Strona główna » LUK Lublin sam w to nie wierzył! Thales Hoss zdradził, kiedy wszystko się zmieniło

LUK Lublin sam w to nie wierzył! Thales Hoss zdradził, kiedy wszystko się zmieniło

inf. własna

fot. Klaudia Piwowarczyk


– Szczerze mówiąc, zawsze wierzyliśmy, że jesteśmy w stanie dokonać rzeczy wielkich, ale przed pierwszym spotkaniem półfinałowym trudno było uwierzyć, że możemy pokonać jastrzębian. Było to spowodowane porażkami, które odnieśliśmy z nimi w przeszłości, zwłaszcza tej niedalekiej w pucharze. W pierwszym starciu graliśmy naprawdę dobrze, a przeciwnicy słabiej od nas. Wtedy zaczęliśmy myśleć, że gra w finale ligi jest realna – mówił w rozmowie ze Strefą Siatkówki Thales Hoss. Libero BOGDANKI LUK Lublin opowiedział o rywalizacji w półfinale, zdradził, kto był jego faworytem do finału na początku sezonu i wyjawił, czym dla niego jest gra w finale PlusLigi.

Nowy mistrz

Karolina Wólczyńska (Strefa Siatkówki): Po raz pierwszy od 25 lat PlusLiga będzie miała nowego mistrza. W finale nie ma bowiem żadnej z drużyn, które w ostatnich latach dominowały w lidze, czyli Asseco Resovia, Skra Bełchatów, ZAKSA czy Jastrzębski Węgiel. Czujesz, że piszesz z BOGDANKĄ LUK Lublin nową historię?

Thales Hoss: Przyznam szczerze, że nie zdawałem sobie z tego sprawy, że tylko te cztery zespoły przez tyle lat zdobywały mistrzostwo Polski. 25 lat temu nie grałem jeszcze zawodowo w siatkówkę i nie śledziłem zbytnio rozgrywek, zwłaszcza zagranicznych. Odpowiadając na twoje pytanie, nie sądzę, żebyśmy myśleli o pisaniu nowej historii PlusLigi. Może jest to jakiś sposób. Nie wywieramy na sobie dodatkowej presji, ciężaru. Po prostu gramy i chcemy wygrać. Staramy się zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby wygrywać, bo po to gramy i trenujemy. Na początku sezonu byliśmy czwartą drużyną w klasyfikacji. Nikt nie spodziewał się, że zameldujemy się w finale. Weźmy na przykład nasze starcia z jastrzębianami. Przegraliśmy z nimi łącznie sześć razy, odkąd bronię barw BOGDANKI, z czego trzy w tym sezonie – dwa spotkania w trakcie rundy zasadniczej i półfinał Pucharu Polski. Później wygraliśmy dwa mecze w półfinale PlusLigi, które być może były tymi najważniejszymi. W mojej opinii ważniejsze jest mistrzostwo kraju niż puchar.

Rzeczywiście zdobycie Pucharu Polski daje możliwość grania w SuperPucharze Polski, a pierwsze trzy miejsca w mistrzostwach Polski premiowane są grą w Lidze Mistrzów, która dla wielu ekip jest bardzo ważna.

– Dokładnie. Mamy świadomość, że gdybyśmy przegrali mecz z Jastrzębskim Węglem, wciąż moglibyśmy wywalczyć udział w Lidze Mistrzów z trzeciej pozycji. Jednakże finał PlusLigi daje nam już tę przepustkę. Warta Zawiercie to świetna, niesamowita drużyna, ale my też jesteśmy w grze o mistrzostwo. Na chwilę obecną wszystko jest możliwe.

Na podsumowanie sezonu jeszcze przyjdzie czas, natomiast już można powiedzieć, że jest on dla was wyjątkowy. Wygraliście Puchar Challenge, weszliście do półfinału Pucharu Polski i finału mistrzostw Polski. Niezależnie od wyniku końcowego jesteście chyba największymi wygranymi tego sezonu?

