O sobie mówić nie lubi, zostawia to zadanie innym, lecz każdy kto go zna, może potwierdzić, że jego największe atuty to cierpliwość i pracowitość. Choć do Spały się nie dostał, i tak przebił się do młodzieżowych reprezentacji Polski, a potem dzięki swojej dobrej grze w czołowych klubach PlusLigi zdobył zaufanie Nikoli Grbicia i zabłysnął na światowych parkietach. Co myśli o swojej karierze siatkarskiej? Czym się interesuje? Jaki ma pomysł na siebie? Zarówno o tym, jak i o wielu innych aspektach swojego życia opowiedział Marcin Janusz.
SIATKARSKIE POCZĄTKI
Jak rozpoczęła się twoja siatkarska kariera?
Marcin Janusz: – Przygoda z siatkówką zaczęła się w trzeciej klasie podstawówki, bo dopiero od tego wieku można było zapisać się do drużyny. Na moje pierwsze treningi siatkarskie zabrał mnie tata. Przeszedłem wszystkie etapy szkolenia, a taka kariera na poważnie zaczęła się wraz z wyjazdem do Bełchatowa, do młodzieżowej drużyny. Z nią występowałem w ogólonopolskich rozgrywkach. Pamiętam, że wtedy bardzo liczyłem na dostanie się do SMS Spała, ale niestety się nie udało. Wówczas trenerzy nie widzieli we mnie takiego potencjału, żebym mógł występować w młodzieżowej reprezentacji Polski. Dopiero po kilku latach w Bełchatowie dostałem szansę gry w Młodej Lidze i trafiłem do kadr młodzieżowych.
Później moja kariera dość szybko się potoczyła, bo dostałem ofertę z PlusLigi, z AZS Częstochowa. Do tej drużyny trafiłem jako ledwie siedemnastolatek. Było to spełnienie moich marzeń. Bez namysłu przyjąłem ofertę i zdałem sobie sprawę, że chcę zostać profesjonalnym siatkarzem. Oczywiście wówczas było przede mną jeszcze wiele etapów rozwoju, które musiałem przejść, by znaleźć się w tym miejscu i grać na wysokim poziomie.
Wiemy, że twoją wielką pasją jest muzyka. Porzuciłeś ją dla siatkówki?
– Muzyki nigdy nie uważałem za mój sposób na życie. W dzieciństwie brałem lekcje muzyki. Był to taki typowy dodatek, żeby nie żyć wyłącznie sportem i nie zamykać sobie drzwi do innych zawodów w przyszłości. Rodzice mnie pchnęli w tym kierunku. Jestem im bardzo wdzięczny, bo bardzo łatwo uczyć się takich rzeczy, gdy jest się młodszym.
FURTKA DO SPEŁNIENIA MARZEŃ
W jakich jeszcze kierunkach pchali cię rodzice?
– Moi rodzice są blisko związani z architekturą. Wydaje mi się, że to był ich pierwszy pomysł na mnie. Oczywiście, oni nigdy nie kazali mi iść wybraną przez nich ścieżką zawodową. Miałem wszystkie drogi otwarte, co właśnie pokazuje moje obecne życie. Myślę, że dla niewielu rodziców droga sportowca jest tą pierwszą, którą ich dziecko powinno obrać, gdyż jest bardzo ryzykowna. Niewielki procent ludzi zaczynających przygodę ze sportem jest w stanie z tego żyć czy być, mówiąc o siatkówce, w najlepszych drużynach na świecie.
Nikt mnie nie zniechęcał, ale rozumiem niepewność moich rodziców. Oni chcą dla mnie zawsze jak najlepiej, nigdy mnie nie zamykali na jedną opcję, czuję ich wsparcie. W życiu najlepiej mieć też koło zapasowe, które może zagwarantować wykształcenie. Ja do pewnego momentu starałem się pogodzić jedno z drugim, by mieć wybór. Sport przez bardzo długi czas był więc dla mnie pasją, ale z drugiej strony też furtką do spełnienia dziecięcych marzeń.
