No i nadszedł dzień dzisiejszy – jak mawiał klasyk. Dzień dzisiejszy czyli dla polskiej kadry tak naprawdę początek poważnego grania w mistrzostwach Europy. Nie jest tajemnicą, że fazę grupową przeszli suchą stopą. Teraz czas trochę się spocić, o co w Palaflorio nie powinno być trudno. Nawet bez zbędnego wysiłku fizycznego, ale o tym pisałam już w sobotę.
W hali w Bari nadal jest gorąco, ale niedociągnięcia z pierwszego dnia rywalizacji tutaj zostały naprawione. Przynajmniej po części, każdy z dziennikarzy miał już swoje miejsce, organizatorzy nawet zadbali, żebyśmy bez problemu do nich trafili. Gorzej będzie z powrotem, bo niestety komunikacja miejska późno wieczorem już nie obsługuje przynajmniej tej części miasta, a i z taksówkami różnie bywa.
KIBICÓW MNIEJ, ALE NADAL FREKWENCJA NIEZŁA
O ile w dniu meczu Włochów hala była pełna, to lwia część kibiców została także na kolejne spotkanie. Co prawda w niedzielę frekwencja była niższa, ale nadal całkiem spora. Sprzedały się miejsca głównie na wyższych trybunach. Pomimo tego, że kibiców było mniej, to bawili się równie dobrze. Może wyrażę trochę niepopularną opinię, ale bawili się nawet lepiej niż w niektórych meczach w Polsce. DJ i spiker zadbali o odpowiednią i nowoczesną playlistę, która naprawdę dobrze pasowała do tego, co działo się na boisku. Do składu na parkiecie również, bowiem hit polskiego disco polo “Miód malina” wybrzmiał kilka razy w głośnikach.
Kiedy trzeba było, odpowiednio pobudzali kibiców, ale nie było to niezbędne, bo sami chętnie aktywnie kibicowali. “Monster block” I “super spike” wywoływały największe emocje i żywiołowe reakcje. Do tego mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że publika wiedziała, co ogląda i nie znalazła się w hali przypadkowo. Najwięcej emocji wzbudzały widowiskowe obrony i bloki, którymi biało-czerwoni częstowali Belgów, a przy okazji i publiczność.
Gromkie brawa wchodząc na zmianę w pierwszym secie otrzymał Bartosz Kurek, nie brakowało też młodszych kibiców wspierających Wilfredo Leona. Ten, kiedy tylko pojawił się na boisku w czwartej partii został przywitany naprawdę głośnymi oklaskami i okrzykiem radości.
Kilku nastolatków spotkałam także przed hotelem, w którym zatrzymała się reprezentacja Polski. Dodam, że gospodarze śpią w innym miejscu. Pomimo tego kilku chłopaków pofatygowało się i czekało na okazję, żeby zrobić sobie zdjęcie z kilkoma zawodnikami polskiej kadry, która wyjeżdżała na swój trening.
NA PARKIECIE BEZ ZMIAN
Może i na trybunach nie było tak głośno ani niebiesko jak w sobotę, ale na boisku niespodzianek też zabrakło. Zgodnie z planem Serbowie pokonali Czechów 3:0 i w pomeczowych rozmowach byli przekonani, że za dwa dni ich rywalem będą biało-czerwoni.
Ci wywiązali się z roli faworyta i wybili Belgom siatkówkę z głowy. Tylko przez dwa sety. Klasycznie już w tym turnieju Polacy świetnie grali blokiem, potwierdzając swoją dobrą formę w tym elemencie. Z małym potknięciem w trzeciej odsłonie i nerwówką w czwartej, ale zameldowali się w ćwierćfinale mistrzostw Europy. – Nie wiem, gdzie dokładnie jesteśmy. Dla mnie, żeby się dowiedzieć, w którym miejscu jesteśmy, najlepszym testem będzie starcie z Serbami – mówił jeszcze przed pojedynkiem z Belgią Nikola Grbić.
Korespondencja z Bari
źródło: inf. własna