– W Treflu odpowiedni ludzie trafili na siebie w odpowiednim czasie. Dokonujemy dobrych wyborów, bo rozmawiamy. To szczęście, któremu trzeba pomóc. Mimo różnych zawirowań od lat spadamy na cztery lwie łapy – powiedział Dariusz Gadomski, prezes Trefla Gdańsk.
W lipcu trafiliście na medialne czołówki z powodu zakażeń COVID-19 w drużynie. Z tego powodu przełożyliście też pierwszy mecz w startującym sezonie PlusLigi – z Asseco Resovią. Jak jest ze zdrowiem u siatkarzy Trefla Gdańsk?
Dariusz Gadomski: – Teraz na szczęście jest już w porządku. A wracając do wydarzeń z końcówki lipca – najpierw gorzej poczuł się jeden z zawodników. Reszta drużyny wówczas normalnie trenowała jeszcze przez trzy dni, nikt nie podejrzewał koronawirusa. Siatkarz, który gorzej się czuł został odizolowany od zespołu, kurował się w domu. Jednak po dwóch-trzech dniach, gdy jego stan się nie poprawiał, postanowiliśmy go zbadać również w kierunku zakażenia koronawirusem. Gdy otrzymaliśmy dodatni wynik testu, a treningi zostały od razu przerwane, u żadnego innego zawodnika nie występowały objawy. Zaczęły się po 1-2 dniach, czyli chłopacy zarażali się od siebie podczas tych trzech dni treningów. Można powiedzieć, że poszło to u nas taśmowo. 13 zawodników i trzech członków sztabu zostało zakażonych. Byliśmy przypadkiem, na którym reszta kraju się uczyła i wciąż uczy.
Czy można mówić o celach sportowych na rozpoczynający się sezon? Czy głównym celem jest dogranie go w zdrowiu?
– Zdrowie jest najważniejsze. Stąd staraliśmy się o przełożenie dwóch pierwszych meczów To, czy wygrywamy czy nie – to będzie sprawa drugorzędna. Ciężko jest teraz ocenić nasze możliwości. Zagrajmy najpierw kilka meczów, nadróbmy stracony czas. W październiku usiądziemy z trenerem i będziemy mogli określić cele. Z uwagi na sytuację, która nas spotkała pierwszy mecz ligowy w Radomiu traktujemy jako jednostkę zamykającą okres przygotowawczy. Okoliczności nie sprzyjają całkowitemu naładowaniu akumulatorów, więc będziemy je docierać w boju. Liga na pewno będzie zwariowana. Zgodnie z planowanymi procedurami, jeśli pojawiłby się w drużynie przypadek koronawirusa, zarażony zawodnik będzie wypadać ze składu. Miejmy nadzieję, że takich przypadków będzie jak najmniej. Pewne jest, że musimy grać. Drugiej przerwy w graniu i niedokończenia rozgrywek jak w poprzednim sezonie, niektóre kluby mogą nie przetrwać.
Mariusz Wlazły po wielu latach odszedł z Bełchatowa, ze Skrą był praktycznie zrośnięty. Jak tego dokonaliście, że dziś jest w Treflu?
– Mariusz był w Skrze 17 lat. Podjął decyzję o opuszczeniu Bełchatowa. Nie chodziło o pieniądze, te były na ostatnim miejscu. Miasto, hala, w której gramy, to jest droższe od pieniędzy i nasz dodatkowy atut. Gdańsk daje tyle pozytywów, że czasem siatkarze przychodzą do nas grać za niższe kwoty.
Na pewno argumentem dla Wlazłego była osoba trenera Trefla – Michała Winiarskiego.
– Na zgrupowaniach kadry mieszkali w jednym pokoju, są praktycznie rówieśnikami, dzieli ich miesiąc. W efekcie rozmów z Michałem, Mariusz jest u nas i z tego, co widzę, jest mu tutaj dobrze. Jego syn trenuje w jednej z naszych drużyn młodzieżowych, poszedł do klasy sportowej. Zyskaliśmy ogromną wartość marketingową, a myślę, że i na boisku Mariusz pokaże wielką formę.
