Przestawić się z ataku na przyjęcie jest dużo trudniej niż odwrotnie, bo dochodzi fundamentalny element, jakim jest przyjęcie zagrywki, na który potrzeba bardzo dużo pracy, wielu powtórzeń. Zdaję sobie z tego sprawę, że będę musiał wykonać potrójną pracę, bo wiadomo, że zmiana pozycji to nie jest hop-siup – mówi w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego Zbigniew Bartman. – Jak na beniaminka przystało, podchodzimy do gry z pokorą. Jesteśmy kopciuszkiem. Nysa po 15 latach wraca do PlusLigi i jest tam bardzo duży głód siatkówki na najwyższym poziomie – dodaje.
Dlaczego po sezonie spędzonym w Rzeszowie przenosi się pan do Nysy?
Zbigniew Bartman: – Bo była konkretna oferta i w Nysie powstaje coś ciekawego. Klub ogłosił wszystkie transfery. Zapowiada się ciekawy zespół, w którym zagra mój przyjaciel Michał Ruciak i paru kolegów, z którymi grałem w minionym sezonie w Rzeszowie. Ta drużyna może w PlusLidze namieszać, chociaż trzeba pamiętać, że jesteśmy beniaminkiem, a beniaminek zawsze ma pod górkę, niezależnie od tego, jaki ma skład.
Pewnie były inne oferty, dlaczego więc wybrał pan Stal?
– Po takim sezonie, jaki był w Rzeszowie, trudno celować w transfer do zespołu, który gra o mistrzostwo. Nie będę udawał, że miałem oferty z czołowych klubów w Polsce, bo nie miałem. I wcale mnie to nie dziwi, bo sezon jako zespół mieliśmy słaby.
A zagraniczne oferty były?
– Były i długo się zastanawiałem, czy nie wyjechać za granicę, ale ostatecznie wolałem zostać w kraju. Po pierwsze dlatego, że to, co działo się w Rzeszowie, nie było siatkówką, którą gram na co dzień. Bardzo chciałem zostać w Rzeszowie, miałem jeszcze kontrakt na następny sezon, ale przyszedł nowy prezes i podjął taką, a nie inną decyzję. Po drugie, mój syn niedługo będzie miał półtora roku. Wyjazd byłby daleki, a dziadkowie są za nim stęsknieni. Nawet w Polsce nie widują go tak często, jakby chcieli, a wyjazd za granicę jeszcze by te kontakty ograniczył. To też był jeden z ważnych czynników, który przemawiał za pozostaniem w Polsce.
Sezon w Rzeszowie to największe rozczarowanie w pana klubowej karierze?
– Myślę, że tak. Nawet w najgorszych koszmarach nie spodziewałem się, że gra zespołu będzie tak źle wyglądać. Zresztą nie tylko gra, wszystko, co działo się w Rzeszowie, nie było dobre. Przychodząc do Resovii, miałem w pamięci same dobre rzeczy. Ostatnie wspomnienia będą gorsze i to jest nie w porządku, że mam taki obraz w głowie, bo Rzeszów to fajne miasto. Trudno jednak po takim sezonie szukać pozytywów.
Dlaczego było aż tak źle?
– Mam opinię na ten temat, ale nie będę się nią dzielić. Nie chcę, by ktokolwiek poczuł się urażony, bo nikt nikomu nie robił na złość. Każdy się starał, niestety coś nie wypaliło. Na pewno praca wykonana nie była do końca taka, jaka powinna być. Nie chcę jednak wchodzić w personalne wycieczki.
Zostawmy więc Rzeszów, wróćmy do Nysy. Zagra pan tam jako przyjmujący. Trochę lat minęło od czasu, gdy grał pan na tej pozycji.
– W reprezentacji to już dziesięć lat, ale w klubach bywały potem sezony, gdy grałem jako przyjmujący. W Jastrzębiu byłem przyjmującym w sezonach 2011/12 i 2014/15. W kolejnym roku na tej pozycji grałem w Chinach w Sichuan Chengdu i zdobyłem puchar Kataru z drużyną Ar-Rajjan. Potem w Galatasaray występowałem na ataku. Gdy przeniosłem się do Argentyny, to sezon 2017/18 zacząłem na przyjęciu. W połowie pierwszej rundy, gdy Bułgar Nikołaj Uszikow odniósł kontuzję, zostałem przestawiony na atak. I tak już było do końca gry w San Juan. Teraz po niecałych trzech sezonach wracam na przyjęcie.
Trudna będzie zmiana pozycji?
– Przestawić się z ataku na przyjęcie jest dużo trudniej niż odwrotnie, bo dochodzi fundamentalny element, jakim jest przyjęcie zagrywki, na który potrzeba bardzo dużo pracy, wielu powtórzeń. Zdaję sobie z tego sprawę, że będę musiał wykonać potrójną pracę, bo wiadomo, że zmiana pozycji to nie jest hop-siup. Jestem jednak gotowy na tę pracę. Mam już doświadczenie. Zaczynałem grać w siatkówkę jako przyjmujący i jak sobie prześledziłem swoją karierę, to siedem sezonów grałem jako przyjmujący i osiem jako atakujący. Teraz szala się wyrówna. Poza tym wydaje mi się, że na przyjęciu mam przed sobą więcej lat grania. Wzrostem bardziej pasuję na tę pozycję. Tunezyjczyk Wassim Ben Tara, który w Nysie będzie atakującym, ma 204 cm i jest 7 cm wyższy ode mnie. Z każdym rokiem coraz trudniej będzie mi walczyć z wysokimi atakującymi. A na nowej pozycji, jeśli ustabilizuję element przyjęcia, to mam jeszcze dużo lat grania przed sobą.
Cały wywiad Ryszarda Opiatowskiego w Przeglądzie Sportowym
źródło: Przegląd Sportowy