– Oczywiście jest to dla nas niesamowity sezon. OK – przegraliśmy Puchar Polski, ale jastrzębianie byli w tym momencie lepsi i to oni zdobyli to trofeum. My nie graliśmy najlepiej. Wygraliśmy Challenge Cup, co jest wybitnym osiągnięciem dla nas, bo były to rozgrywki na poziomie europejskim i biliśmy się z silnymi drużynami, zwłaszcza w finale. Teraz jesteśmy w finale PlusLigi. Faktycznie to nasz wspaniały sezon, ale tak, jak powiedziałem wcześniej, jeszcze się nie skończył. Myślę, że możemy wygrać i cieszyć się jeszcze ze złota.

Wierzyli do końca

Stoczyliście niewiarygodną batalię w półfinale, zwłaszcza w ostatnim spotkaniu tej rywalizacji. Wierzyłeś do końca, że jesteście w stanie pokonać jeszcze aktualnych mistrzów Polski? W końcu prowadziliście już 2:1, a rywal dogonił was i musieliście grać tie-break.

– Szczerze mówiąc, zawsze wierzyliśmy, że jesteśmy w stanie dokonać rzeczy wielkich, ale przed pierwszym spotkaniem półfinałowym trudno było uwierzyć, że możemy pokonać jastrzębian. Było to spowodowane porażkami, które odnieśliśmy z nimi w przeszłości, zwłaszcza tej niedalekiej w pucharze. W pierwszym starciu graliśmy naprawdę dobrze, a przeciwnicy słabiej od nas. Wtedy zaczęliśmy myśleć, że gra w finale ligi jest realna. O awansie do finału ligi musiał zdecydować trzeci mecz, w dodatku pięciosetowy. To świadczy o tym, że oba zespoły były na równi. Wszyscy wierzyliśmy, że możemy wygrać tie-break i zagrać w finale. Nawet jeśli w jednym secie coś ci nie wyjdzie, wciąż masz co najmniej dwa kolejne, by się poprawić i odwrócić losy spotkania. Możesz przegrywać 0:2 i wciąż wygrać 3:2. Nie da się wygrać meczu bez wiary w zwycięstwo. Niezależnie od wyniku musisz wciąż walczyć o każdą piłkę. Dużo daje pozytywne nastawienie. To jest właśnie całe piękno siatkówki.

Zaskoczyli wszystkich, tylko nie siebie

Gdy rozmawialiśmy na początku sezonu, powiedziałeś, że twoim celem było znalezienie się w najlepszej czwórce ligi. Czy finał jest spełnieniem marzenia niewypowiedzianego na głos?

– Trudno powiedzieć. Żartowałem z jednym przyjacielem, że gdyby ktoś obiecał mi na początku sezon finał PlusLigi i Puchar Challenge, przedłużyłbym kontrakt od razu. (śmiech) Kiedy rozmawialiśmy, celem było zajęcie co najmniej czwartego miejsca, ponieważ w zeszłym sezonie przegraliśmy złotego seta z Projektem Warszawa w ćwierćfinale, dlatego ważne było poprawienie tego rezultatu. Od tego czasu jednak bardzo się rozwinęliśmy i dlatego weszliśmy do finału. Zasłużyliśmy na to, więc słowo „marzenie” nie do końca pasuje. Nie jestem typem osoby, która na początku rozgrywek wyobraża sobie, jak będzie wyglądać ich koniec. Staram się realizować wszystkie cele krok po kroku. Zależało nam, by w ćwierćfinale z ZAKSĄ grać ewentualny trzeci mecz w Lublinie. Tak też się stało. Mieliśmy przewagę boiska i trybun, co nam bardzo pomogło.


Foto Wojciech Szubartowski / PressFocus

Świetnie zagraliśmy w półfinale, ale na pewno możemy zrobić więcej. Marzeniem każdego jest zagrać w finale, ale my wciąż możemy jeszcze więcej osiągnąć – możemy zwyciężyć. Nie powiem, że to niespodzianka, ponieważ ciężko trenujemy każdego dnia. Ludzie spoza klubu mogli być zaskoczeni, ale zarówno zawodnicy, jak i sztab wiedzieli, ile włożyliśmy w ten sezon wysiłku i na ile nas stać. Wilfredo miał w zeszłym sezonie problemy z kolanem. W obecnym gra niesamowicie. Wyglądamy dużo lepiej fizycznie. Jestem jednym ze starszych graczy, a mimo to potrafię zagrać pięć setów w decydującym starciu po trzech dniach od drugiego. By być gotowi w najważniejszym momencie, pracowaliśmy nad aspektami technicznymi, mentalnymi i fizycznymi, więc nie jesteśmy zaskoczeni, że nasza praca przyniosła efekty. Wszyscy cierpią z powodu kontuzji. Nas też dopadły różne problemy i urazy – to normalne.

