– Łatwiej jest planować awans do ekstraklasy niż medal w niej. Kandydatów do miejsca na podium jest w fazie play-off ośmiu, zawsze to powtarzam. Mówiąc już jednak całkiem poważnie, celem, który jako klub wyznaczyliśmy sobie na przyszły sezon, jest właśnie play-off. Dawno w nim nie byliśmy i najwyższa pora to zmienić – mówi prezes #VolleyWrocław, Jacek Grabowski.
Sezon 2020/2021 za nami, teraz przyszedł czas na podsumowanie tego roku. Roku wyjątkowego, bo rozgrywanego w covidowej rzeczywistości. Co o TAURON Lidze w pandemii może pan powiedzieć?
Jacek Grabowski: – Ligowe rozgrywki kobiet śledzę od 35 lat, ale ten sezon był zdecydowanie bezprecedensowy. Koronawirus nas nie omijał, niektóre drużyny były na kwarantannach po dwa-trzy razy, było dużo zaległych meczów. Nadrabialiśmy je kiedy tylko się dało i wszystko zakończyło się zgodnie z regulaminem. Niemniej jednak niektóre wyniki nie zawsze odzwierciedlały faktyczny poziom drużyny, bo te wymuszone przerwy sprawiały, że zespoły trafiały na siebie w różnych momentach. Jeżeli mocny team trafił na słabszy, to sobie radził, ale kiedy walczyły ze sobą dwie drużyny o podobnym potencjale, to paradoksalnie nie zawsze były to wyrównane spotkania. Mimo wszystko uważam, że na przekór tym wyjątkowym, pandemicznym okolicznościom sezon należy uznać za udany.
Nie obyło się jednak bez wpadek. Tak było chociażby w Łodzi, gdzie #VolleyWrocław czekał godzinę na rozpoczęcie meczu z powodu braku wyników testów Budowlanych na obecność COVID-19.
– To było tak naprawdę drobne potknięcie, które nie zmienia mojej opinii. Naprawdę jestem zbudowany tym sezonem, bo uważam, że zdaliśmy egzamin i poradziliśmy sobie z niełatwą, dynamiczną sytuacją.
Nie bez powodu pytam o problemy, bo na takie sytuacje kryzysowe muszą reagować osoby decyzyjne, czyli, jak się wydaje, również prezesi klubów. Co jeszcze należy do ich obowiązków?
– Pierwszym i najważniejszym zadaniem prezesa klubu sportowego jest zgromadzenie budżetu. Pełnię tę funkcję od 13 lat i to zadanie nigdy nie było proste. Dalej – trzeba tym budżetem zarządzać oraz zatrudnić odpowiednich ludzi. Osób pracujących w klubie jest naprawdę dużo: poza drużyną i sztabem szkoleniowym są też przecież ludzie, którzy nie są tak widoczni. Dział marketingu i PR-u są dziś ważniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Jako prezes jestem odpowiedzialny za zarządzanie i budżetem, i pracownikami. Po zatrudnieniu sztabu omawiam z trenerem jego pomysł na zbudowanie drużyny i wspólnie myślimy nad tym, jak ten zespół może wyglądać, mając do dyspozycji określone środki. Żeby je zgromadzić, muszę także pozyskać sponsorów i negocjować z nimi warunki umów. W #VolleyWrocław prowadzimy też bardzo rozbudowany system szkolenia młodzieży. Jej również trzeba zapewnić finansowanie, co jest nawet trudniejsze niż w przypadku pierwszego zespołu. Tam mamy argumenty w postaci np. telewizji, w której w pewien sposób reklamujemy sponsora. My mamy to szczęście, że od 24 lat nasze zespoły młodych siatkarek wspiera Impel, co jest dla nas nieocenioną pomocą. Wiele klubów, które szkolą młodzież, ma jednak z jej finansowaniem problem, bo wartość marketingowa tych najmłodszych zespołów jest oczywiście mniejsza niż seniorskich. Ciągle trzeba też utrzymywać dobre relacje z władzami miasta, województwa, urzędem marszałkowskim i zarządzającymi ligą. Wszystko po to, żeby te instytucje chciały nam pomagać.
Brzmi to tak, jakby w roli prezesa najlepiej sprawdzał się biznesmen. A przecież w siatkówce z powodzeniem taką funkcję pełnili lub pełnią byli zawodnicy, np. Piotr Gacek czy Sebastian Świderski. Która droga jest pana zdaniem lepsza?
