– Granie w Novarze nie jest dla mnie czymś normalnym. Dostałam duży kredyt zaufania − mówi TVPSPORT.PL liderka reprezentacji Polski siatkarek Malwina Smarzek-Godek, która w sezonie 2020/2021 gra w Igor Gorgonzola Novara, triumfatorze Ligi Mistrzyń 2019.
Kiedy zdała sobie pani sprawę, że jest gotowa zostać liderką jednego z najlepszych siatkarskich zespołów na wiecie?
Malwina Smarzek-Godek: − To, że jestem liderką tego zespołu, bo jestem atakującą, muszę udowodnić i sobie, i innym. Mimo meczu z Monzą, który nam nie wyszedł, wszystko w drużynie jest ok, a ja jestem zadowolona. Coraz lepiej radzę sobie z presją. Granie w Novarze nie jest dla mnie czymś normalnym. Ciągle jestem bardzo podekscytowana, że mogę występować w takiej drużynie, która na dodatek gra w Lidze Mistrzów. To jest dla mnie duża sprawa i największe wyzwanie sportowe do tej pory. Bardzo się cieszę, że klub chciał podpisać ze mną kontrakt. Przyznano mi duży kredyt zaufania.
W lidze pojawiły się jednak zachorowania.
− Pojawiły się w Cuneo − chyba trzy. Poza tym wydaje mi się, że w Busto też były dwa przypadki. Póki co nie ma więcej. Fajnie jest to, że jeśli ktoś ma wynik pozytywny, powtarza się test. Poza tym regulamin mówi o konkretnej liczbie zakażeń w zespole, przy której możliwe jest dalsze trenowanie. Wiem, że w Polsce wszyscy obowiązkowo idą na kwarantannę. U nas jest inaczej. Nawet jeżeli pojawia się jeden przypadek, to nie wykluczona on z gry całego zespołu. Uważam, że to bardzo ok. Co więcej, w Italii jesteśmy bardzo często badane. Najczęściej robiony jest nam jeden test na tydzień, czyli dużo częściej niż w polskich klubach.
Czy w niepewnych czasach nie myślała pani o tym, by wrócić do Polski?
− Miałam taką myśl, ale wyłącznie dlatego, że bardzo długo czekałam na podpisanie kontraktu. Chciałam zostać we Włoszech. Władze klubów zwlekały jednak z ofertami. Miałam propozycję powrotu do kraju, ale nie chciałam. Nie chodziło o to, że nie odpowiada mi poziom czy organizacja. Po prostu dobrze żyje mi się w Italii. Odnalazłam się w tej lidze i cieszę się, że mogę grać na takim szczeblu. To świetnie, że liga włoska nie straciła przez ostatnie trudne miesiące.
W kwarantannie zrobiła pani formę życia?
− (śmiech) Dalej w niej jestem! Jest mnie trochę mniej i dobrze się z tym czuję. Jem normalnie i nie staram się przytyć. Schudłam w czasie kwarantanny. Jadłam mniej, ponieważ siedziałam w domu, nie byłam tak głodna. Niektórzy tyli, niektórzy chudli. Ja się cieszę, że u mnie poszło w tę stronę.
Łatwo było utrzymać formę w warunkach domowych?
− Bardzo trudno. Starałam się trzymać reżim, ale niezależnie od tego, co bym robiła, nie byłam w stanie uzyskać takiej siatkarskiej mocy jak przy normalnym treningu w hali. Pięć miesięcy przerwy zawsze ma wpływ na zawodnika. Tego nie da się oszukać. Trzeba na nowo przyzwyczaić się do treningów dwa razy dziennie, poczuć piłkę i boisko…
Kiedy wróciła pani do formy sprzed pandemii?
− Dopiero dwa, trzy tygodnie temu. W końcu czuję się normalnie. Nie grałam w Superpucharze z powodu problemów z kolanem. Nie było w tym nic poważnego, ale po pięciu miesiącach przerwy mój organizm stwierdził, ze trening dwa razy dziennie to dla niego dużo. Poza tym zgubiłam mięśnie, co przychodzi mi bardzo łatwo. Przez jakiś czas pracowałam wyłącznie na siłowni, by je odbudować. Po raz pierwszy od bardzo dawna czuję, że dobrze przygotowałam się do sezonu. Zazwyczaj spędzałam lato w kadrze, miałam tydzień przerwy i wracałam do klubu. W końcu przeszłam cały okres przygotowawczy i czuję się dobrze.
Przerwa w kadrze była potrzebna, by odciąć się od Apeldoorn? (Polki w styczniu nie uzyskały tam awansu na igrzyska − przyp. red.)
− Nie potrzebowałam tego czasu, by odciąć się od myślenia o Apeldoorn. Zostawiłam to za sobą i ten temat mnie nie dotyka. Przede wszystkim podjęłam taką decyzję, ponieważ był lockdown i zdałam sobie sprawę, że potrzebuję też wakacji, resetu. Inaczej przeżywa się urlop od pracy, kiedy przymusowo siedzi się w domu, a inaczej, gdy można gdzieś wyjechać. Myślę, że to była jedna z ostatnich takich szans w karierze. Jestem gotowa na to, by przez kolejne lata grać w kadrze na maksa, jeśli tylko trener będzie mnie w niej widział. Ponadto, zdawałam sobie sprawę z tego, że okres przygotowawczy w klubie zacznie się bardzo wcześnie. Trener Nawrocki zgodził się i zostawił mojej decyzji, czy przyjechać do Polski czy nie.
Szanse na igrzyska są jeszcze przed wami za cztery czy osiem lat.
− To prawda. Mam nadzieję, że pojadę na igrzyska olimpijskie jeszcze co najmniej dwa razy. Zrobię wszystko, by tak było. Uważam, że zespół, który zbudowałyśmy, jest w stanie to zrobić. Wracając do Apeldoorn, uważam, że miałyśmy swoje szanse i to wcale nie jest powiedziane na wyrost. Drużyna, którą teraz mamy daje nam jednak nadzieje na to, by pojechać na kolejne igrzyska.
Rozmawiała Sara Kalisz – cały wywiad w serwisie sport.tvp.pl
źródło: sport.tvp.pl