Strefa Siatkówki – Mocny Serwis
Strona Główna > Aktualności > siatkówka światowa > Z amerykańskich parkietów na podbój TAURON Ligi: Niezwykła podróż Julii Orzoł [wywiad]

Z amerykańskich parkietów na podbój TAURON Ligi: Niezwykła podróż Julii Orzoł [wywiad]

fot. Aleksandra Suszek/Julia Orzoł - Instagram

Wyjechała do USA w wieku 18 lat, bo zależało jej na połączeniu dwóch ważnych kwestii – nauki i sportu. Bała się, że zostanie zapomniana ale zyskała ogrom doświadczenia. Nie wahała się ani chwili gdy dostała ofertę gry w TAURON Lidze, w LOTTO Chemiku Police. Wróciła do kraju, ale nie wyklucza kontynuowania kariery za oceanem. Julia Orzoł w obszernym wywiadzie ze Strefą Siatkówki opowiedziała o realiach życia w Stanach Zjednoczonych z perspektywy młodej osoby i o tym, z czym trzeba się liczyć, planując w ten sposób swoją sportową przygodę. 

Aleksandra Suszek (Strefa Siatkówki): Jesteś z pokolenia, które jeszcze wie, czym był High School Musical?

Julia Orzoł: Tak! Pamiętam, że miałam piórnik z tym motywem. Pewnie szczegóły musiałabym sobie odświeżyć, ale to była moja epoka.

O to pytam oczywiście w kontekście twojej amerykańskiej przygody. Patrząc na zdjęcia stamtąd, można powiedzieć, że rzeczywiście liceum wygląda tak jak w filmach.

– Trochę tak. Wydaje mi się, że standardy życia są inne. Zwyczaje i celebrowanie różnych rzeczy są inne, choć nie sądzę, że są aż tak duże różnice jak niektórzy podejrzewają.

Co cię zachęciło do tego by wyjechać do szkoły akurat w USA?

– Przede wszystkim to, że mogłam się tam uczyć. Jak dostałam taką propozycję akurat z tej szkoły, to ciężko było mi odmówić. To jest jedna z najlepszych uczelni w Stanach Zjednoczonych, a dla mnie nauka zawsze była bardzo ważna. A to, że będę mogła ją połączyć z siatkówką na najwyższym poziomie, przemówiło do mnie najbardziej.

ROZŁĄKA Z RODZINĄ I WYZWANIA FINANSOWE

Trudno było ci wyjechać?

– Bardzo trudno. Ja zawsze byłam bardzo rodzinną osobą. Pomogło mi natomiast to, że w wieku 14-15 lat wyprowadziłam się do Legionowa (by grać w klubie Legionovia Legionowo – przyp. red.). Jestem z Olsztyna, więc ta trasa nie była jakaś bardzo długa, ale to jednak były 2,5 godziny drogi. Chyba wtedy przeżyłam taką falę rozstania i całą dramaturgię z tym związaną. To był taki mały krok do przyzwyczajenia. Mieszkałam w sumie cztery lata poza domem, więc było to bardzo pomocne. Nie było wówczas możliwości widzenia się z bliskimi przez trzy tygodnie do nawet czterech miesięcy. Wymagało to dużego wysiłku mentalnego ode mnie, ale pokazało mi to, że da się znaleźć na to sposób.

Na miejscu byłaś sama czy w towarzystwie kogoś z rodziny?

– Nie miałam tam na miejscu nikogo z rodziny. Jak dołączyłam do klubu, miałyśmy jednak na miejscu dwie międzynarodowe dziewczyny. To było bardzo pomocne. Jedna z dziewczyn była z Włoch. Zaczęłam ją nawet nazywać mamą, bo otoczyła mnie silnym matczynym ramieniem w tamtym momencie. Była bardzo pomocna, do dzisiaj mamy kontakt. Druga z dziewczyn była Kanadyjką i była w mojej klasie.

