– Nie byłem sceptykiem. Przypominam sobie jednak, że w zeszłym roku również bardzo chorowaliśmy, a mój asystent trafił na SOR z zapaleniem płuc. Wiem, że wirusy mogą bardzo oddziałać na organizm, ale też nie jestem panikarzem – mówi w TVPSPORT.PL Jakub Bednaruk, trener plusligowego MKS-u Będzin. Zespół po kwarantannie we wtorek wrócił do gry. Póki co dysponuje jednym rozgrywającym, co oznacza, że na boisko może wejść też szkoleniowiec drużyny.
Faceci po czterdziestce niekiedy kupują sobie superszybkie auta, farbują włosy, stawiają kolejne domy. Pan postanowił wrócić do szaleństw młodości i ponownie zostać zawodnikiem. To tylko kadrowa konieczność, czy też trochę ciągnęło wilka do lasu?
Jakub Bednaruk: – Nie mam kabrioletu, ponieważ jeżdżę służbowym Fordem. Włosów nie farbuję – cały czas mam swoje czarne i tylko na brodzie jest trochę siwych. Mam 44 lata, ale na pewno na tyle nie wyglądam. Od początku przygody z trenerką zawsze uczestniczę w treningach, jeśli którykolwiek rozgrywający nie jest w stanie grać. Tak ustawiam zajęcia, bym miał najmniej biegania i skakania. Robię to po to, by zawodnicy mieli zachowaną płynność treningu. Jestem od tego, by rozwiązywać problemy. Kiedy dysponuje się pełną czternastką, bardzo łatwo jest zaplanować zajęcia. W momencie gdy w zespole z różnych względów zostaje dwóch środkowych, trzeba się nieco nagłowić, by ćwiczenia były efektywne i każdy na nich skorzystał. Bycie trenerem wymaga tego, by być bardzo elastycznym, zapewniając każdemu siatkarzowi odpowiednią dawkę treningu technicznego. Trenowanie bez rozgrywającego przez pięć dni byłoby dla chłopaków „morderstwem”. Ileż można atakować z piłki wysokiej? Prędzej czy później trzeba grać na pojedynczym bloku czy spróbować pipe’a. Nie miałem więc wyjścia – pomogłem moim chłopakom. Śmiałem się ostatnio z prezesem Kocyłowskim, że w okresie, kiedy większość meczów jest anulowana, akcja z moją pomocą zrobiła się głośna. Jest zachwycony, ponieważ marketingowo MKS Będzin jest na ustach mediów w całej Polsce. To dla naszego sponsora, czyli miasta, jest bardzo istotne. Długo było o nas cicho, a nagle mówi się dużo i dobrze. Cieszę się z tego, ponieważ za to też mi płacą. Trochę jestem jednak zaskoczony tym zainteresowaniem, ponieważ w ciągu ostatnich ośmiu lat robiłem podobne rzeczy. Byłem bliski wejścia na boisko w Radomiu, gdy przyjechałem tam zespołem z Bydgoszczy. Drugi rozgrywający miał atak wyrostka, a pierwszy całą noc wymiotował i pomiędzy pierwszym a drugim setem musiał odwiedzać toaletę. W Warszawie było podobnie.
Jaki jest więc plan?
– Obecny plan jest taki, że gramy we wtorek. Do tego momentu możliwe, że wróci do nas Thiago Veloso, więc będziemy mieli jednego rozgrywającego. Co by się jednak stało, gdyby skręcił kostkę w którymś z setów? Musiałbym wejść na boisko. Biorę pod uwagę wszystkie możliwości. To nie jest jednak tak, że wpuszczę siebie samego na boisko, ponieważ mam na to ochotę. Nie chcę też pokazać wszystkim, że jestem kozakiem i po dziesięciu latach przerwy od gry potrafię zaprezentować się lepiej niż w czasie kariery. Chcę pomóc zespołowi, by zachował rytm treningu. Nie zamierzam też „wkładać” w niego ludzi z zewnątrz, ponieważ sytuacja jest trudna. W hali mijamy się tylko z koszykarkami, które przeszły kwarantannę w tym samym okresie, a poza tym jesteśmy odcięci od świata.
Jak wygląda sytuacja zdrowotna w drużynie?
– Czterech siedzi na kwarantannie, a piąty zaraz ją skończy. Ci pierwsi wrócą za siedem, osiem dni. Mówiąc szczerze, życzyłbym sobie, by cała liga przeszła koronawirusa w jednym czasie i w dwa tygodnie zamknęła sprawę. Zrobiliśmy badania krwi i płuc, więc nasza drużyna nie ma żadnych przeciwwskazań, by wrócić do gry. Wszyscy z wcześniejszymi wynikami pozytywnymi już od wielu dni są zdrowi i nie mają żadnych objawów.
Mieliście cięższy przypadek?
– Trzydniową gorączkę, która niczym nie różniła się od podobnej choroby sprzed roku, pięciu czy siedmiu lat. Oczywiście wystąpiło osłabienie. Teraz jedynym „dodatkiem” wśród sportowców była utrata węchu i smaku.
Mówienie o konieczności wejścia na parkiet jest też trochę przejawem buntu wobec tego, że pierwotnie liga bardzo szybko po kwarantannie kazała wam grać?
– Nie. Ostatnio bardzo często rozmawiam z Pawłem Zagumnym i wiem, jakie ma problemy. Przedstawiłem mu stanowisko zespołu, który jest z typowany do spadku. Ocena czy zespół nadaje się do siatkarskiej ekstraklasy, czy nie, nie może być przypadkiem, a w tym sezonie kolejność tabeli będzie wypadkową głównie jego. Dlaczego? Bo jeden trafi w dobrej formie na Skrę, a drugi po koronawirusie na Cuprum Lubin. Wiem, że można zarzucić, że przecież wcześniej zdarzały się kontuzje, ale rzadko kiedy uraz miało pięciu czy sześciu zawodników z jednej drużyny. Nie mam w sobie buntu. Mieliśmy sygnał, że niezależnie od stanu zdrowia Makowskiego mamy grać w sobotę. Powiedziałem, że ok, ale albo z sobą, albo libero na rozegraniu. Na pewno jest to bardzo trudna sytuacja dla nas i dla ligi. PLS musi jednak zrozumieć, że we wtorek ja gram mecz o „życie” z GKS-em Katowice, a nasi rywale z kolei w niedzielę walczą w Warszawie. Jak w tej sytuacji ocenić zespoły? Ogólnym priorytetem jest siatkówka w Polsce i funkcjonowanie ligi. Dla mojego prezesa jest to jednak funkcjonowanie klubu. Kto ma spaść? Czy ten, który najczęściej choruje, czy ten kto ma pecha?
Rozmawiała Sara Kalisz – cały wywiad w serwisie sport.tvp.pl
źródło: sport.tvp.pl