Ubiegłoroczny sezon reprezentacyjny obfitował w mecze. Jeden turniej się kończył, a natychmiast zaczynał się kolejny. I tak przez prawie pięć miesięcy. Nowością były pierwsze w historii mistrzostwa Europy, na których wystąpiły aż 24 zespoły. Pojawiło się wiele głosów, zwłaszcza w Polsce, że taki format to duża przesada, przemęczanie zawodników i bezsensowne mecze ogórków z najlepszymi drużynami na świecie. Jednak czy na pewno taki diabeł straszny, jak go malują?
Polska w siatkówce to potentat na skalę światową. Zwłaszcza w męskiej od kilkunastu lat niemal nieprzerwanie znajdujemy się w czołówce. U kobiet po paru złotych latach na początku XXI wieku nastąpiła kilkuletnia posucha. Polska reprezentacja spadła do siatkarskiej ,,drugiej ligi” i miała bardzo rzadki kontakt z najlepszymi drużynami. Pamiętam, jak w jednym z moich pierwszych dłuższych wywiadów trener Jacek Nawrocki zwracał uwagę na dość długi brak meczów z czołówką światową, co utrudniało podniesienie poziomu zespołu. Tylko przez rozgrywanie spotkań z najlepszymi sportowe średniaki mogą się podciągnąć i dołączyć do grona najlepszych ekip globu. I w tym tkwi clou problemu dzisiejszej siatkówki.
Tak naprawdę od paru lat w europejskiej siatkówce drużyny niejako kiszą się we własnym sosie. W tym sporcie od kilku lat wszystko sprowadza się do walki między 8-10 zespołami, które praktycznie wymieniają się tylko trofeami. W Europie od wielu lat obowiązywał schemat, zgodnie z którym najlepsze drużyny z poprzednich mistrzostw Europy automatycznie otrzymywały kwalifikację. Przez to jest mnóstwo reprezentacji, które w ostatnich latach nie miały praktycznie żadnego kontaktu ze światową czołówką.
W piłce nożnej w eliminacjach do Euro biorą udział wszystkie reprezentacje zrzeszone w UEFA. Drużyny pokroju Francji, Niemiec czy Anglii muszą mierzyć się z takimi zespołami jak Gruzja, Cypr czy Wyspy Owcze. I dzięki temu systemowi Islandia mogła napisać tak piękną historię jak na Euro 2016, gdzie dotarła do ćwierćfinału. Islandczycy w eliminacjach mieli kontakt z dobrymi zespołami, stopniowo podnosili swój poziom. Po awansie na mistrzostwa Starego Kontynentu mieli argumenty, żeby powalczyć z najlepszymi drużynami. I tak dotarli do ćwierćfinału. Swój sukces pociągnęli dalej i awansowali na mundial dwa lata później. Wprawdzie niewiele tam zwojowali, ale jak na kraj liczący nieco ponad 300 tysięcy mieszkańców to i tak bardzo imponujący wyczyn.
Jeśli nie przekonuje was piłka nożna, to podobnie wyglądają kwalifikacje do mistrzostw Europy w koszykówce. W eliminacjach do Eurobasketu kobiet w 2021 roku biorą udział wszystkie reprezentacje, z wyjątkiem Francji i Hiszpanii, gdzie odbędzie się turniej. Eliminacje do Eurobasketu 2022 u mężczyzn wyglądają trochę inaczej, ale również tylko gospodarze mają zapewnioną kwalifikację. Po fazie wstępnych eliminacji 32 zespoły powalczą o 20 miejsc. W piłce ręcznej mężczyzn i mistrzostwach Starego Kontynentu 2020 sytuacja wyglądała dość podobnie, była faza wstępna i jedynie mistrzowie Europy i trzej gospodarze nie uczestniczyli w kwalifikacjach. Z kolei u kobiet w Euro 2020 na pewno wezmą udział tylko Dania i Norwegia – czyli znowu gospodarze, a reszta musi walczyć w eliminacjach. Nie ma zmiłuj. I jeszcze gwoli ścisłości we wszystkich wspomnianych turniejach, z wyjątkiem ostatniego, brały lub wezmą udział 24 zespoły.
