:3, a sędzia w ostatniej akcji pomylił się na waszą niekorzyść. Uznał atak Michała Winiarskiego za autowy, podczas gdy piłka zahaczyła wcześniej o ręce Jurija Bierieżki.
– Na pewno. Mieliśmy żal do sędziego. Mógł wziąć wideo weryfikację, a z tego nie skorzystał. Szkoda, bo popełnił błąd, co było widać na telebimie.
Co działo się później w waszej szatni?
– Nie pamiętam. Czarna dziura. Wiem tylko, że od razu po turnieju rozjechaliśmy się do domów. Jechałem jak zbity pies, choć w tamtym meczu grzałem ławę, ale przeżyłem porażkę nie mniej niż koledzy z boiska. Choć jeszcze bardziej bolały mnie dwie przegrane w finałowym turnieju Ligi Mistrzów w Berlinie w 2015 roku. Mieliśmy bardzo fajną ekipę, a mimo tonie udało się stanąć na podium. Najpierw porażka z Resovią 0:3 w półfinale, a potem z Berlinem 2:3 w meczu o brąz.
Za to najgorszy mecz, jaki grałem w życiu, odbył się w 2016 roku. Na koniec rundy zasadniczej potrzebowaliśmy wygrać 3:0 z BBTS Bielsko-Biała, by wejść do finału. A jednak przegraliśmy pierwszą partię, dzięki czemu awans wywalczyła Resovia. Wszystko było rozstrzygnięte, ale musieliśmy dokończyć mecz. To było koszmarne. Ale żeby nie było tak negatywnie, to mistrzostwa Polski zdobywane w 2014 i 2018 roku są najlepszymi wspomnieniami.
Teraz znów poprzeczka wisi wysoko. O mistrzostwo Polski będziecie walczyć z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle, czy ktoś inny włączy się do walki o złoto?
– Na pewno kilka razy z tym rywalem zagramy, bo jeszcze w Lidze Mistrzów. Znamy się bardzo dobrze, ale będzie dużo więcej mocnych zespołów. Liga się wyrównuje. Mamy coraz więcej dobrych zawodników. Również Polaków. I to młodych, którzy wchodzą do ligi jak po swoje. Nie boją się niczego. Mają trochę inną mentalność. Gdy ja wychodziłem na mecze z Brazylią, robiłem wielkie „wow”. A teraz młodzi wychodzą bez żadnego stresu. To inne pokolenie.
Pan nie zmienił od dekady klubu również z tego względu, że nie miał menedżera, który by takie sprawy załatwiał?
– Sporo klubów do mnie dzwoniło, miałem rozmowy z prezesami. W Polsce najbliżej był mi Bełchatów zawsze, a nie było niewiarygodnych ofert z zagranicy. U nas środkowi są w cenie, więc miałem zawsze bardzo dobre warunki, a rywalizując ze Skrą również w europejskich pucharach, nie brakowało mi wyzwań na wielu frontach. Może to też dlatego brakowało zagranicznych propozycji, że nie miałem menadżera, bo gdybym miał, to by mnie gdzieś tam wcisnął za granicę. Rozmawiałem o tym z młodszymi chłopakami. Jak zdobywaliśmy mistrzostwo świata w 2014 roku i mógłbym liczyć na więcej ofert z innych klubów, to mieliśmy fantastyczny zespół w Bełchatowie, z którego ja nie chciałem się ruszać. W PGE Skrze mimo moich słabszych momentów czy kłopotów ze zdrowiem to zawsze widzieli dla mnie u siebie miejsce. Dużo ten klub wiele mi dał, a ja jeszcze tego długu nie spłaciłem. Chciałbym jeszcze tu trochę pograć i odwdzięczyć się za to, że tu nauczyli mnie grać w siatkówkę. W Bełchatowie dorosłem. Dlatego też chciałbym coś jeszcze tutaj przynieść na tacy.
Za rok nie wyobraża pan sobie, żeby go zabrakło w Tokio?
– Marzę o tym. To mnie trzyma i będzie napędzać w tym sezonie. Na jednych igrzyskach już byłem, ale chciałbym w końcu też coś z nich przywieźć. Czuję się lepiej niż jak miałem 27 czy 29 lat. Czemu nie spróbować? Później może nie być już okazji.
*Cały wywiad Edyty Kowalczyk w Przeglądzie Sportowym
źródło: przegladsportowy.pl