LEKCJE Z BEŁCHATOWA
Wiele osób pyta cię, czemu wybrałeś ZAKSĘ. Ja chcę się cofnąć o kilka lat i zapytać, czemu zdecydowałeś się na grę w PGE Skrze Bełchatów, skoro był tam już Nicolas Uriarte, później też Grzegorz Łomacz i wiadomo było, że to oni będą pierwszymi rozgrywającymi tej drużyny?
– Ja wtedy byłem w zupełnie innym momencie swojej kariery, nie grałem jeszcze na takim poziomie. Gdy dostałem ofertę, w ogóle nie myślałem w takich kategoriach, że będę pierwszym rozgrywającym. Ja z klubem z Bełchatowa byłem mocno związany w latach juniorskich. Przy podejmowaniu decyzji po pierwsze wiedziałem, z kim będę mógł trenować. Nawet nie było myśli o grze, a ja wielu rzeczy musiałem się jeszcze nauczyć. Po drugie miałem świadomość, że będzie to bardzo mocny zespół, walczący o najwyższe cele, a z czym wcześniej nie miałem do czynienia. Czułem niesamowitą ekscytację, ciekawość tego, jak to wygląda od środka. Po trzecie klub był świetnie zorganizowany, poukładany, o czym mogłem się przekonać, występując w bełchatowskich barwach za juniora. Po czwarte był tam trener z najwyższej półki, a ja wtedy czułem, że potrzebuję kogoś, kto by mnie dobrze poprowadził. Ani nie miałem wielkiego doświadczenia, ani też nie wiedziałem, co muszę poprawić, czego brakuje mi, by być na najwyższym poziomie.
Najwięcej szans gry dostałem i wykorzystałem w ostatnim sezonie spędzonym w Bełchatowie, głównie z powodu nieszczęśliwej kontuzji Grześka Łomacza. Choć przez trzy lata moich występów w Skrze nie pograłem za wiele, wspominam bardzo dobrze tamte czasy. Wokół siebie miałem profesjonalistów, od których uczyłem się, jak się zachowywać. Nie chodzi tylko o rozgrywających, ale też o Mariusza Wlazłego, Michała Winiarskiego i jeszcze wielu siatkarzy mógłbym wymienić. Oni nieprzypadkowo znajdowali się na najwyższym poziomie. Ja chciałem od nich jak najwięcej czerpać, nie tylko z ich boiskowego doświadczenia. Wiele się nauczyłem jako człowiek i to procentuje teraz.
GDAŃSKI ROZKWIT
W Gdańsku trener ci zaufał i to ty mogłeś poprowadzić zespół. Dzisiaj swoje szanse gry w tym klubie dostaje Kamil Droszyński w związku z urazem Lukasa Kampy. To dobre miejsce dla młodych perspektywicznych?
– Tak, nawet nie chodzi tylko o mój przykład i pozycję rozgrywającego. Widać to po większości zawodników, którzy tam idą. Oczywiście, nigdy nie będzie tak, że każdy zawodnik będzie się sprawdzał i rozwijał w danym klubie, ale zdecydowana większość graczy, którzy przychodzą do Trefla Gdańsk, czyni tam największe postępy. Ja ze swojego doświadczenia mogę tylko potwierdzić, że klub jest świetnie zorganizowany, można skupić się po prostu na siatkówce. Patrząc z boku, czasem się tego nie dostrzega, ale tam wszystko funkcjonuje, jak powinno.
Wokół klubu panuje przyjazna atmosfera. Klub to nie tylko siatkarze, sztab trenerski i zarząd, ale też masa innych pracowników, którzy sprawiają, że przyjemnie się pracuje. Na gdańskich kibiców też zawsze można liczyć, nie załamują się po porażkach, cieszą się po wygranych. Dodatkowo Gdańsk to piękne miasto, w którym żyje się bardzo przyjemnie. Polecam i bardzo doceniam to miejsce.
DOŚWIADCZENIE DECYDUJE
Niewielu młodych rozgrywających szybko zaczyna swoją karierę w podstawowej szóstce, wyjątkami mogą być np. Simone Giannelli czy Marcin Komenda. Większość jednak gra w pierwszym składzie dopiero, gdy przekroczy wiek 25 czy 26 lat. Jak sądzisz, z czego to wynika?
