– W pewnym momencie wydawało mi się, że te warunki powoli się stabilizują i w trakcie meczu będą nam już sprzyjały, niemniej jednak z sekundy na sekundę coraz bardziej padało. W moim odczuciu piłka była niczym piłka lekarska (śmiech) i trzeba było włożyć znacznie więcej siły, żeby ją nawet z miejsca przebić na drugą stronę siatki – mówił po meczu z PGE Skrą Bełchatów przyjmujący BBTS-u Bielsko-Biała Jan Lesiuk.
Warunki atmosferyczne zupełnie wam w pierwszym meczu nie sprzyjały…
Jan Lesiuk: – W pewnym momencie wydawało mi się, że te warunki powoli się stabilizują i w trakcie meczu będą nam już sprzyjały, niemniej jednak z sekundy na sekundę coraz bardziej padało. W moim odczuciu piłka była niczym piłka lekarska (śmiech) i trzeba było włożyć znacznie więcej siły, żeby ją nawet z miejsca przebić na drugą stronę siatki. Przyznam, że sam nie dobrałem odpowiednio swojego stroju, bo założyłem odzież termoaktywną i przemoknięty ważyłem prawdopodobnie z kilogram więcej. Dodatkowo nieustannie musiałem ją podwijać, żeby nie utrudniała mi gry. Z czasem jednak udało się w jakiś sposób przystosować do tego deszczu. W ferworze walki nie zwraca się na to aż takiej uwagi. Nikt nie będzie z powodu deszczu odpuszczał.
Co w twoim odczuciu zadecydowało o zwycięstwie naszych rywali?
– W pierwszym secie nie mieliśmy dużych szans i to trzeba przyznać szczerze. W drugiej partii, mimo słabego początku, udało nam się zwyciężyć. Kończyliśmy każdą piłkę po swoim przyjęciu. W tie-breaku tę szansę mieliśmy tylko jedną, gdzie nie udało się Bartkowi Pietruczukowi skończyć piłki na wyrównanie. Oczywiście Bartek chciał tę piłkę skończyć i co do tego nie ma żadnej wątpliwości. To tutaj mogliśmy się poniekąd „zaczepić” i przełamać rywala, ale prawdę mówiąc naprawdę nie graliśmy źle.
Czy w twoim odczuciu pora rozgrywania meczu mogła mieć jakiś wpływ na dyspozycję zespołu?
– Nie sądzę. W zasadzie ostatnie jednostki treningowe również odbywaliśmy w tych godzinach. Z perspektywy kibica to doskonała pora, żeby zasiąść w tym momencie przed ekranem telewizora. Tym bardziej, że Igrzyska Olimpijskie o tej porze już nie są emitowane. Transmisja telewizyjna i świadomość, że oglądają nas teraz miłośnicy siatkówki również działa motywująco.
Jak zapatrujesz się na mecz z drużyną z Radomia?
– Radom taktycznie gra podobnie do nas. Na środku boiska stoi Paweł Rusin i to on jest tym, który ma rozstrzygać najtrudniejsze piłki. Jeśli chodzi o techniczny aspekt, to praktycznie każdy zespół na tym turnieju gra w ustawieniu dwa na dwa. Mało który decyduje się grać trzema zawodnikami pod siatką i jednym w obronie, bo pozostaje zbyt duża przestrzeń dla jednego gracza z tyłu. Uważam, że jednak więcej będzie zależało od nas w tym meczu i jeśli uda nam się grać punkt za punkt, jak miało to miejsce w starciu z PGE Skrą Bełchatów, to może dać to pozytywny rezultat. Dodatkowo, jeśli warunki będę nieco bardziej sprzyjające, to być może uda nam się dołożyć chociażby lepszą zagrywkę.
Jak ty osobiście odnalazłeś się w tym wydaniu siatkówki?
– Im dłużej trenowaliśmy tę siatkówkę cztery na cztery, tym ciekawsza mi się wydawała. Opanowaliśmy pierwsze schematy gry, które później zaczęliśmy rozwijać w tych „czwórkach”. Gra na piasku sprawia mi dużą przyjemność i nie ukrywam, że osobiście przepadam za siatkówką plażową. W meczu z PGE Skrą Bełchatów zdołałem pomóc trochę moim kolegom w przyjęciu, a to pozwoliło swobodnie atakować pozostałym graczom. Znam swoją rolę i nie dziwi mnie to, że jestem tutaj od „brudnej roboty”, bo moją rolą jest dostarczyć dobrą piłkę po przyjęciu na środek siatki. Jeśli piłka jest na tyle odpowiednia, że rozgrywający skieruje ją do mnie, to również staram się wywiązać ze swojego zadania. Chciałem dać zespołowi jak najwięcej i pokazać się z jak najlepszej, walecznej strony, bo o to w tym turnieju chodzi. Myślę, że mecz mógł się podobać, a ja jestem wdzięczny Radkowi Gilowi, że w pewnych momentach mi zaufał i trochę więcej piłek do mnie zagrał. To jest gra zespołowa i z pewnością sam wynik nas nie cieszy, ale sądzę, że zaprezentowaliśmy się całkiem dobrze, bo przed meczem trochę się o to obawialiśmy. Trzeba mieć również wzgląd na to, że mało która drużyna mogła sobie pozwolić na treningi na boisku o takich wymiarach, jakie są respektowane podczas tych rozgrywek. To dodatkowe utrudnienie. Niemniej jednak pomimo faktu, że jest to utrudnienie z uwagi na duże pole do obrony, to również jest to atut, bo jest to duża przestrzeń, w której można piłkę umieścić po ataku.
Czym dla ciebie jest sama inicjatywa PreZero Grand Prix Polskiej Ligi Siatkówki? Czy uważasz to za zbędny element podczas przygotowań do sezonu halowego? Czy odwrotnie?
– Pod tym względem zdania na pewno są podzielone. Dla jednego zawodnika to wyłącznie trening w hali jest istotny i element plażowy może być zbędnym. Mięśnie jednak adaptują się do obciążeń i w hali lepiej je znoszą. Dodatkową różnicę stanowi element samego wybicia, bo jest ono znacznie trudniejsze. Pod tym względem to zupełnie inna siatkówka. Nikt mnie jednak nie przekona, że sam element obrony czy przemieszczania się w polu, który jest znacznie trudniejszy w piasku, nie przyniesie dobrego efektu w hali. Z tego co wiem, to niektórzy z naszych rywali swoje przygotowania zaczęli jeszcze wcześniej. Ja wychodzę z założenia, że o gustach się nie dyskutuje i każdy inaczej traktuje tę inicjatywę. Dla mnie to osobiście ciekawe wydarzenie i pewnie wielu moich kolegów podziela tę opinię, bo czasem warto się zmęczyć w taki sposób, niż dźwigając setki kilogramów na siłowni czy trenując na wysokim tętnie i rezygnując niejako z elementu rywalizacji.
źródło: bbtsbielsko.pl