Małgorzata Glinka to bez wątpienia największa gwizda polskiej kobiecej siatkówki. Jej bogata kariera obfitowała w rewelacyjne, raz dobre, raz złe historie, o których opowiada w rozmowie z Przeglądem Sportowym.
Już w 1999 roku Małgorzata Glinka-Mogentale przeniosła się do ligi włoskiej i nie ukrywa, że na początku trochę zamieszało jej to w głowie. – Uderzyła mi do głowy lekka sodówka. Myślałam o sobie, że do Włoch przyjechała wielka pani Glinka. Zostałam jednak sprowadzona na ziemię. Mocno dokuczała mi samotność, a po włosku umiałam tylko „uno, due, tre” – wspomina.
– Każdy dzień wyglądał tak samo: trening, jedzenie, spanie. W Novarze trafiłam na chińską trenerkę, Lang Ping. Jako zawodniczka zdobyła złoto igrzysk olimpijskich w Los Angeles. Mogłam szorować jej buty. Nigdy nie zapomnę pierwszych zajęć. Nie przestawiłam się jeszcze na inną strefę czasową, odsypiałam podróż i przyjechałam spóźniona. Lang Ping kazała mi się rozgrzewać. W pewnym momencie powiedziała do pozostałych zawodniczek: „możecie już iść do szatni, ja jeszcze potrenuję z Maggie”. Zaczęła w szalonym tempie zagrywać mi piłki. Jeszcze nie odebrałam jednej, a już spadała druga. Po treningu doszłam do szatni na czworakach. Doczołgałam się do toalety i ze zmęczenia wymiotowałam. Lang Ping powiedziała, że to, co wygrałam wcześniej, nie ma już żadnego znaczenia. Liczy się tylko przyszłość – wspominała swoje czasu w Novarze.
Pomimo tego Glinka nie ukrywała, że od zawsze miała w okół siebie odpowiednich ludzi. – Już w wieku 16, 17 lat byłam najlepiej zarabiającą polską siatkarką. Pierwszy zawodowy kontrakt, podpisany w Andrychowie, gwarantował mi 60 tysięcy złotych. Na szczęście miałam przyjaciółkę, która dbała o to, żebym została na ziemi. Takie osoby są na wagę złota. Przyjechałam raz do Polski i zaczęłam się zachowywać jak pani z zagranicy. Od razu mi nagadała: „weź się ogarnij”. Pomogło, przestałam się czuć gwiazdą. Po zdobyciu złota mistrzostw Europy w 2003 roku moje życie się zmieniło. Nigdy nie byłam jednak ani u Wojewódzkiego, ani w Tańcu z Gwiazdami, choć zapraszali. Nie ciągnęło mnie do świata celebrytów. Najważniejsze, że przez cały czas byłam liderką swoich drużyn, jedną z najlepszych zawodniczek na świecie. Koleżanki z zespołów czuły moją siłę – podkreśliła była siatkarka. – Zawsze postrzegano mnie jako zawodniczkę, która ma własne zdanie. Zawodowy sportowiec to koń do roboty, ale jeśli wygrywasz, zyskujesz w szatni prawo głosu. I możesz protestować, gdy coś ci się nie podoba. A jeśli przegrywasz, musisz siedzieć cicho i zapieprzać – wspominała w nawiązaniu do swojego sportowego charakteru.
Najlepsza polska siatkarka swoją karierę sportową zakończyła kilka lat temu. – Na początku w ogóle się nie odnalazłam! Pojawiła się pustka. Wstawałam z łóżka i nie wiedziałam, co z sobą zrobić. Profesjonalni sportowcy w czasie kariery dostają rano karteczkę. Jest na niej napisane, o której zjedzą śniadanie, obiad, kiedy odbędą trening itd. Żyją pod kloszem. Każdy dzień zaplanowany co do godziny. Zawodnicy są jak małpki w cyrku. Mówi się im nawet, co mają ubrać. I nagle wszystko się kończy. Otwierasz oczy, ale nikt ci nie daje karteczki z rozkładem dnia – opisywała pierwsze uczucia po zawieszeniu butów na kołek.
Na swoim koncie ma dwa mistrzostwa Europy kobiet. Teraz prowadzi akademię siatkarską, ale nie wszystkie mistrzynie Europy z tamtych czasów były w stanie zostać przy siatkówce. – Zastanawia mnie, dlaczego tak mało dziewczyn z ekipy Złotek ułożyło sobie życie po karierze wokół siatkówki. Dziś nie mamy złotych drużyn w żeńskiej siatkówce. Powinniśmy dostać szansę przekazania wiedzy i wykorzystania doświadczenia. Nie dano nam tej szansy. Przeżyłyśmy piękne chwile, ale wspomnieniami się nie najesz. Jeśli ktoś nie odłożył sobie pieniędzy w czasie kariery, może mieć problem. Ja na szczęście to zrobiłam, a mąż świetnie sobie radzi. Oczywiście nie jestem Robertem Lewandowskim i nigdy nie widziałam takich kwot jak on na oczy. Nawet jeśli było się najlepszą siatkarką na świecie, nie można sobie pozwolić na to, by nie pracować do końca życia. A przecież są też sytuacje, że byli znakomici sportowcy ledwo wiążą koniec z końcem – podsumowała Małgorzata Glinka-Mogentale.
źródło: przegladsportowy.pl