– Zawsze chciałam wygrywać. Ale może dlatego, że kocham siatkówkę, lubiłam to, co robiłam. Nie znosiłam wprawdzie ciężkiej pracy na siłowni i treningów, ale gra to był mój żywioł. Czułam się na boisku jak ryba w wodzie – mówi w rocznicę pamiętnego sukcesu polskich siatkarek Małgorzata Glinka.
28 września 2003 roku biało-czerwone po raz pierwszy w historii zdobyły mistrzostwo Europy siatkarek. Mija więc dokładnie 20 lat od tego historycznego wydarzenia. Jedną z największych gwiazd tamtej reprezentacji była Małgorzata Glinka, MVP turnieju. W jego rocznicę o blaskach i cieniach kariery opowiada w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”. – Zawsze chciałam wygrywać. Ale może dlatego, że kocham siatkówkę, lubiłam to, co robiłam. Nie znosiłam wprawdzie ciężkiej pracy na siłowni i treningów, ale gra to był mój żywioł. Czułam się na boisku jak ryba w wodzie – przyznaje była reprezentantka Polski. Wspomina też współtwórcę pamiętnego sukcesu, Andrzeja Niemczyka. – Miał trudne momenty, ale był świetnym trenerem. Trenerem i człowiekiem. Zawsze miałam do niego wielki szacunek. Kupił nas tym, że był zupełnie inny od naszych poprzednich trenerów. Kazał nam o siebie zadbać, wysyłał do fryzjera i na imprezy. Zobaczył w nas ludzi, a nie tylko sportowców, którzy – jak wcześniej – żyli na zgrupowaniu niczym więźniowie. Przy tym miał świetny warsztat i talent – mówi.
W swoim reprezentacyjnym dorobku ma nie tylko złoto ME z 2003 roku. Powtórzyła bowiem ten sukces z kadrą dwa lata później. Nie udało jej się jednak sięgnąć po medal mistrzostw świata czy igrzysk olimpijskich. W nich brała udział raz, w 2008 roku w Pekinie. – Trenerem była wtedy Włoch Marco Bonitta. W drużynie były kwasy, grupy, podgrupki, gadanie w pokojach. I nie było nikogo, kto wybiłby nam te głupoty z głów. Właśnie od tego jest trener, a Bonitta nie potrafił tego zrobić. To już była zresztą końcówka Złotek, już jechałyśmy na oparach. Nie było młodych zawodniczek, które by weszły do kadry z przytupem i dały nam świeżą krew. Cały czas grałyśmy tym samym składem, do upadu – wspomina tamten czas.
Glinka karierę zakończyła w 2015 roku. – Dobrze odnalazłam się w nowej rzeczywistości, pogodziłam z tym, że więcej nie założę koszulki i nie wyjdę na boisko. Choć na początku rzeczywiście było trudno. Czułam się bardzo źle, tak jakby zmarła mi bliska osoba. Czułam żal po stracie, nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić, nie widziałam sensu w życiu, nic mnie nie cieszyło. Potrafiłam tylko grać w siatkówkę i kiedy zawiesiłam buty na kołku, niczego nie umiałam – przyznaje. – Miałam już stany depresyjne. Dostałam na szczęście wsparcie, pomogła mi pani psycholog, psychiatra, dostałam leki i musiałam wziąć się w garść. Nie wiem, jak inne zawodniczki radzą sobie po zakończeniu sportowej kariery. Mówię o takich dziewczynach, które dawały z siebie 150 procent, dla których sport był całym życiem, nie o sportsmenkach, które podchodziły do swojej pracy frywolnie. Życie po sportowym życiu to jest temat tabu, a szkoda, bo należy o tym mówić – dodaje.
Była gwiazda polskiej siatkówki z optymizmem patrzy teraz na poczynania podopiecznych Stefano Lavariniego – brązowe medalistki minionej Ligi Narodów i przyszłoroczne olimpijki. – Te dziewczyny bardzo dobrze się ze sobą czują. W zespole jest chemia, trener nie przeszkadza, a pomaga. Widać, że dziewczyny mu ufają, słuchają go na czasach, czerpią radość z grania – zauważa Małgorzata Glinka.
źródło: inf. własna, przegladsportowy.onet.pl