Czy kluby ligi siatkówki zmagają się z finansowymi problemami?
– By wystartować w lidze wszystkie kluby muszą uzyskać licencje. Zdarzają się potknięcia i opóźnienia w płatnościach. Sami jesteśmy tego przykładem, ponieważ trzy lata temu mierzyliśmy się z odejściem sponsora tytularnego. Pamiętam też sytuację z jednego z sezonów, gdy w połowie rozgrywek potężny sponsor tytularny jednego z klubów poinformował o zmniejszeniu kontraktu o 40 procent. Nie ma klubu idealnego. Myślę, że finansowo najbliżej ideału jest klub sponsorowany w głównej mierze z prywatnych pieniędzy – Asseco Resovia.
Czy jest tak, że pandemia Treflowi niestraszna, bo już raz wyszliście z ostrego zakrętu organizacyjno-finansowego, gdy z nazwy klubu został zniknął „Lotos”?
– Wówczas miesiąc przed startem ligi wyparowała blisko połowa budżetu. Zawodnicy i trenerzy stanęli na wysokości zadania przyjmując do wiadomości, że będą opóźnienia w wypłatach. Tamten czas z roku 2017 do dziś odbija się nam czkawką. Akcja crowfoundingowa „DoLEWamy do pełna” pokazała, że jest zapotrzebowanie na siatkówkę w Gdańsku, że o ten projekt warto walczyć. Wsparcie przyszło nawet z Japonii od kibiców jednocześnie dopingujących reprezentację Polski i Trefla. Nasz fan, Polak mieszkający od lat w USA, zatrudniony w Microsofcie wykupił 24-godzinny kontrakt z klubem, przyleciał do Gdańska przed Bożym Narodzeniem i przez dobę był z drużyną. Wparcie okazali też fani Skry Bełchatów, nasi fani są z nimi zaprzyjaźnieni, środowisko siatkarskie stara się wspierać siebie nawzajem. Kopanie się do niczego nie prowadzi. Chwała właścicielom, miastu Gdańsk i panu Kazimierzowi Wierzbickiemu, że postanowili walczyć, a mogli przecież rzucić ręcznik. Odbudowa siatkówki na Pomorzu trwałaby wówczas bardzo długo.
Trener Andrea Anastasi był w Treflu pięć lat, przez ten czas miał mnóstwo propozycji z całego świata. Jak udało się go zatrzymać? Tym pięknym widokiem na Zatokę Gdańską?
– Miał ofertę z Chin, chyba trzy razy z Iranu, także z klubów włoskich. Był nam niezwykle lojalny, zawsze mówił skąd do niego dzwonili. Nie rozmawiał za naszymi plecami, nie chował się za filarami, graliśmy w otwarte karty. Po rozstaniu ze sponsorem tytularnym zapytał, czy nie będzie lepiej jakby odszedł ze względów finansowych. Gdy Andrea przyjechał do Gdańska, ujął go prezydent Paweł Adamowicz, mówiąc o historycznej otwartości portowego miasta na ludzi, na świat. Po pięcioletnim pobycie nad morzem Anastasi wspominał te słowa mówiąc o zgoła południowej naturze i otwartości gdańszczan, mimo północnego położenia. To pozwoliło mu tu zostać na aż pięć lat. Zawodnicy, którzy tu przychodzą zwracają uwagę, że tu ludzie są inni i inaczej się oddycha. Gdańsk i Andrea Anastasi dopasowali się do siebie, na pożegnanie Włoch od władza miasta dostał medal św. Wojciecha za zasługi dla lokalnego sportu.
*Cały wywiad Macieja Słomińskiego w: sport.interia.pl
źródło: sport.interia.pl