– Myślę, że w przeciwieństwie do innych pozycji decydującym czynnikiem jest tutaj doświadczenie. Nie chodzi tu tylko o jakość odbicia piłki i aspekty czysto fizyczne, ale i o prowadzenie gry i zespołu, mądrość w podejmowaniu decyzji. Można najładniej na świecie odbijać palcami, a podejmować złe decyzje i wynik będzie niekorzystny.
Wiele sytuacji trzeba przeżyć, co też wiem po sobie. Przez długi czas byłem rezerwowym i z boku wygląda to inaczej, niż gdy się jest na boisku i trzeba podjąć decyzję w tie-breaku, grając na przewagi w meczu o trofeum. Samemu trzeba tego doświadczyć. Da się też odczuć, że trenerzy inaczej patrzą na zawodników, którzy wcześniej nie grali. Rozegranie to newralgiczna pozycja i ryzykownym jest postawienie na młodego rozgrywającego bez większego ogrania.
Mój przykład pokazuje, że warto czekać, cierpliwie pracować na swoją szansę. Ona zawsze przychodzi, nie zniechęcać się. Ważne, by być wtedy po prostu gotowym. Droga rozgrywającego jest trudna i wyboista. Z drugiej strony starsi rozgrywający też pracowali na to, by być ciągle w topie, łatwo miejsca nie oddadzą. Więc trzeba podejmować rękawicę i walczyć o miejsce w składzie.
Czy na początku swojej drogi lepiej wybrać niżej notowany, przeciętny zespół ligowy czy bardziej uznany klub z górnej półki, który gra na wielu polach i rywalizuje w różnych rozgrywkach, też międzynarodowych?
– Nie ma jednej dobrej drogi, która doprowadzi do reprezentacji Polski czy gry o najwyższe cele. Oczywiście można podać przykłady zawodników, którzy zaczynali w tych teoretycznie słabszych klubach i się przebijali do tych lepszych. Z drugiej strony jednak znam też zawodników, którzy zaczynali w tych mocniejszych drużynach jako rezerwowi.
Jedyne, co ja bym mógł doradzić, szczególnie gdy jest się młodym graczem, to wybierać kluby, gdzie jest dobry trener. To jest podstawa, żeby ktoś nauczył cię prowadzenia gry, zachowania na boisku. Jednak w sporcie wiele zależy od szczęścia. Też będąc młodym graczem, w ofertach się nie przebiera. Wiele czynników wpływa więc na to, jak kariera się potoczy. Nie ma jednej recepty na sukces.
RODZINA A SIATKÓWKA
Czujesz, że przez siatkówkę omijają cię ważne momenty w życiu bliskich? Żałujesz tego, a może już przywykłeś?
– Oczywiście omijają mnie ważne momenty w życiu rodzinnym, ale liczyłem się z tym, decydując się zostać profesjonalnym sportowcem. Czas z bliskimi jest mocno ograniczony. Niemniej każdy z nas wiedział, na co się pisze. Z jednej strony czuję ten żal, a z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że nie można mieć wszystkiego.
W życiu trzeba dokonywać wyborów. Trzeba pamiętać, że kariera sportowca nie trwa wiecznie. Teraz wydaje się mi długa, ale za parę lat, gdy będę zbliżał się do emerytury, stwierdzę, że ten czas szybko zleciał i kariera trwała chwilę, a ja mam dużo czasu na rzeczy, których musiałem sobie odmawiać przez wiele lat. To tylko kilkanaście sezonów, żeby zrealizować swoje cele i marzenia. W takim wypadku poświęcenia są nieuniknione.
PRZYSZŁOŚĆ WCIĄŻ STOI OTWOREM
Zastanawiałeś się nad tym, czym chciałbyś się zajmować w przyszłości? Chciałbyś zostać przy sporcie czy może inaczej się spełniać?
– Do końca kariery jeszcze długa droga. Nie spieszę się z takimi myślami, choć głowę mam pełną pomysłów. Im więcej rzeczy się chwytam, tym więcej mam pomysłów na to, czym będę się zajmował w przyszłości. Na chwilę obecną nie wyobrażam sobie siebie w roli trenera czy działacza siatkarskiego. Wydaje mi się, że będzie to coś zupełnie niezwiązanego z siatkówką.
