Vital Heynen, selekcjoner reprezentacji Polski siatkarzy i trener Sir Safety Perugia, w rozmowie z Bożeną Pieczko opowiedział o siatkówce w dobie koronawirusa. Belgijski szkoleniowiec poruszył także temat kłopotów w klubie, dyspozycji reprezentantów Polski oraz wypowiedział się o planach na kolejny sezon i ewentualnych meczach naszej drużyny narodowej.
Jak opisze pan ten etap swojej kariery trenerskiej? To jeden z najtrudniejszych momentów? Największe wyzwanie?
Vital Heynen: – W tym momencie to raczej najłatwiejsze. Mamy dwóch zawodników, dwóch trenerów, pracujemy przez godzinę lub półtorej i to jedyne co możemy zrobić. Jeśli masz tylko dwóch zawodników nie robisz praktycznie nic. Kontrolujesz tylko to na co masz jakikolwiek wpływ, a COVID-19 i jego konsekwencje nie podlegają żadnej kontroli. We Włoszech mamy zasady, których musimy przestrzegać w kraju i w klubie. Kilku graczy nie czuje się dobrze i źle znosi chorobę, ale cieszy mnie, że żaden z nich nie trafił do szpitala i nie ma poważnych problemów. Większość z nich po kilku dniach czuje się coraz lepiej i to jest najważniejsze.
Sytuacja rozwinęła się bardzo szybko. Liczba zakażonych wzrosła do 12. Jak teraz wygląda sytuacja?
– Zaczęło się od jednego zakażenia. Problemem było, że zawodnik nie miał żadnych objawów, więc trenował ze wszystkimi. Mniej więcej co trzy dni robiliśmy testy, po jednym z nich zawodnik okazał się pozytywny. Wciąż mieliśmy z nim kontakt i w zespole pojawiła się panika, choć może panika to złe określenie. Zdecydowaliśmy się na działanie. Przerwaliśmy wspólne treningi, zostaliśmy na dwa dni w domu. Przed meczem z Rawenną zrobiliśmy jeden trening, po którym wyszedł jeden przypadek. Następnego dnia zrobiliśmy kolejny i po 24 godzinach pojawił się kolejny pozytywny wynik. Dzień przed meczem z Rawenną zrobiliśmy jeszcze jeden godzinny trening, bezkontaktowy w maseczkach z zachowaniem dystansu między zawodnikami. Myśleliśmy, że sytuacja jest pod kontrolą, bo po trzech dniach nikt nie wykazywał objawów. Na godzinę przed meczem dowiedziałem się, że jeden z zawodników ma gorączkę. Miał temperaturę na poziomie 37,1 stopnia i kiedy zmierzyliśmy ją ponownie rosła. Zdecydowaliśmy, że nie zagra i zdałem sobie sprawę, że w drużynie jest koronawirus. Skontaktowaliśmy się z ligą czy mamy wyjść na boisko czy nie. Zgodnie z przepisami w drużynie musi pojawić się więcej niż trzy przypadki. Mieliśmy potwierdzone tylko dwa przypadki i podejrzenie u trzeciego. Liga zadecydowała, że mamy grać, więc zagraliśmy. Byłem przekonany, że kolejnych spotkań nie zagramy. Miałem rację. Dzień po dniu dostawaliśmy informację o kolejnych zakażeniach.
Kiedy w takim razie będziecie mogli wrócić do wspólnych treningów?
– Wspólnych? Tego nie wiem. Powiedziałem zawodnikom, że następne dwa miesiące mogą być trudne. W Polsce Marcin Janusz potrzebował aż 40 dni na dojście do siebie. Wciąż mamy dwóch zawodników, którzy po 10 dniach mają pozytywne wyniki. Jedyną rzeczą jaką mogę teraz zrobić to czekać. Będę szczęśliwy kiedy będziemy mogli wreszcie trenować. Teraz musimy wykazać się kreatywnością. Mamy dwóch zawodników, za niedługo pewnie trzech-czterech, z którymi musimy pracować.
Porozmawiajmy o początku sezonu. Siedem spotkań, siedem wygranych. Uwaga polskich kibiców była oczywiście skupiona na Wilfredo Leonie.
– Nie graliśmy dobrze w każdym meczu. Graliśmy mądrze, bo wygrywaliśmy w wyrównanych końcówkach. W wielu przypadkach musieliśmy odrabiać dwie lub trzypunktowe straty. Nie można nam też odmówić walki. Wygraliśmy Superpuchar po pięciosetowym starciu. Musieliśmy sobie radzić bez Atansijevicia i szukać nowych rozwiązań. Nie byliśmy może najsilniejsi, ale za każdym razem kiedy ktoś wywierał presję potrafiliśmy się obronić. Teraz kiedy na gwiazdę wyrasta Płotnicki, nadal tą najjaśniejszą jest Leon. Wiele razy wybierano go jako MVP. Powiedziałem mu, że dostaje ich za wiele, co nie jest fair wobec innych. Radzi sobie dobrze, ale nie super. Gra dobrze, ale lepiej radzi sobie jako część drużyny na boisku, co nie zawsze jest widoczne. Broni dwa razy więcej piłek niż w poprzednim sezonie. Ludzie może tego nie doceniają, ale dla mnie to ważne. Zrobił postęp, nawet najlepszy zawodnik na świecie, jakim w mojej opinii jest, może grać jeszcze lepiej. A Wilfredo według mnie może grać jeszcze lepiej.
