Po ostatnim meczu ligowym siatkówka zapadła w sen zimowy. Na dwa miesiące. Moje życie bez siatkówki traci sens, to poszedłem spać i ja. Nie wiem czy wiecie, ale na przykład taki niedźwiedź brunatny podczas letargu spala w większości tkankę tłuszczową, a jego serce spowalnia do dziewięciu uderzeń na minutę. Tę pierwszą cechę pewnie nie jeden z nas przeniósłby z automatu na ludzkość. Druga natomiast zagwarantowałaby nam sen wieczny, także nie polecam.
W końcu przyszedł czas, że powoli wszystko wraca do życia. Tego siatkarskiego też. Słyszę gdzieś przez sen, że we wrześniu wszystko wróci do normalności. Wstaje więc i ja. Staję przed lustrem, ale człowiek, który łypie na mnie spode łba, chciałby zamiast podnoszenia z kolan i wdrażania kolejnych etapów odmarażania gospodarki, aby ktoś się zajął jego włosami. Żądam, a raczej błagam padając na kolana. Trudno, dopóki fryzjerzy nie wyjdą spod ziemi, ja nie wychodzę ze swojej gawry.
Włączam więc internet, sprawdzę co się dzieje w klubowej siatkówce po przeszło ośmiu tygodniach mojej nieobecności. GKS Katowice wystosował oświadczenie. Jako, że oświadczenia kojarzą mi się zawsze z czymś niepokojącym, zapoznałem się z nim od razu. Później przewertowałem tweetera i inne portale społecznościowe. „Daszkiewicz niedoceniany”, „Watten potraktowany niehumanitarnie”, „Buchowski zwolniony z datą wsteczną”. Moja rozdziawiona buzia nie była efektem nadrabiania zaległości żywieniowych z diety Stachurskiego, a raczej niedowierzaniem na to co przeczytałem. Przez te senne tygodnie wizerunek klubu uległ zmianie. Zdecydowanie na gorszy. Przecież ten urwany sezon był najlepszym w historii katowickiego klubu. Sportowo, wizerunkowo i marketingowo.
Mam nieodparte wrażenie, że drużyna ze Śląska w trakcie rozgrywek wwiercała się w nas, by za wszelką cenę przykuć swoją uwagę. Paradoksalnie robili to bezboleśnie i bardzo skutecznie.Zawodnicy, którzy prezentowali się w żółto-czarnych barwach, byli niczym banda Logena z książek Abercrombiego. Niepokorna zbieranina, wiecznie walcząca. Ekipa która w swoich meczach kradła punkty i serca kibiców. Szła po swoje, upokarzała zbyt pewnych siebie. Łobuzy i łotry. Byli historią, którą straszy się dzieci na dobranoc i śni się po nocy przeciwnikom. Żeby nie tworzyć legend, wiele spotkań przegrali, choć bardziej pasuje do nich słowo „polegli”. Dział marketingu niczym cień i wiatr szedł w pogoni za zawodnikami, współtworząc wysoką jakość.
Nagle wydarzyło się coś, co pod przykrywką „trudnych warunków funkcjonowania sportu”, w wolnym tłumaczeniu: w czasach pandemii, spowodowało mocne nadszarpnięcie wizerunku. Koronawirusa wcześniej traktowaliśmy jako motyw, teraz odczuwamy jako pretekst, a dojedzie do tego, że stanie się wiecznym i wszelakim usprawiedliwieniem. Boję się, że w każdej dziedzinie naszego życia może być podobnie. Na czas trwania ligi GKS Katowice rysował się w mojej wyobraźni niczym coś, co na zawsze może odmienić znaczenie słów „ligowy średniak”. Każdy ich mecz był zapowiedzią czegoś wychodzącego poza format. Zaskakujący, niepozorny, nieznoszący nudy.
Trenera Daszkiewicza traktuje jako rzemieślnika, najlepszego w swoim fachu, ale jednak rzemieślnika i rozumiem, że nie każdy prezes szuka akurat takiego typu trenera. Wizytówka, jaką po sobie zostawił w górniczym klubie, jest spisana w sposób wyjątkowy, mimo to ciężko mu będzie przeniknąć w struktury klubów z topu ligi. Natomiast co do zawodników, których pożegnanie nastąpiło w sposób niegodny i niezgodny z prawem, to najbardziej szkoda mi Adriana Buchowskiego. Świadomość podpowiada mi jednak, że ten utalentowany zawodnik ma już plan na przyszły sezon, bo wartości jakie sobą prezentuje otwierają drzwi do każdego zespołu. Jedyna niewiadoma to jaką rolę będzie tam odgrywał, bo jego plastyka daje mu dużo możliwości i wiele rozwiązań.
Cała sytuacja z Gieksą pokazuje tylko, jak coś, co jadło się przez tyle miesięcy z wielką oskomą, może zakończyć się absmakiem. A ja muszę zrobić coś z włosami, bo układanie równo słów w żaden sposób nie idzie w parze z bałaganem, jaki prezentuje się na mojej głowie.
źródło: inf. własna