Droga sportowca pozwala poznać wielu ludzi, też tych niezwiązanych ze sportem, a osiągających duże sukcesy na polu biznesowym. Ja bardzo cenię sobie takie znajomości i staram się z nich czerpać jak najwięcej. Nie wyobrażam sobie, by po zakończeniu kariery być bezczynnym zawodowo, nawet gdyby mi pozwalało na to bezpieczeństwo finansowe. Podoba mi się tworzenie nowych rzeczy. Mam nadzieję, że to są dalekie plany, a przede mną jeszcze kilka ładnych siatkarskich lat w zdrowiu.
CIERPLIWY PRACUŚ
Wiem, że trudno mówić o sobie, ale chciałam cię zapytać, jakie cechy w sobie lubisz?
– No to pytanie jest bardzo trudne i ja szczególnie nie lubię o tym mówić. Zdecydowanie preferuję, gdy ktoś pyta innych o to, co dobrego widzi we mnie, bo ocena siebie jest dość mocno skrzywiona. Mogę przytoczyć kilka cech, które raczej każdy może potwierdzić. Jestem bardzo cierpliwy, trudno mnie wyprowadzić z równowagi. Długie czekanie to żaden problem dla mnie, przykładem może być właśnie oczekiwanie na swoją szansę gry. Niezależnie od trudności, zawsze dążę do celu. Pracowitość to też mój wielki atut. Jeśli tylko zdrowie mi pozwala, to mocno pracuję, by się poprawiać.
Jesteś bardziej spontaniczny? Czy może wszystko lubisz zaplanować z wyprzedzeniem?
– Wcześniej byłem osobą, która bardzo lubiła planować i mieć wszystko ułożone. Teraz przez siatkarski tryb życia, nauczyłem się żyć bardziej spontaniczne. Lubię mieć wszystko zorganizowane, ale jeśli trzeba wykazać się spontanicznością, to również potrafię odnaleźć się w sytuacji.
Które miejsce zajmuje siatkówka w twoim systemie wartości?
– Wbrew pozorom siatkówka nie zajmuje pierwszego miejsca w tym systemie (śmiech). Jest to ważna rzecz w moim życiu – to ogromna pasja, sposób na zarabianie, życie, ale nigdy nie postawiłbym siatkówki na pierwszym miejscu. Banalne, ale dla mnie najważniejsza jest moja rodzina, bliscy znajomi, z którymi się przyjaźnię od wielu lat. To moje filary w życiu. Zawsze mam z tyłu głowy, że choć teraz czas dla nich ogranicza siatkówka, ten etap życia kiedyś minie i wtedy tym bardziej te rzeczy będą ważne. Więc w tym systemie siatkówka zajmuje może trzecią lokatę.
GDY NIE GRAM W SIATKÓWKĘ, TO…
Jak udaje ci się pogodzić zamiłowanie do siatkówki i muzyki? Masz czas, by rozwijać tę drugą pasję?
– Muzyka stanowi aktualnie niewielką część mojego życia. Na własną rękę staram się rozwijać, ale nie mam za bardzo czasowych możliwości na to. Najważniejszą rzeczą jest dla mnie gra w siatkówkę. Dodatkowe aktywności schodzą więc na dalszy plan i w wolnej chwili się im poświęcam.
Nigdy nie ukrywałem, że nie jestem wybitnym muzykiem. Oczywiście, pobierałem lekcje i gra na pianinie sprawia mi przyjemność, ale laik może pomyśleć teraz, że ja coś więcej w tym zakresie potrafię (śmiech). A tak naprawdę do profesjonalnych muzyków nie mam startu. Nie wyobrażam sobie siebie w muzyce profesjonalnie. Czasem coś dla siebie nagram, ale to jest czysto hobbystycznie. Siatkówka jest na tyle zajmująca, szczególnie w ostatnich latach, gdy doszła mi do kalendarza jeszcze reprezentacja, że praktycznie nic innego nie można do terminarza wcisnąć.
Jakie jeszcze masz zainteresowania i jak spędzasz wolny czas poza tym, co już wspomniałeś?