Jeśli chcielibyśmy więc zachować 16 drużyn na Eurovolley, musielibyśmy wygospodarować mnóstwo czasu na kwalifikacje, w których każdy grałby z każdym. To jest nie do zrobienia przy dzisiejszym przeładowanym kalendarzu, który należy odchudzić, eliminując mniej potrzebne turnieje i upraszczając system kwalifikacji do igrzysk, ale to temat na kompletnie inny tekst. To sprawia, że potrzebujemy 24 reprezentacji na mistrzostwach Europy. W krajach awans na tej rangi turniej może być przyczynkiem do stopniowego zbudowania siatkarskiej społeczności. Udało się to m.in. w Słowenii, a także w Estonii, która nigdy nawet nie dotarła do ćwierćfinału rozgrywek. Takich przykładów może być więcej, co rzecz jasna poprawiłoby również sytuację potentatów poprzez przyciągnięcie nowych sponsorów, utworzenie nowych rynków zbytu. Być może stopniowo podnosiło pozycję siatkówki w świecie sportu.
Dlaczego ludzie mają tak dużą niechęć do 24 zespołów na mistrzostwach Europy? Dlatego, że ich pierwsze edycje zostały głupio zorganizowane. W przypadku kobiet jeszcze to rozwiązanie sprawdzało się przez dłuższy czas, chociaż musiano zamieniać kolejność drużyn w grupie. W 1/8 finału Polki zajęły drugie miejsce i normalnie zmierzyłyby się ze Słowaczkami, jednak nie mogło to się stać, ponieważ obie drużyny miały rozegrać mecz 1/8 finału jako gospodarze. Zamieniona została kolejność w bratysławskiej grupie, Słowacja została przesunięta na czwartą pozycję, a Hiszpania na trzecią. Polki zagrały więc z Hiszpankami, a Słowaczki zostały ,,ukarane” meczem z Włoszkami. Poza tym turniej przebiegał bez większych dziwactw. Jednak u mężczyzn organizacja była fatalna. Zmienianie regulaminu, ciągłe podróże, niejasności nie tylko męczyły siatkarzy, ale też sprawiły, że kibice mieli po prostu tego wszystkiego dość.
Problemem do zagospodarowania są fani, którzy niechętnie chodzili na mecze ,,cudzych” reprezentacji i działo się to także w naszym kraju, zwłaszcza podczas ubiegłorocznych ME kobiet. Ta sprawa jest jednak możliwa do rozwiązania m.in. znacznie tańszymi biletami oraz zdecydowanie lepszą promocją. Mam też wrażenie, że takie imprezy są organizowane po prostu zbyt często w naszym kraju. W ostatnich latach w 2013 i 2017 roku gościliśmy ME siatkarzy, w 2019 roku ME siatkarek, a w 2021 znowu będą u nas ME siatkarzy. Przy tak częstym byciu gospodarzem ciężko zainteresować kibiców i przedstawić ,,niepolski” mecz jako coś wyjątkowego, skoro dwa lata wcześniej w naszym kraju odbywał się też turniej ten rangi.
Format z 24 drużynami ma duży potencjał, ale wymaga zmian. Wszystko musi zostać ustalone już przed turniejem i nie mogą być wprowadzane żadne zmiany w jego trakcie. Trzeba też zadbać o zdrowie zawodników i ograniczyć podróże, dlatego najlepiej by było, jakby w 4 państwach odbywała się tylko faza grupowa, w dwóch 1/8 finału i ćwierćfinały, a mecze o medale już tylko w jednym kraju. Uniknęlibyśmy wtedy zamieniania drużyn w grupach, co przeczy zdrowej rywalizacji. Do tego przydałoby się, żeby państwa-gospodarze były położone blisko siebie, a jak w przypadku ME kobiet, gdy były rozrzucone po całym kontynencie. Dlatego też cieszą mnie zapowiedzi CEV, które mówią o tego typu zmianach. Czy włodarze dotrzymają obietnic? To już niestety nie zawsze jest tak pewne.
źródło: inf. własna