To też jednak wiązało się na pewno z dużymi kosztami. Z czym się muszą liczyć młodzi sportowcy mając takie plany o wyjeździe?

– Na pewno pierwszy punkt to szukanie stypendium. Ono pokrywa wszystko – koszty życia, pozwala na drobne oszczędności. Nie musisz się o nic martwić i być zależna od rodziców czy swoich własnych środków, wszystko masz zapewnione. Jedyne co trzeba pokryć to koszty podróży. Wiadomo, że bilety lotnicze nie są najtańsze, ale można to dobrze zaplanować, kupując je z wyprzedzeniem. Ja byłam samowystarczalna i to było super. Ważną kwestią jest to by dowiedzieć się, na jakich warunkach działa dane stypendium.

Wszystko to, czego potrzebowałaś miałaś zapewnione ze strony uczelni?

– Tak, każdy z zespołów ma średnio 12 stypendiów na drużynę. Niektórzy dzielą kilka z nich pół na pół i wtedy każdy otrzymuje określoną kwotę. My akurat miałyśmy pełne stypendia. Kilka dziewczyn jedynie ich nie miało. Myślę, że zapewnienie sobie go to  podstawa, bo koszty są ogromne. To granice 40-50 tysięcy dolarów na semestr, więc są to moim zdaniem nierealne dla nas kwoty. A stypendium pokrywa też edukację.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

Post udostępniony przez Julia Orzoł (@j_orzol)

SAMODZIELNOŚĆ TO PODSTAWA

Jak wygląda tam poziom edukacji? Odczułaś jakieś duże różnice w porównaniu z polską szkołą?

– Mogę tylko porównać ją oczywiście z liceum, bo w Polsce nie studiowałam. Wiadomo, że studia to inna bajka. Natomiast dużo jest tam pracy indywidualnej, z tego co doświadczyłam. Nie ma wielu wykładów. Miałyśmy maksymalnie dwa czy trzy dziennie. Jednak jak się wracało do domu, to było sporo pracy do wykonania samodzielnie. Jest też duża pomoc ze strony departamentu sportowego. Ma się przydzielone osoby, które na początku pomagają zorganizować nawet plan dnia. Oni cały czas są taką pomocną ręką. Są oczywiście możliwości skorzystania z korepetytorów. Jest też takie wymaganie, że każda studentka ma obowiązek spędzenia kilku godzin tygodniowo w centrum nauki. Dużo jest takich mechanizmów, które mają wprowadzić w całą tą sytuację.

Czyli bardziej stawia się na samodzielność i praktykę niż teorię?

– Dokładnie. U nas idzie się jednym wytyczonym trybem studiów, ma się jeden kierunek i nie ma się wpływu na plan zajęć. Tam są różne kategorie zajęć. To odpowiednik polskich żetonów na studiach. Masz świadomość, w jakich musisz szukać potrzebnych Ci przedmiotów, ale jest duża dowolność. Wiadomo, że jak dochodzi w ostatnich dwóch latach konkretny kierunek, to jest mniejsza mobilność. Mimo wszystko ma się dużą kontrolę nad swoim planem dnia. Łatwo jest to dostosować do sportu. Miałam takie sytuacje, że niektóre zajęcia były zarezerwowane dla starszych grup, a ja z racji tego, że byłam sportowcem, mogłam do nich dołączyć, by nie kolidowało to z treningami. Mogłam być częścią każdego wykładu, ale też musiałam, bo był też wymóg, że sport nie może kolidować ze szkołą.

DUCH UCZELNI

A same rozgrywki na poziomie uniwersyteckim? Patrząc na obrazki z trybun, mecze uniwersyteckie były chyba sportowym świętem.

