Verva Warszawa Orlen Paliwa w sezonie 2020/21 w PlusLidze stanęła na najniższym stopniu podium, mimo wielu przeszkód, gorszych momentów w trakcie rozgrywek i niepewnej sytuacji klubu. – Jakimś cudem udało nam się zdobyć medal, a niewiele osób wierzyło, że jesteśmy w stanie to zrobić. To było fajne uczucie – przyznał w rozmowie ze Strefą Siatkówki przyjmujący warszawskiego zespołu Igor Grobelny.
Gdyby ktoś ci przed startem sezonu powiedział, że Verva Warszawa Orlen Paliwa zajmie w PlusLidze trzecie miejsce, a ty będziesz jednym z głównych autorów brązowego medalu, to wziąłbyś to w ciemno, czy raczej powiedziałbyś: “Nie, dzięki, stać nas na więcej”?
Igor Grobelny: – Brałbym w ciemno na tysiąc procent. Czy nastawiałem się przed sezonem, że zdobędziemy jakikolwiek medal? Trochę tak, ale zdawałem sobie też sprawę z tego, że są inne drużyny, które też będą o to walczyć i na pewno łatwo nie będzie. Tym bardziej cieszy mnie to, że nam się udało.
Byliście dobrze fizycznie przygotowani do rozgrywek?
– Myślę, że tak. Niestety dopadł nas koronawirus, który trochę ściągnął nas w dół. Potem przegraliśmy parę spotkań w głupi sposób, bo nie mieliśmy czasu na powrót do formy. Kilku chłopaków, po dwóch tygodniach „nicnierobienia” z powodu choroby, wzięło udział w dwóch treningach i już musieli rozegrać mecz. To było bardzo ciężkie.
Czy twoim zdaniem koronawirus wypaczył w jakimkolwiek stopniu wyniki w tym sezonie?
– Nie wiem jak u innych drużyn, ale u nas na pewno. Mieliśmy te trzy mecze po kwarantannie, które teoretycznie powinniśmy wygrać, a je przegraliśmy. Częściowo też przez to, że gdy wróciliśmy do treningów po chorobie, to od razu musieliśmy grać, a niektóre zespoły poprzekładały sobie spotkania na późniejsze terminy, żeby mieć więcej czasu na powrót do formy. My tego nie mieliśmy i na pewno nam to przeszkodziło, bo gdybyśmy wygrali jeden albo dwa z tych meczów, to zajęlibyśmy wyższe miejsce w fazie zasadniczej, ale najwidoczniej tak miało być. Może gdybyśmy wtedy zajęli lepszą pozycję, to ostatecznie nie zdobylibyśmy medalu.
W Lidze Mistrzów mieliście komfortową sytuację, wszystko było w waszych rękach, żeby wyjść z grupy, ale nie udało wam się to. Czego twoim zdaniem zabrakło twojej drużynie, żeby przypieczętować awans?
– Zabrakło nam stabilności. Staraliśmy się utrzymywać jeden poziom, ale było nam ciężko. W Lidze Mistrzów graliśmy trzy mecze z rzędu, w pierwszym to była walka z przeciwnikiem, w drugim częściowo z przeciwnikiem, a częściowo z samym sobą, natomiast w trzecim spotkaniu to była już tylko walka z samym sobą. W ostatnim starciu rozegraliśmy pięć setów, więc było jeszcze trudniej. Przewagą rywali było to, że mogli dokonywać sporo zmian, dzięki czemu podstawowi zawodnicy mieli czas na odpoczynek. U nas jedna szóstka grała praktycznie w każdym meczu.
Lubiliście utrudniać sobie życie w tym sezonie – słabo rozpoczęliście ćwierćfinał play-off PlusLigi i byliście już pod ścianą, rywalizację o brązowy medal też mogliście zakończyć u siebie, ale ostatecznie potrzebny był wam do tego trzeci mecz. Musieliście poczuć taki dreszczyk emocji, dodatkową adrenalinę, żeby wspiąć się na wasz najwyższy poziom?
– Tak bym tego nie nazwał. Myślę, że to była właśnie kwestia braku stabilności w naszej grze, niesamowicie ona falowała i przez to w fazie play-off dochodziło do trzeciego spotkania. Oczywiście dla nas to był minus, bo był to dla nas dodatkowy wysiłek, człowiek był jeszcze bardziej zmęczony, ale kibice mogli się z tego cieszyć, bo rywalizacje nie kończyły się szybkim 2:0 w meczach. Z perspektywy czasu bardzo cieszy mnie to, że udało się zdobyć ten brązowy medal po takiej walce, jeszcze w Bełchatowie. Nie każdy miał szansę, żeby tam wygrać jakiekolwiek starcie, a my dokonaliśmy tego dwukrotnie.
źródło: inf. własna