Finał siatkarskiej Ligi Mistrzów wzbudził wiele emocji w naszym kraju. Jednak samym gospodarzom zależało, aby mecz po prostu… zakończył się jak najszybciej. Polscy dziennikarze nie mogli dokończyć pracy w turyńskiej hali, ponieważ organizatorzy kazali im szybko opuścić obiekt. Podobny los czekał selekcjonera Nikolę Grbicia. Sami siatkarze także nie mogli długo celebrować sukcesu w hali.
Wielu przedstawicieli polskich mediów udało się do Turynu na finał siatkarskiej Ligi Mistrzów. W naszym kraju siatkówka od lat święci sukcesy i zajmuje szczególne miejsce w sercach polskich kibiców. Nic dziwnego, ponieważ kędzierzynianie trzeci rok z rzędu zostali najlepszą drużyną Europy, a reprezentacja Polski jest światowym hegemonem i regularnie przywozi medale z mistrzostw świata i Europy.
Przedstawiciele PZPS robili wszystko, aby najważniejszy mecz LM został przeniesiony do Polski. Tak się jednak nie stało. Gospodarzem pozostał Turyn. Włosi jednak nie przejęli się zbytnio organizacją tego wydarzenia. Nie byli szczęśliwi, że mecz trwał aż pięć setów. Jeszcze w trakcie celebracji trofeum przez Grupę Azoty ZAKSĘ… zaczęli zwijać parkiet. To nie koniec dziwnych zachowań organizatorów. Polscy dziennikarze nie mogli dokończyć swojej pracy w hali, ponieważ zostali z niej wyproszeni. Nadzwyczaj szybko zostało zamknięte biuro prasowe. Nieelegancko potraktowany został również selekcjoner naszej kadry. Nikola Grbić nie mógł dokończyć rozmów ze swoimi zawodnikami. Włochom zależało, aby wszyscy jak najszybciej wyszli z hali. Na taryfę ulgową nie mógł liczyć nawet sam trener biało-czerwonych.
*autorem artykułu jest Jakub Kłyszejko (sport.tvp.pl)
źródło: sport.tvp.pl