– Człowiek, który śledzi jakieś rozgrywki, zna też mechanizmy rządzące sportową rywalizacją. Jednak bez wiedzy biznesowej, a także doskonałej znajomości marketingu może być bezradny. Osobiście skłaniałbym się więc ku temu, że lepiej być biznesmenem, który pasjonuje się sportem niż odwrotnie. Chociaż mówię to trochę przeciwko sobie.
Więc nie zaczynał pan przygody z siatkówką jako trener, a jako zawodnik?
– Byłem bardzo dobrym juniorem, miałem nawet przyjemność grać w jednym zespole Gwardii Wrocław z Tomaszem Swędrowskim. Z uwagi na swoje warunki fizyczne jako gracz nie zrobiłem kariery w siatkówce. Wiedziałem jednak, że przy tym sporcie zostanę i po szkole podjąłem studia na wrocławskiej Akademii Wychowania Fizycznego. Chciałem zostać trenerem. To tam dostałem od dr. Józefa Wołyńca zadanie, żeby prowadzić grupę chłopaków z AWF, rywalizujących w rozgrywkach międzyuczelnianych. Notabene studiował ze mną Rafał Błaszczyk, który dostał podobne zlecenie, tyle że szkolił dziewczyny. Studia zakończyliśmy wspólną pracą magisterską, a naszym promotorem był dr Edward Superlak. Po jakimś czasie dostaliśmy obaj propozycję pracy jako trenerzy w Gwardii Wrocław, gdzie zatrudnił nas pan Władysław Pałaszewski, wielka postać polskiej siatkówki. Trafiliśmy do sekcji żeńskiej, ponieważ jeszcze na studiach współpracowaliśmy z kadrą Polski juniorek i uczestniczyliśmy w paru zgrupowaniach, gdzie mieliśmy do czynienia z prawdziwą pracą trenerską. Kolejne etapy tego fachu przyszły błyskawicznie – mając 27 lat trenowałem reprezentację Polski kadetek i z młodzieżą udało mi się osiągnąć parę sukcesów. W 1999 roku przejąłem stery w żeńskim zespole Gwardii, który wtedy był przeciętniakiem 1. ligi. Od razu wprowadziłem siatkarki do ekstraklasy. Grały z nami takie zawodniczki jak Kasia Mroczkowska, Asia Kaczor, a rok później – Ania Barańska, obecnie Werblińska. Jako reprezentantki wracały z imprez młodzieżowych z medalami, a potem grały przecież w seniorskiej kadrze. Do najwyższej klasy rozgrywkowej wprowadziłem też zresztą męską drużynę Gwardii, która rok wcześniej z niej spadła.
Skoro wypracował pan tyle jako trener, dlaczego teraz jest prezesem?
– W 2008 roku wróciłem do Wrocławia po dość nieudanym sezonie w Bydgoszczy. Ogłoszono tu wakat na stanowisku prezesa żeńskiej sekcji siatkówki w Gwardii, a ponieważ byłem bez pracy, pomyślałem: „czemu nie? Może tak na chwilę”. Cały czas czułem się trenerem i nie myślałem o pracy biurowej. Kusiła mnie jednak pewna decyzyjność, jaką oferowało stanowisko prezesa, bo dzięki niej mógłbym rozszerzać szkolenie młodzieży. Z tego wyrosłem i do dziś uważam, że jest ono najważniejsze.
Już wcześniej poruszał pan temat szkolenia młodzieży. Nieprzypadkowo więc #VolleyWrocław kładzie duży nacisk właśnie na ten aspekt?
– Bez młodych zawodników nie będzie zawodowców, którzy muszą przecież się gdzieś wychować. W naszym klubie prowadzone jest bardzo rozbudowane szkolenie młodzieży. Są dwie grupy młodziczek, juniorki młodsze i juniorki, wszystkie występują w rozgrywkach ligowych. Poza treningami dla tych kategorii wiekowych, prowadzimy też dwa ogromne projekty, angażujące dzieci z klas 4-6. Jest to Volleymania Wrocław i Volleymania Dolny Śląsk. Ta pierwsza funkcjonuje już od siedmiu sezonów i w niej szkolimy zarówno dziewczynki, jak i chłopców. Pierwotnie moją ambicją było to, żebyśmy jako klub objęli tym programem 1000 dzieci. Ponieważ to udało nam się już zrealizować, teraz chcemy wzorem Volleymanii Wrocław włączyć w jej wojewódzką edycję zajęcia dla chłopców. Jednocześnie cały czas staramy się podnosić poziom wykształcenia i wiedzy trenerów, którzy biorą udział w tych programach.
Cały wywiad w serwisie slowosportowe.pl
źródło: slowosportowe.pl