Jurajski rywal

Półfinały były rozgrywane po sobie. Miałeś możliwość, by obserwować rywalizację drugiej pary? Spodziewałeś się, że to jednak zawiercianie będą waszymi rywalami w finale?

– Wszyscy śledziliśmy. Gdy jedliśmy obiad po naszym meczu, oglądaliśmy końcowy fragment spotkania w Warszawie. Obie ekipy zafundowały nam świetne widowisko, bo należą do czołówki i każda z nich mogła przejść do finału. Pokazują to trzy zacięte mecze, jakie musieli rozegrać, by wyłonić zwycięzcę. Ostatecznie to zawiercianie wytrzymali wojnę nerwów i lepiej rozegrali końcówkę. Warszawianie nie wykorzystali swojej piłki meczowej. Myślę, że Jurajscy Rycerze byli też lepsi na papierze na przestrzeni całego sezonu. Osobiście nie myślałem o tym, kto z tej pary przejdzie dalej. Wiedziałem po prostu, że będzie to silna drużyna. Gdyby ktoś mnie zapytał na początku rozgrywek, kto moim zdaniem będzie grać w finale, powiedziałbym, że mogłyby to być Jastrzębski Węgiel i Warta Zawiercie, bo wtedy się na to zanosiło. Jak widać, nie do końca moje przewidywania się sprawdziły. Mogłem się więc mylić również co do Warszawy, która była rzeczywiście o włos od finału. My budowaliśmy nasz zespół w trakcie rozgrywek. Mieliśmy naprawdę dobry początek, potem pojawiły się drobne problemy, ale wróciliśmy do swojej siatkówki i to my walczymy o złoto. To właśnie jest fantastyczne w siatkówce, że nie zawsze najlepszy na papierze wygrywa.

Rosnąć w siłę z roku na rok

Jak się okazuje finaliści Challenge Cup znaleźli się w finałach PlusLigi i Serie A. O czym to świadczy?

– Trudno ocenić, bo mówimy o dwóch zupełnie różnych zespołach. Lube to klub z historią. Ma na swoim koncie mistrzostwa Włoch i inne sukcesy również na arenie europejskiej. Jednakże przegrali ćwierćfinał w zeszłym sezonie, zakończyli go na piątym miejscu, dlatego grali w Pucharze Challenge. Według mnie Włosi mieli już lepszą drużynę z Bruno, Lealem, Juantoreną niż mają teraz. My wciąż się rozwijamy. Największe sukcesy są jeszcze przed nami. Możemy walczyć i zbudować lepszy zespół niż w minionych latach. Ten sezon jest lepszy niż poprzedni, a kolejny może być jeszcze lepszy. Cytując prezesa: chcemy rosnąć w siłę z roku na rok.

Wasz awans do finału już chyba zamyka dyskusję, która liga jest lepsza. Skoro obie drużyny walczą w finałach swoich lig i wy pokonaliście Lube, to znaczy że PlusLiga jest silniejsza?

– Trudno mi to ocenić, ponieważ nigdy nie grałem we Włoszech. Z mojego punktu widzenia obie ligi są na naprawdę wysokim poziomie. Obie ligi przyciągają świetnych obcokrajowców, ale to nie oni mają największy wpływ na jakość ligi, a rodzimi siatkarze. Reprezentacja Włoch jest świetna, ale Włosi, którzy nie łapią się do reprezentacji nie są już tak dobrzy. Polacy w tym rankingu wypadają lepiej. Poziom wyszkolenia Polaków, również tych nie występujących w kadrze, jest wyższy. PlusLiga jest więc bardziej wymagająca. Choć obie ligi są wybitne, ten jeden drobny szczegół robi różnicę.

PlusLiga