– Do PlusLigi co roku trafiają ciekawi zagraniczni zawodnicy lub wracają nasi. Zaskoczył mnie Fabian Drzyzga wracający z Rosji do Rzeszowa oraz Mateusz Bieniek, który zdecydował się na roczny powrót z Włoch do Bełchatowa – mówi o aktualnym okienku transferowym rozgrywający GKS-u Katowice Jan Firlej.
Czy długo pan roztrząsał sytuację związaną z pandemią i wcześniej zakończonym sezonem?
Jan Firlej: – Cała sytuacja była nowa i objęła cały świat. Wówczas nikt nie wiedział jak to wszystko będzie przebiegało, jak będzie funkcjonowało życie. Oczywiście, że górę wziął rozsądek i dobrze się stało, że wypadki tak się potoczyły. Reakcja była szybka i słuszna. Potem życie dopisało nieco inny scenariusz i okazało się, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Wszyscy żałujemy, że sezon zakończył się na finiszu części zasadniczej. Przyznam, że nie analizowałem co było gdyby, bo nie miałoby to najmniejszego sensu.
A trenerzy zadbali o zajęcia indywidualne?
– Zareagowali błyskawicznie. Z chwilą otwarcia siłowni, czyli w drugim tygodniu czerwca, każdy z nas otrzymał plan i mogliśmy zacząć budować formę startową. Miarą tego co zrobiliśmy przed naszym pierwszym spotkaniem były testy oraz badania, jakie przechodziliśmy od poniedziałku do środy. Chyba wypadły nieźle, zważywszy na wspomnianą przerwę (trenerzy są zadowoleni nie tylko z testów, ale również badań przeprowadzonych na katowickiej AWF – przyp. red.). Ona spowodowała u nas „głód” treningu i grania. Do niedawna miałem z kolegami kontakt telefoniczny, ale teraz fajnie było się spotkać, wypić kawę… Już po pierwszych zajęciach w hali mogę stwierdzić, że dobrze się czujemy się ze sobą, rozumiemy i zajęcia traktujemy jako fajną zabawę. Oczywiście nie zawsze tak będzie, bo przecież przyjdą większe obciążenia, ale mnie to nie przeraża.
Lubi pan grać na plaży? Jakie ma pan zdanie o Letnim Grand Prix na piachu z udziałem zespołów PlusLigi i pierwszoligowców?
– Lubię grać, bo plaża to miły przerywnik. Między sezonami halowymi – w większym lub mniejszym stopniu – staram się grać. Dwa lata temu z Jankiem Królem (do niedawna atakującym VERVY Warszawa – przyp. red.) podjęliśmy wyzwanie i zaliczyliśmy prawie wszystkie turnieje plażowe, łącznie z mistrzostwami Polski. Lubię grę na piachu, bo mogę również atakować. Niemniej występy na plaży oraz w hali to dwie różne siatkówki. Słyszałem różne głosy o Letnim Grand Prix, które zostanie rozegrane na przełomie lipca i sierpnia. Ten termin jest dość nieszczęśliwy. Będziemy po trzech tygodniach przygotowań, ale w najważniejszym okresie pracy fizycznej i wykuwaniu kondycji. Na pewno będzie mniej siatkówki, a więcej budowania siły. W tej sytuacji nie będziemy wysoko skakali czy błyskawicznie reagowali na wydarzenia na boisku, bo naszym priorytetem są występy w PlusLidze. Turniej pewnie będzie ciekawy, bo rozgrywany po raz pierwszy i na dodatek w blasku jupiterów i w obecności kamer telewizyjnych. Nie ma co się teraz zastanawiać. Trzeba będzie wyjść na piach i zmierzyć się z rywalami. Nie wiem jaka będzie jakość gry oraz poziom, ale o tym przekonamy się niebawem. Tylko proszę pamiętać, że my będziemy rozliczani z sezonu halowego, ale nie z Letniego Grand Prix.
Sporo się ostatnio działo wokół GKS-u, ale ostatecznie dokonano zmiany tylko trzech zawodników. Jak pan ocenia te ruchy kadrowe?
– Najważniejsze, że trzon zespołu pozostał, dzięki czemu okres zgrywania się będzie chyba nieco krótszy. Prawie wszyscy się znamy i mieliśmy już okazję ze sobą pracować. Te niewielkie roszady działają na naszą korzyść i powinny być naszym atutem. Dokonano trzech ciekawych transferów i moi nowi koledzy pewnie szybko wkomponują się do tej ekipy. Naszą dotychczasową dewizą była walka o każdą piłkę, niezależnie od tego, kto stał po drugiej stronie. I niech tak pozostanie, a jestem przekonany, że tak będzie.
Rozmawiał Włodzimierz Sowiński – więcej w serwisie sportdziennik.com
źródło: sportdziennik.com