Gheorghe Cretu to szkoleniowiec, który wprowadził ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle na salony europejskiej siatkówki, wygrywając z nimi Ligę Mistrzów. Obecnie prowadzi PGE GiEK Skrę Bełchatów, jednak ma za sobą bogatą karierę trenerską w Polsce i Europie. W rozmowie z Sarą Kalisz z redakcji tvpsport.pl opowiedział o swoich doświadczeniach zawodowych, wyzwaniach związanych z pochodzeniem oraz o filozofii pracy trenerskiej, w której liczy się dla niego przede wszystkim rozwój zawodników.
Skromność w cieniu sukcesu
Gheorghe Cretu, aktualny szkoleniowiec PGE GiEK Skry Bełchatów, mimo licznych sukcesów, nie przepada za byciem w centrum uwagi. Jak przyznał w obszernym wywiadzie z Sarą Kalisz, z redakcji tvpsport.pl, woli pozostać w cieniu swoich zawodników, oddając im przestrzeń do celebrowania zwycięstw. – Każdy trener ma swój sposób życia siatkówką. Ja wolę pozostawać w cieniu siatkarzy i drużyn, nawet jeśli to praca kolektywna, wspólna. Kiedy następuje sukces, wolę, by to zawodnicy stali się jego 'twarzami’ i o nim mówili – powiedział w rozmowie.
Rumuński trener stara się unikać mediów i nie szuka rozgłosu, podkreślając, że to jego praca ma mówić za niego, a nie powiedziane słowa. – Niektórzy szkoleniowcy „szukają” mediów. Ja tego nie robię, bo wiem, że moi zawodnicy i tak będą opowiadać o naszej wspólnej pracy. Nie jestem też osobą, która szuka poklasku. Dużo bardziej cieszy mnie uznanie i szacunek współpracowników, siatkarzy, osób z klubów i kadr, a także moich bliskich niż jakiekolwiek inne zainteresowanie – dodał szkoleniowiec.
Trudności związane z pochodzeniem
Trener opowiedział Sarze Kalisz również o trudnych początkach swojej kariery, gdy z powodu swojego pochodzenia z Rumunii spotykał się z brakiem akceptacji. – Ze względu na moje pochodzenie kwestionowano, co trener z mojego kraju może zdziałać z danym zespołem – wspomniał. Jego praca i relacje z zawodnikami jednak z czasem przemówiły na jego korzyść, a zaufanie, które zbudował wśród siatkarzy, stało się jego największym kapitałem. To właśnie polscy gracze, z którymi miał okazję pracować, pomogli mu dostać pierwsze poważne szanse w Polsce.
– Do Olsztyna czy Lubina przyjechałem dzięki polskim zawodnikom, którzy spotkali mnie wcześniej. Pierwszą okazję do przyjazdu do Polski miałem jednak już w 2005 czy 2006 roku. Wstawił się za mną zawodnik. Ostatecznie tuż przed podpisaniem kontraktu ktoś powiedział „nie”. Mimo to będąc w Wiedniu wygrywałem z Mostostalem, Jastrzębskim Węglem… Zawodnicy wiedzieli więc, że jestem skuteczny i kocham to, co robię –zdradził Cretu.
Filozofia trenerska
Gheorghe Cretu podkreślił, że jego sukces nie polega tylko na zdobywaniu trofeów. Dla niego najważniejsze jest pomaganie siatkarzom w ich rozwoju, zwłaszcza tym, którzy zmagają się z trudnościami. – Tworzę zawodników i daję szansę tym, którzy są wypaleni, nie mają dobrej prasy albo potrzebują pomocy. Wierzę w siatkarzy i oni o tym wiedzą – powiedział w wywiadzie. Rumuński trener wielokrotnie pomagał zawodnikom, którzy z różnych powodów mieli trudności w karierze, a jego podejście zaowocowało tym, że wielu z nich później odnosiło sukcesy na arenie międzynarodowej.
Miłość do siatkówki od dzieciństwa
Szkoleniowiec opowiedział również o swojej młodości i pierwszych krokach w siatkówce. Został „wyłowiony” przez trenera, gdy miał zaledwie 13 lat. Jak sam wspomina, początkowo nie był przekonany do tego sportu, ale szybko się w nim zakochał. Po zaledwie kilku latach trafił do Dinama Bukareszt, jednego z najbardziej utytułowanych klubów w Rumunii. – Czułem się jak najszczęśliwszy sportowiec na świecie. Mogłem uczyć się od najlepszych siatkarzy w kraju – wspomniał z dumą.
Cretu dorastał w czasach komunistycznej Rumunii, kiedy kraj przechodził rewolucję. Mimo trudnych warunków, trener podkreśla, że miał szczęśliwe dzieciństwo, a jego rodzina starała się go chronić przed problemami. – Miałem bardzo dobre życie. Moja rodzina była w stabilnej sytuacji. Tata pracował jako marynarz. Nie było go przez wiele miesięcy w roku, ale jednocześnie zapewniał swojej rodzinie byt. Szczególnie czule wspomina swojego ojca, który regularnie przysyłał listy z odległych zakątków świata. – Czekaliśmy z mamą na jego listy. Były one dla nas jak prezenty świąteczne – dodał trener Skry Bełchatów.
„To ważniejsze niż trofeum”
Na pytanie o to, czy czuje się w pełni zaakceptowany dzięki sukcesom i zdobytym medalom, trener Cretu odpowiedział z pokorą: – Uważam, że to nie jest aż tak istotne. Najważniejsze jest to, że tworzę zawodników i daję im szansę. Trener podkreślił, że największą satysfakcję ze swojej pracy czerpie z relacji, jakie zbudował z zawodnikami oraz współpracownikami, a trofea są jedynie dodatkiem.
Rumuński szkoleniowiec przekazał też w rozmowie, co jest dla niego największym dotychczasowym sukcesem. – To, że jestem miejscu, w którym jestem. Miałem możliwość pracy w dziewięciu różnych krajach. Nie zapomniałem jednak, gdzie zaczynałem również jako trener. Wszędzie się odnalazłem – mimo różnych kultur, języków i środowisk. W każdym z państw mam przyjaciół na całe życie. To ważniejsze niż każde trofeum, które mogę wygrać – zapewnił.
Przyszłość ze Słoweńcami?
Na koniec wywiadu Gheorghe Cretu poruszył temat swojej przyszłości jako trenera reprezentacji Słowenii. Podkreślił, jak bardzo dobrze czuje się w tej drużynie. – To nie sekret, że kocham tych chłopaków, kraj i pracę w nim. Podobało mi się wszystko, co mi zaoferowano przez minione trzy lata. To był wyjątkowy czas – przekonywał trener. Choć jest bardzo związany z tym zespołem i ceni sobie pracę ze słoweńską federacją, nie chciał jeszcze deklarować, co przyniesie przyszłość.
– Porozmawiam o tym z prezesem federacji w odpowiednim momencie. Wspólnie zobaczymy, co z naszą przyszłością. Nie mogę jednak nic zadeklarować w tym momencie, bo nie wiem, jakie wyzwania się przede mną pojawią. Znaczące przyniósłby również kolejny sezon ze Słoweńcami. Zobaczymy więc, co się wydarzy – odpowiedział tajemniczo, na zakończenie rozmowy.
Zobacz również:
Podbija PlusLigę. Poprowadził drużynę do piątej wygranej w sezonie
źródło: opr. własne, tvpsport.pl