– Wszyscy są bardzo zaangażowani w życie college’u. Każdy jest lojalny i oddany, ma jakiś element swojej uczelni – czy to czapkę, koszulkę czy nawet przypinkę na plecaku. Ten duch uczelni jest podtrzymywany i wydaje mi się, że sporty bardzo na tym korzystają. Nasza społeczność była cudowna, na każdym meczu było po 6-8 tysięcy widzów. Hala zawsze się wypełniała, a każdy z widzów był bardzo zaangażowany i dawał z siebie energię, którą można było odczuć na boisku. Sportowo też miałam szczęście, że byłam w dobrej lidze i w drużynie, która stale była w najlepszej dziesiątce w kraju. Warunki fizyczne dziewczyn, z którymi grałam, były naprawdę dobre. U nich też bardzo stawiało się na większą fizyczność w siatkówce.

To jest trochę zaskakujące, że ta frekwencja jest tak duża. W końcu USA kojarzy się głównie z koszykówką, rugby i baseballem.

– Prawda, ale siatkówka bardzo rośnie pod względem popularności. Samo to, że w Nebrasce zorganizowano mecz na 92 tysiące ludzi, to jest niesamowite. Co prawda był to wyjątkowy przypadek, bo to jest stan, gdzie nie mają profesjonalnego sportu, więc wszystko skupia się na rozgrywkach uczelnianych. Ale rzeczywiście siatkówka rośnie w całym kraju. Widać to po oglądalności czy chociażby tym, że coraz więcej spotkań jest w państwowej telewizji.

Ty wydajesz się być typem liderki na boisku, bardzo otwartej i przy okazji pewnej siebie. Jak się odnalazłaś w nowym miejscu jako jedna z młodszych?

– Jechałam tam, nie wiedząc czego oczekiwać. Ale trafiłam do naprawdę dobrego miejsca. Weszłam też w grupę, która była uformowana. Dziewczyny, z którymi miałam szansę grać, były już seniorkami. Pomogło mi poczucie stabilności. Ja miałam się wdrożyć w projekt, ale nie oczekiwano też ode mnie bycia liderką. Nie czułam przytłoczenia.

Było coś, co przysporzyło ci problemy?

– W USA bardzo stawiają na komunikację na boisku. Ciężko było mi w to wejść na początku. Często byłam upominana, że muszę mówić podczas akcji. Ale teraz po tych czterech latach widzę, jak bardzo pomogło mi to być zaangażowaną emocjonalnie. Mi się gra lepiej z osobami, które się więcej komunikują i myślę, że innym też lepiej się dzięki temu gra ze mną. To chyba był taki największy „game changer”, którego doświadczyłam.

Czy sam wyjazd nie wiązał się z obawami, że w polskiej siatkówce trochę o tobie zapomną?

– Bałam się. Słyszałam dwa głosy w swojej głowie. Jeden z nich właśnie mówił, że zostanę zapomniana, ale z drugiej strony słyszałam: to wszystko zależy od ciebie. Miałam przy sobie też dużo osób, które mnie wspierały i pozytywnie nakręcały na  wyjazd. Najbliżsi mówili mi, że to dobra decyzja.

STANY ZJEDNOCZONE „OD KUCHNI” I LIGA AMERYKAŃSKA

Co z twojej perspektywy jako osoby, która była tam dłużej, wyróżnia Amerykanów?

– Amerykanie na pewno cenią sobie standardy i komfort. Ale to nie bierze się znikąd. Oni naprawdę wkładają w to ogrom pracy i na nią jest duży nacisk. Kiedyś usłyszałam takie powiedzenie, że u nas się pracuje by żyć, a tam żyjesz, żeby pracować. Zgodziłabym się z tym. Jest inny komfort, ale idzie za tym to jak wiele pracy w to wkładają, a zarazem pasji i serca.

Twoje ulubione wspomnienie ze Stanami?

– Naprawdę jest ich dużo. Z Kasią Partyką (rozgrywająca LOTTO Chemika Police – przyp. red.) w przerwach wiosennych robiłyśmy tygodniowe „objazdówki” po stanach. Zwiedzałyśmy Parki Narodowe. Podróże były przełamaniem barier, bo jednak podróżowałyśmy we dwie autem po wcześniej nieznanych nam terenach. Dużo udało nam się zobaczyć. To, jak piękna jest tam natura sprawia, że chcę tam wrócić.

