Mariusz Wlazły kończy karierę zawodniczą. – Mój poziom akceptacji zmian jest na ten moment bardzo duży. Podejmuję świadomą decyzję. To powoduje, że granica między życiem siatkarza a „życiem po życiu” nie będzie aż tak bardzo ostra – mówi mistrz świata 2014 w TVPSPORT.PL.
Patrząc na ciebie w ostatnim czasie nie widziałam dużej liczby siwych włosów, a jednak zadecydowałeś o zakończeniu kariery. Dlaczego teraz?
Mariusz Wlazły: – Ta decyzja przede wszystkim była mocno przemyślana. Kiełkowała ona we mnie od dwóch lat. Myślę, że to najrozsądniejszy moment, w którym jestem jeszcze w na tyle dobrej dyspozycji fizycznej, że mogę postawić ten krok na własnych warunkach, nie będąc zmuszonym odejść, gdy moje ciało nie będzie na tyle funkcjonować, by dokończyć sezon.
Niestety sportowcy nie mogą grać wiecznie i funkcjonować w świecie sportowym przez całe swoje życie. Jest termin ważności. Dla każdego sportowca jest to indywidualny moment i dla mnie on nastąpi po tym sezonie.
Mimo to grasz prawie do „czterdziestki”. Co jest sekretem twojej długowieczności?
– Perypetie z problemami zdrowotnymi pozwoliły mi poznać specyfikę i możliwości mojego organizmu. Wiedza, która płynęła ze wszystkich kontuzji i dolegliwości pozwoliła mi opracować optymalny plan działania, dzięki współpracy z trenerami przygotowania fizycznego. Skupiliśmy się na tym, by wzmocnić moje słabsze sfery organizmu i rozwinąć mocne bez przeciążania ciała. To był jeden z istotnych czynników – mądre i rozsądne prowadzenie wysiłku fizycznego spowodowało, że kariera się przedłużyła.
Jako osobie pierwszoplanowej przez wiele lat w polskiej siatkówce, łatwo czy trudno ci było w pewnym momencie godzić się z tym, że inni zajmują miejsce w pierwszym szeregu? Ustępowanie wymagało pokory?
– Taka jest kolej rzeczy występująca w karierze sportowej. Poziom wykonania profesjonalnych zawodników nie jest taki sam przez cały czas. Nie mówię tutaj o formie sportowej, która faluje i można ją przedstawić w postaci sinusoidy; mówię o etapach kariery sportowej: wejścia, rozwinięcia i później zakończenia.
Etap zakończenia jest normalnym stadium. Rządzi się jednak pewnymi czynnikami. Jednym z nich jest ten, że w pewnym momencie, kolokwialnie mówiąc, ustępuje się miejsca. Jeżeli ktoś tego nie akceptuje – ma z tym problem. Ja go nie miałem, ponieważ przygotowałem się na to od strony mentalnej. Wiedziałem, że to będzie miało miejsce i zdawałem sobie sprawę z tego, kiedy ten ruch nastąpi. Pozwoliło mi to swobodnie i z uśmiechem na twarzy ogłosić decyzję o zakończeniu kariery zawodniczej.
To początek czegoś innego. Kiedy coś się kończy, można to rozpatrywać przede wszystkim na dwa sposoby. Albo się z tym godzimy i jesteśmy zadowoleni, że przez jakiś czas funkcjonowaliśmy tak, a nie inaczej i osiągnęliśmy w życiu zamierzone cele. Możemy też nie godzić się z tym, że musimy zakończyć pewien etap, bo martwimy się co dalej. Człowiek więc albo się męczy i ma negatywne odczucia w kierunku zmiany, albo jest z nią pogodzony i w pełni ją akceptuje. Przez lata „przerabiałem” tę decyzję i przygotowywałem się do życia pozasportowego. Nie było tak, że nie wiedziałem co zrobić i nagle wymyśliłem, że w drużynach siatkarskich nie ma odpowiednio zaopiekowanej strefy mentalnej.
Moje „zamiary” psychologiczne były związane z przynajmniej pięcioma latami wstecz. Ukończyłem studia podyplomowe z pedagogiki, jak również z psychologii sportu. Teraz jestem na jednolitych studiach z psychologii. Plan, który wcześniej opracowałem, po kolei wdrażałem w życie. Na razie jako psycholog nie mogę pracować, bo nie mam kompetencji. Współpracuję jednak z panią doktor Martą Witkowską, która objęła opieką i wsparciem cały klub Trefl Gdańsk. W perspektywie czasu chciałbym jeszcze nawiązać współpracę z dwoma psychologami, żeby ta praca była jeszcze bardziej efektywna.
źródło: sport.tvp.pl