– Mogę zapewnić, że nie zakończę kariery po przyszłorocznych igrzyskach w Tokio. Jeśli tylko trener będzie widział mnie w składzie, na każdy kolejny obóz kadrowy chętnie przyjadę – mówi nam Fabian Drzyzga, rozgrywający Asseco Resovii i reprezentacji Polski.
Rozmawiamy na zgrupowaniu w Spale, gdzie w poprzednich latach przygotowywaliście się do konkretnych imprez. W tym roku nie ma żadnej imprezy. Jest inaczej?
Fabian Drzyzga: – Nie ma co ukrywać, że ten obóz i poprzedni są inne. Więcej czasu spędzamy na siłowni. Po to by odbudować to co straciliśmy przez pandemię. Przez ponad dwa miesiące nic nie robiliśmy. Ci, którzy mieli dostęp do siłowni domowych są szczęściarzami. Inni nie mogli za dużo zrobić. Dlatego teraz pracujemy nad siłą, a siatkówka nie jest najważniejsza. Oba te obozy są też bardzo istotne z innej perspektywy. Spędzamy ze sobą dużo czasu, żeby się jeszcze lepiej dogadywać między sobą, żeby mieć lepszy kontakt z trenerami. A dzięki temu, że jest więcej luzu, bo nie ma żadnej imprezy w tym roku, atmosfera jest bardzo radosna.
Jak pan psychicznie podchodzi do tego, że igrzyska są tak odległym celem, w dodatku niepewnym, bo wszystko się może zdarzyć, łącznie z ich odwołaniem?
– Oby tylko znów nie zostały przełożone, albo co gorsze odwołane, bo zdaje się, że drugi raz nie przełożą. Ta impreza jest bardzo istotna dla naszego pokolenia. Motywacji na pewno nam nie brakuje, zwłaszcza, że zaraz wracamy do klubów. A gdy w przyszłym roku zaczniemy sezon reprezentacyjny, jeśli wszystko będzie już normalnie funkcjonować na świecie, to nie trzeba będzie się ekstra motywować, bo wiemy o co walczymy.
Gdyby jednak sprawdził się czarny scenariusz, czyli następne igrzyska odbyłyby się dopiero za cztery lata w Paryżu, miałby pan 34 lata. Dotrwałby pan do tej imprezy?
– Mogę zapewnić, że nie zakończę kariery po przyszłorocznych igrzyskach w Tokio. Jeśli tylko trener będzie widział mnie w składzie, na każdy kolejny obóz kadrowy chętnie przyjadę. Dla mnie to jest sama przyjemność. Na mojej pozycji nie muszę mieć takiej fizyczności, jak na przykład w ataku. Rozgrywający jest jak wino, im starszy, tym lepszy. Mogę więc jeszcze długo „dojrzewać”.
Obawia się pan, że koronawirus zrujnuje marzenia o medalu w Tokio?
– Nie. Pozytywnie podchodzę do tego. Chciałbym bardzo, żeby te igrzyska się odbyły. Myślę, że drugi raz świat tak bardzo się nie zatrzyma, jak to się stało w marcu. To było coś niesamowitego i przykrego. Może i przydatnego, żeby wirus się nie rozprzestrzeniał, ale myślę, że gospodarka i wszystkie inne dziedziny życia będą wracać do normalności krok po kroku.
Gdy poprzednio był pan zawodnikiem Resovii, ten zespół był w innym miejscu niż teraz. W poprzednim sezonie PlusLigi zajął przedostatnie miejsce.
– W klubie nikt nie ukrywa, że ostatni sezon był fatalny, ale to już jest historia i nie ma co do tego wracać. Jest nowa drużyna, nowy trener, nowy prezes. Zobaczymy, co z tego będzie. Najważniejsze jest odbudowanie marki, żeby Resovia nie była traktowana i postrzegana negatywnie, a nawet prześmiewczo.
Skład znów jest mocny, ale czy na miejsce na podium?
– Najpierw trzeba się spotkać, to nastąpi 13 lipca. Wtedy ustalimy cele zespołu, ale myślę, że po tym, co się działo ostatnio, wszyscy w Rzeszowie muszą bardziej cierpliwe patrzeć w przyszłość. Nie rzucać się z motyką na słońce, tylko powoli odbudowywać markę i siłę tego zespołu. Ważne, by zacząć od dobrej gry, po to, by kibice bardziej wspierali niż gwizdali, a za tym niech przyjdą wyniki.
Rozmawiał Ryszard Opiatowski – więcej w Przeglądzie Sportowym
źródło: Przegląd Sportowy