 

A za czym będziesz tęsknić najbardziej?

– Chyba za tą szczegółowością i dyscypliną, której tam doświadczyłam. Nie mówię, że tutaj takiej nie ma, ale jednak ta mikrokultura zespołu była bardzo wyjątkowa i bardzo to doceniam. Dużo mnie to w życiu nauczyło i pokazało, że jakość jest ważna, a szczegóły mają znaczenie.

Teraz w Stanach ruszyła liga amerykańska, a poszczególne kluby szukały wsparcia wśród zagranicznych siatkarek. Nie było tematu w twoim przypadku?

– Był i rozum podpowiadał by tam zostać, ale jednak serce mówiło inaczej. Chciałam najpierw wrócić do polskiej ligi. Były w niej najbardziej optymalne dla mnie warunki. Trochę wygrało serce, a trochę moje marzenie o powrocie. Tak też sobie to wcześniej poukładałam w głowie i nie chciałam z tego rezygnować. Natomiast nie zamykam się na możliwości powrotu tam, bo warunki są naprawdę korzystne.

Widzisz potencjał w tym projekcie?

– Widzę ogromny. Cieszy mnie to, że poszły na to ogromne środki i organizacja jest na wysokim poziomie. Są tam zawodniczki z całego świata, jest super zaplecze w postaci rozgrywek uniwersyteckich. Budują publiczność na bazie uczelni, dlatego też większe kluby są bardzo blisko dużych ośrodków uniwersyteckich. Do tej pory dziewczyny ze Stanów Zjednoczonych by się rozwijać, musiały spędzać całe swoje życie za oceanem, więc dla nich teraz jest to świetna okazja, by grać i jednocześnie być z rodziną.

LOTTO CHEMIK POLICE

Wróciłaś do Polski, do której chciałaś wrócić po liceum. Jak doszło do transferu do Chemika?

– Znałam trenera Dawida Michora i wiedziałam, że mogę liczyć na dobre szkolenie, a na tym mi bardzo zależało. Chciałam grać tam, gdzie praca będzie wysokim standardem. Mogłam wrócić do kogoś zaufanego, kogo model pracy znam. Dołączając do zespołu w połowie sezonu, to była najlepsza opcja. Chemik Police kiedyś był potęgą i marzeniem dla zawodniczek. I ja wierzę, że tak jeszcze będzie. Dlatego być w tym miejscu i być częścią zespołu, który próbuje to odbudować jest super możliwością.

Miałaś jakieś inne propozycje z TAURON Ligi?

– Były jakieś oferty i rozmawialiśmy o nich. Jednak ta propozycja z Polic była dla mnie najbardziej korzystna.

Kibice w Chemiku to też jeden z dużych atutów klubu. Mimo że w tym sezonie cele są trochę inne niż mistrzostwo Polski, to dopingujących nie brakuje.

– Prawda, czuć to wsparcie. Po każdym meczu mamy okazję mieć z nimi wspólną interakcję i jest to świetne. Bardzo ważne jest to, by społeczność była w to zaangażowana i wydaje mi się, że Chemik jest jednym z tych klubów w Polsce, które bardzo na to stawiają. Też warstwa medialna klubu jest bardzo jakościowa. To tylko będzie pomagać w szybszym powrocie na szczyt.

Na koniec – jakie są twoje oczekiwania na ten rok? Masz jakieś cele noworoczne?

– Przede wszystkim szukanie okazji by pracować lepiej. Ufam, że to co dam od siebie zawsze zaprocentuje.

źródło: siatka.org

nadesłał:

Więcej artykułów z kategorii :
Aktualności, siatkówka światowa, Tauron Liga, Wywiady

Tagi przypisane do artykułu:
, , , ,

Więcej artykułów z dnia :
2025-01-28

Jeśli zauważyłeś błąd w tekście zgłoś go naszej redakcji:

Copyrights 2015-2025 Strefa Siatkówki All rights reserved