– Suwałki to świetne miejsce do pracy. Młody klub z pasjonatami sportu. Najważniejsze jest to, by klub miał stabilne podstawy. Kolejny sezon? Priorytetem było dla mnie zatrzymanie trzonu zespołu – mówi w rozmowie z Interią Andrzej Kowal, trener Ślepska Malow Suwałki. Jego drużyna zakończyła sezon PlusLigi na siódmym miejscu.
Siódme miejsce na koniec sezonu, najwyższe w historii klubu. Ocena rozgrywek musi być więc pozytywna? A może jednak jest w tym wyniku jakaś łyżka dziegciu?
Andrzej Kowal: – Przed sezonem zakładaliśmy, że awans do fazy play-off będzie dla nas dużym sukcesem. Nie ma co ukrywać, że choćby pod kątem budżetu nasze realia to miejsca 9-11. Zakładałem, że znajdziemy się właśnie w tym przedziale i powalczymy o miejsce ósme, ale będzie o to bardzo ciężko. Osiągnęliśmy cel rzutem na taśmę, zdecydowały o tym ostatnie mecze rundy zasadniczej. Z tej perspektywy siódme miejsce to na pewno bardzo dobry wynik dla klubu.
To dla wszystkich był trochę szalony sezon, bez publiczności, za to z testami i przerwami z powodu COVID-19. Pan ma wiele lat doświadczenia w trenerskim fachu, ale chyba nawet dla pana takie okoliczności musiały powodować dodatkowe trudności?
– Dla każdego trenera, bardziej czy mniej doświadczonego, ten sezon był dużym wyzwaniem. To były pierwsze takie rozgrywki. Jeśli wszystko przebiega płynnie, nie ma kontuzji, dużo łatwiej przygotować optymalną dyspozycję i utrzymać rytm gry, a przy tym formę sportową. Gdy natomiast jest tak dużo niewiadomych związanych z wirusem czy odwoływaniem meczów, bardzo trudno zbudować jakąkolwiek dyspozycję. Trudności mieli wszyscy. Z drugiej strony to super doświadczenie dla każdego z nas. Na pewno w przyszłości pozwoli nam to lepiej reagować na trudniejsze sytuacje. Nie chcielibyśmy, aby się to powtórzyło, ale będziemy dużo mądrzejsi w przygotowaniach i reakcjach na pewne sytuacje.
Ślepsk też przeżył lekki rollercoaster. Dość długo drużyna była w ósemce, ale potem, kiedy rywale zaczęli odrabiać zaległości, przyszedł słabszy moment i seria porażek przed samym finiszem ligi. Nie było zwątpienia, że play-off, które były już tak blisko, mogą uciec?
– Na początku ligi mieliśmy po 2-3 mecze rozegrane więcej od większości zespołów. Byliśmy wysoko, ale tabela nie miała dla nas znaczenia. W styczniu mieliśmy serię spotkań z całą górą tabeli – od Kędzierzyna, przez Jastrzębie i Skrę, po Warszawę. Potraktowałem te spotkania jako coś, co pozwoli nam się lepiej przygotować do końcówki sezonu. Graliśmy na bardzo przyzwoitym poziomie, nawet ponosząc porażki. Nie obawiałem się więc o reakcję zespołu. Później nie wszystko mieliśmy jednak w swoich rękach, Olsztyn i Katowice były przed nami. Te drużyny jednak również przegrały mecze i rzutem na taśmę je przeskoczyliśmy. Gdybyśmy nie weszli do fazy play-off, pewnie moglibyśmy żałować, bo było parę spotkań, w których straciliśmy ogromne szanse na zwycięstwo, jak z Vervą w Warszawie czy Aluronem w Zawierciu.
Bartłomiej Bołądź został liderem zespołu po odejściu Nicolasa Szerszenia. To był pana pomysł, by w dużym stopniu oprzeć na nim grę, czy ten lider wykreował się samoistnie?
– U nas ten lider się wykreował. Już w poprzednim sezonie Bartek wraz z Nicolasem decydowali o ofensywnym obliczu zespołu. Kiedy odszedł Nicolas, jego rolę miał przejąć Tomas Rousseaux. Ale Bartek zrobił bardzo duży progres. O ile w poprzednim sezonie miewał różne mecze, o tyle w tym utrzymywał bardzo wysoki poziom przez większość spotkań. I to on wysforował się na lidera, był naszym motorem napędowym. Pamiętajmy jednak, że do wielu spotkań dokładali się też inni zawodnicy. Siatkarze różnie reagowali także na grę bez kibiców.
Bołądź był już próbowany swego czasu przez Vitala Heynena, teraz miejsca w kadrze dla niego zabrakło. Myśli pan, że to siatkarz, który w przyszłości jeszcze będzie się do niej skutecznie dobijać?
– Uważam, że tak. To zawodnik, który ma świetną fizykę: ogromny zasięg i siłę. Pracuje ciężko, rozwija się jeszcze pod kątem technicznym. Jestem przekonany, że powinien trafić do kadry. Oczywiście teraz ta grupa jest już dość mocno hermetyczna, ale po igrzyskach? Wszystko zależy od niego, ale jeśli powtórzy taki sezon, jak ten, nie mam wątpliwości, że znajdzie się w kadrze. Igrzyska są zwieńczeniem czteroletniego okresu, tym razem nawet przedłużonego. Po nich większość trenerów szuka jednak nowych rozwiązań i stara się odmładzać kadry. A Bartek jest jeszcze młodym zawodnikiem. Mam nadzieję, że swoją pracą udowodni wartość i to, że jest wyróżniającym się siatkarzem wśród polskich atakujących.
Zostaje pan w klubie na kolejny sezon, więc chyba się pan już na dobre zadomowił na północy kraju?
– To bardzo fajny region. Wcześniej nie miałem możliwości przebywania na Suwalszczyźnie. To super ludzie, o trochę innej mentalności niż w Rzeszowie. Bardzo ich cenię, praca daje mi dużo radości. Dlatego też zdecydowałem się zostać na kolejny sezon.
Ślepsk przedłużył kontrakt m.in. z Bołądziem, ważną umowę ma Joshua Tuaniga, w klubie zostaje Mateusz Czunkiewicz. Drużyna ma kroczyć drogą ewolucji składu, a nie rewolucji?
– Mamy wiele przykładów, które pokazują, że stabilizacja składu mocno podnosi wartość zespołu. Udowodniła to ZAKSA, ale także GKS Katowice. Ja też jestem zwolennikiem stabilizacji składu. Zatrzymanie podstawowych zawodników było dla mnie priorytetem. Zostaje Bartek Bołądź, Tuaniga, podstawowi środkowi i libero – to ogromny handicap na przyszłość. Oczywiście szukamy wzmocnień, by dalej rozwijać zespół. Dobrą ideą jest wymiana najsłabszego ogniwo i zostawienie trzonu drużyny. To pozwala rozwijać się zawodnikom i myśleć o lepszym rezultacie. Postaramy się tak zbudować zespół na kolejny sezon, by było w nim jak najmniej roszad. Dla mnie ważnym czynnikiem były relacje zawodników, a to pozwalało nam lepiej reagować w trudnych momentach, o które pan pytał.
Rozmawiał Damian Gołąb – cały wywiad w serwisie interia.pl
źródło: interia.pl