CUK Anioły Toruń mają w swoim składzie doświadczonego środkowego. – 5 sezonów spędzonych za granicą dało mi bardzo dużo. Dużym plusem było to, że w każdym zespole byłem podstawowym zawodnikiem. Mogłem podszkolić języki obce, poznawać kulturę i kuchnię innych krajów. Każde z tych miejsc było wyjątkowe i nauczyło mnie czegoś innego – powiedział o swoich zagranicznych przygodach w rozmowie z naszym serwisem środkowy CUK Aniołów Toruń, Maciej Borris.
Rola faworyta im nie straszna
W Sulęcinie sięgnęliście po bezcenne zwycięstwo, pokonując miejscową Olimpię. Czujecie, że te punkty mogą być dla was na wagę złota?
Maciej Borris: Zwycięstwo w tym meczu było dla nas było niezbędne do tego, aby dalej myśleć o pozostaniu w I lidze. Z ostatnią drużyną w tabeli trzeba wygrywać za 3 punkty, więc cieszymy się z osiągniętego wyniku. Ale jest to dla nas tylko kolejny mały krok w stronę utrzymania. Nie popadamy w nadmierny optymizm, ale myślimy już o kolejnym meczu.
Każda strata punktu w Sulęcinie mogłaby was drogo kosztować w końcowym rozrachunku. Trudno się gra takie mecze, które ma się wręcz obowiązek wygrać?
– To prawda, że gdzieś z tyłu głowy mogą pojawiać się takie myśli, dlatego w takich momentach trzeba skupić się na każdej kolejnej akcji i na zadaniu, które się ma do wykonania. Dodatkowo w naszej drużynie nie brakuje doświadczonych graczy, a ich wkład pomaga w zachowaniu spokoju na boisku, a w konsekwencji w wygrywaniu takich meczów.
Ten mecz miał dwa oblicza. W pierwszych dwóch setach o zwycięstwie decydowały niuanse, a w kolejnych dwóch dominowaliście na parkiecie. Z czego to wynikało?
– W pierwszych dwóch setach nie wystrzegaliśmy się prostych błędów i niedokładności, co przełożyło się na wynik, który cały czas był na styku. W dalszej części meczu zachowaliśmy więcej czujności i koncentracji, co było kluczem do zwycięstwa.
To było jedno z lepszych pana spotkań w tym sezonie. 10 punktów i ponad 70% skuteczności w ataku świadczy o tym, że coraz lepiej czuje się pan na polskich parkietach?
– Mam nadzieję, że te najlepsze spotkania dopiero przede mną. Czas spędzony na boisku na pewno gra na moją korzyść, a pracą na treningach staram się udowadniać trenerowi, że warto na mnie stawiać. Początek sezonu był dla mnie trudny. Zmagałem się z lekkim urazem kolana i nie ma co ukrywać – nie znalazłem uznania w oczach ówczesnego trenera. Pozostałem jednak cierpliwy i sumiennie pracowałem, czekając na swoje szanse.
5 sezonów za granicą
Przez ostatnie lata grał pan za granicą. Jak pan wspomina ten czas? Siatkarsko najwięcej dał panu pobyt w Niemczech?
– 5 sezonów spędzonych za granicą dało mi bardzo dużo. Przede wszystkim mogłem grać. Dużym plusem było to, że w każdym zespole byłem podstawowym zawodnikiem i grałem od deski do deski. Na zagranicznym zawodniku ciąży większa presja, ponieważ oczy są zwrócone właśnie na niego i trzeba dobrze prezentować się od początku rozgrywek. Kilka razy byłem wybierany czy to jako najlepszy gracz na mojej pozycji, czy też przewodziłem w rankingach blokujących. Minusem było to, że wyjeżdżając za granicę, polscy zawodnicy znikają z radarów polskich trenerów, a na pewno polskich dziennikarzy. Bardzo mało jest artykułów na temat Polaków grających za granicą, a wielu z nich stanowi o sile swoich zespołów. Poza tym poznałem też wspaniałych ludzi. Mieszkałem w pięknych miejscach, mogłem podszkolić języki obce, poznawać kulturę i kuchnię innych krajów. Każde z tych miejsc było wyjątkowe i nauczyło mnie czegoś innego. Długo mógłbym opowiadać o tych 5 sezonach. Na pewno polecam każdemu zawodnikowi wyjazd za granicę chociaż na jeden sezon.
Jak po powrocie odnalazł się pan w polskiej lidze? Jak porównałby pan naszą I ligę do poziomu klubów, w których pan grał?
– Po powrocie nie miałem problemów z aklimatyzacją. Znałem niektórych zawodników Aniołów Toruń, więc ten etap przeszedł bezproblemowo. Odnosząc się do poziomu klubów, w których grałem, mogę powiedzieć, że niemieckim klubom na pewno bliżej było dościsłej czołówki I ligi lub dolnej części PlusLigi, natomiast zespoły z Grecji i Austrii porównałbym do solidnych I-ligowców. Ta liga cechuje się wyrównanym poziomem. Świadczy o tym układ tabeli, w której zespół z drugiego i dziesiątego miejsca w tabeli dzieli tylko 11 punktów. W ligach zagranicznych, w których grałem, zwykle w stawce liczyło się 4-6 zespołów, które były bardzo mocne jak chociażby Berlin Recycling Volleys czy Olympiacos Pireus, a reszta drużyn odstawała poziomem i mecze z nimi zwykle kończyły się wynikiem 3:0 lub 3:1.
Wciąż niepewni ligowego bytu
Z Aniołami wciąż walczy pan o utrzymanie, bo po piętach depcze wam BAS. Zgodzi się pan, że w kilku meczach pogubiliście punkty, których nie powinniście? Gdyby było inaczej, to pewnie ze spokojniejszą głową moglibyście podejść do końcówki rundy zasadniczej.
– Jest w tym sporo prawdy. Mieliśmy kilka meczów, w których wypuściliśmy zwycięstwa z rąk. Najbardziej boli to, że było to spowodowane bardziej naszymi błędami niż bardzo dobrą grą przeciwnika. Jak wspomniałem, ta liga jest bardzo wyrównana i trzeba utrzymać koncentrację od pierwszego do ostatniego gwizdka, aby regularnie punktować. Teraz dla nas każdy mecz jest jak finał. Damy z siebie wszystko, aby jeszcze zdobyć te punkty, które pogubiliśmy po drodze.
Przed wami mecz z waleczną Visłą Bydgoszcz. Kibice mogą pomóc wam sprawić jakąś niespodziankę i przybliżyć się do utrzymania?
– Pierwszy, historyczny mecz derbowy Kujaw i Pomorza pomiędzy naszymi zespołami pokazał, że w tym regionie jest apetyt i zapotrzebowanie na siatkówkę. Jeśli się nie mylę, to podczas tego spotkania pobity został rekord frekwencji w tym sezonie. Tym razem kibice również na pewno dopiszą. Dodatkowym smaczkiem jest to, że będzie to mecz telewizyjny. Nasza hala na pewno będzie naszym atutem. Sprawiliśmy w niej już kilka niespodzianek. Liczę na dobre granie i głośny doping naszych kibiców.
Zobacz również
źródło: inf. własna