– Wielu aktywności nie jestem w stanie wymienić, bo niewiele tego czasu wolnego mam. Lubię czytać książki i to jest taka prosta aktywność, którą możemy czy to w trakcie podróży na mecz, czy w wolnej chwili robić. Z żoną uwielbiamy też podróżować, ale daleko jechać nie możemy, bo w sumie w roku mam tylko kilka wolnych tygodni i to też nie są tygodnie następujące po sobie z rzędu. Oglądam też seriale lub czasem gram na komputerze.
„CZŁOWIEK NARAŻA SIĘ NA ŁZY, GDY RAZ POZWOLI SIĘ OSWOIĆ”
Jakie książki lubisz czytać?
– Staram się nie zamykać na żaden gatunek. Z reguły czytam dwie lub nawet trzy książki naraz, w zależności od tego, jaki mam humor. Lubię kryminały, książki naukowe, popularnonaukowe. Ostatnio bardzo interesują mnie książki polityczne.
Ja uważam się za osobę ciekawą świata, różnych punktów widzenia, dlatego też czytam książki autorów, z którymi się nie zgadzam. Nie mam ulubionego gatunku. Często się to u mnie zmienia, bo zdarza się, że czuję się zmęczony niektórymi treściami i wtedy sięgam po coś nowego.
A masz jakąś ulubioną pozycję, do której często wracasz?
– Z tym mam zawsze problem, by podać ulubioną książkę lub piosenkę, bo jest ich po prostu wiele (śmiech). Każda książka w jakiś sposób odciska na mnie swoje piętno. Różne książki czytałem na różnych etapach. Rzadko czytam jedną książkę dwa razy, ale mam taką jedną, do której lektury na różnych etapach życia zachęciła mnie moja polonistka z podstawówki i jest nią „Mały książę”. Co kilka lat do niej wracam i obserwuję, jak zmienia się moje podejście do życia. Choć książkę znam bardzo dobrze, to na wiele kwestii mam teraz inne spojrzenie niż parę lat temu.
W wielu wywiadach wspominałeś, że twoim miejscem na Ziemi jest Nowy Sącz i tam jest wszystko czego potrzebujesz od życia. Jak rozumiem, doceniasz polskie krajobrazy i zwiedzasz Polskę? Czy preferujesz jednak zagraniczne wypady?
– Nowy Sącz to miejsce, w którym urodziłem się ja i moja żona. Mamy tam swoich znajomych, z którymi trzymamy się od dzieciństwa, rodziny. W tym sensie to jest moje miejsce na Ziemi i tam chcemy wrócić po zakończeniu mojej kariery siatkarskiej. Nie znaczy to jednak, że nigdzie indziej nie chcę wyjeżdżać. Gdy jeszcze nie występowałem w reprezentacji Polski, miałem między sezonami kilka miesięcy przerwy i w grę wchodziły dalsze wyjazdy, np. do Meksyku.
Po kadrze, a przed tegoroczną ligą miałem tylko niecałe dwa tygodnie wolne, więc siłą rzeczy szukaliśmy miejsca, do którego można szybko dolecieć, by nie zmęczyć się tą podróżą. Moim ulubionym kierunkiem jest chyba Hiszpania. Nie jestem wielkim podróżnikiem, ale po karierze na pewno będę dużo podróżował.
„CHCĘ WYGRAĆ WSZYSTKO”
Jakie masz marzenia?
– Pozasportowych marzeń w zasadzie nie mam. Chciałbym, żeby moi bliscy byli zdrowi i szczęśliwi. Dla mnie ich zadowolenie z życia jest najważniejsze, wtedy mnie też się lepiej żyje. Ja ogólnie jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem, niczego mi nie brakuje. Oczywiście możemy wspomnieć podróże, zwiedzanie wielu miejsc. A co do siatkarskich marzeń – oczywiście złoty medal igrzysk olimpijskich, triumf w Lidze Mistrzów i trofea, o które walczymy zawsze, można dorzucić.
Zaczynając każdy turniej, myśli się o złocie. W inny sposób nie ma co podchodzić do turniejów, najważniejsza jest wygrana. Jeśli się noga powinie, to być może inny medal również mnie usatysfakcjonuje. Jednak przed turniejem i w jego trakcie liczy się tylko zwycięstwo i zrobienie tego, co zrobiliśmy np. w minionym sezonie, czyli wygranie każdego spotkania.
źródło: inf. własna