Koronawirus nie omija też innych. W przypadku rozgrywek w Polsce przyzwyczailiśmy się, że kalendarz rozgrywek szybko traci na ważności.
– Śledzę to, co się dzieje w Polsce. Nie ma tego za dużo, wiele meczów jest odwoływanych. Ciężko stwierdzić czy ktoś nie gra z powodu kontuzji czy koronawirusa. Piszę wtedy do zawodników i dostaję odpowiedź: koronawirus.
Jak w takim razie oceni pan występy kadrowiczów tak w Polsce, jak i Rosji czy Japonii?
– Najbardziej interesuje mnie, czy są zdrowi. Nie oceniam moich zawodników. Jasno przedstawiłem kto jest w 18 czy 20. Może dodam do tej grupy jednego lub dwóch siatkarzy, którzy rozegrają świetny sezon i z nimi spotkamy się na zgrupowaniu. Poprzednie miesiące pokazały, że mam zawodników na których mogę liczyć. Trudno też w tym momencie wystawiać oceny. Przykładem może być Piotr Nowakowski. Nie jestem w stanie powiedzieć ile razy punktował blokiem. Rozmawiałem z nim na krótko przed tym jak zachorował, ale perspektywa się zmieniła. Nie można oceniać zawodników przez pryzmat tego co dzieje się tu i teraz. Wierzę w swoich graczy i liczę na to, że koronawirus nie odbije się na ich zdrowiu i będą gotowi do pracy w kwietniu.
Nie jest to jedno z ważniejszych zadań?
– Dla mnie nie. Nie lubię planować. Nawet dzisiaj rozmawiałem z jednym z menedżerów. Dostałem od niego wiadomość, abym nie zapomniał napisać o pewnych rzeczach. Wolę zmieniać swoje plany. Zawsze walczę z menedżerami, oczywiście nie w złym tego słowa znaczeniu. To ich praca, ale ja wolę obserwować to co się dzieje. Zwłaszcza teraz gdy nie wiadomo czy Liga Narodów się odbędzie. Mamy zbyt wiele niewiadomych. To co możemy zrobić to budować fundamenty. Myślę, że federacja pracuje dobrze. Mamy zapewniony ośrodek treningowy w Japonii. Nie możemy narzekać na warunki w Polsce, które gwarantują nam Spała i Zakopane, które kocham. Głównie za sprawą górskich spacerów. W tym momencie mamy świetne zaplecze i rozegranie sparingów nie jest największym problemem. Teraz wszystko bardziej wiąże się z czekaniem i budowaniem podstaw. Planowanie? Nie, proszę cię.
Wyprzedził pan moje pytanie o to, jak wyobraża pan sobie sezon reprezentacyjny.
– Nie wiem. Zaplanowałem rozmowy z zawodnikami w najbliższych dniach, jednak bardziej chodzi mi o zapytanie, jak się czują. Myślę, że planowanie można zacząć w marcu lub kwietniu. Przypuśćmy, że sezon we Włoszech czy w Polsce zatrzyma się i po pewnym czasie konieczne będzie rozegranie 10-15 spotkań z rzędu. Wtedy będziemy musieli wprowadzić przerwę. Jest też inny scenariusz. Zawodnicy nie będą grali wielu spotkań i będziemy musieli skupić się na treningu. Zaplanować indywidualny tok dla każdego z nich. Jeśli będzie Liga Narodów wtedy będą mieli okazję zaprezentować się i na tej podstawie wybierzemy 12 na Igrzyska. To plan na ten moment, ale nie wyobrażam sobie, że z łatwością rozegramy Ligę Narodów. To jedna wielka niewiadoma.
Nie pozostaje chyba nic innego niż być elastycznym i czekać na to co się wydarzy.
– Tak jak powiedziałem, dla mnie to nie problem. Lubię zmiany, ale wiem, że dla zawodników to może stanowić większy kłopot. Nawet nie dla nich samych. Zawsze przygotowuję program nie tyle co pod zawodników, co pod ich rodziny. Moi zawodnicy zawsze chcą pracować, ale dla ich dzieci ważne jest kiedy tata będzie w domu i będzie mógł spędzić z nimi czas. Chcemy pojechać na igrzyska olimpijskie i każdy chce być w formie właśnie wtedy.
*cały wywiad Bożeny Pieczko w serwisie polsatsport.pl
źródło: polsatsport.pl