Każdy medal to sukces. Tak generalnie staram się podchodzić do sportu. Dlatego nie uważam brązowego medalu siatkarzy za porażkę, ale jednocześnie nie uważam, żeby to było wszystko, na co stać tę drużynę. Przyjmuję do wiadomości wszystkie logiczne argumenty: przebudowa, kontuzje, zgranie. Jednocześnie odnoszę wrażenie, że w mistrzostwach świata uleciało jednak trochę DNA, którym awansowaliśmy do finału igrzysk olimpijskich w poprzednim sezonie.
Reprezentacja Polski sezon 2025 zakończyła dwoma medalami. Złotem Ligi Narodów, turniejem, który miał być jedynie przygotowaniem do mistrzostw świata i przetarciem dla nowych graczy, oraz brązem mistrzostw świata. O braku euforii po najważniejszym turnieju w tym roku zadecydował tak naprawdę jeden mecz – przegrany półfinał z Włochami.
Wymuszona przebudowa
Polska reprezentacja została mocno przebudowana przed sezonem. Już na długo przed pierwszym gwizdkiem nowego sezonu było jasne, że Nikola Grbić nie będzie miał łatwo. Marcin Janusz, Mateusz Bieniek, Paweł Zatorski – to były filary poprzednich lat, których teraz zabrakło. Na kluczowej pozycji mamy dwóch nowych rozgrywających: Marcina Komendę i Jana Firleja. Oboje mają swoje lepsze i gorsze strony, ale żaden z nich nie grał jeszcze ważnych meczów na poziomie reprezentacyjnym.
Wymuszona przebudowała dała szansę innym. Dla mnie tegoroczny sezon reprezentacyjny ma kilku nowych wygranych: Maksymilian Granieczny, Jakub Nowak, Szymon Jakubiszak, Marcin Komenda i Kewin Sasak. Każdy z nich pokazał się z dobrej strony, każdy zebrał doświadczenie, które powinno zaprocentować. Moim zdaniem zaprocentuje, bo to zawodnicy, którzy wierzą w ciężką pracę i dzięki temu nie zmarnują swojej szansy. Musieli jednak zapłacić frycowe.
Marcin Komenda miał lepsze, ale i gorsze spotkania w mistrzostwach świata. Czasem brał na siebie zbyt wiele odpowiedzialności i nie szczędził sobie gorzkich słów. Z odwagą, ale i z odpowiednią nutką pokory swój pierwszy rok w kadrze potraktowali młodzieńcy: Granieczny i Nowak.
Osobny akapit moim zdaniem należy się Kewinowi Sasakowi. Ma on na swoim koncie najwięcej rozegranych meczów. Osobiście nie byłabym zdziwiona, gdyby to właśnie on był atakującym numerem jeden w mistrzostwach świata. Nikola Grbić wybrał Bartosza Kurka, ale tutaj każdy wybór trenera by się obronił. Kurek miał bardzo dobre mecze w mistrzostwach świata. Z perspektywy czasu – po prostu złapał kontuzję.
Moim zdaniem Sasak swoją wartość udowodnił również w półfinale mistrzostw świata. Nie zamierzam pudrować rzeczywistości – zaczął bardzo źle, ale z każdym kolejnym atakiem wracały mu kolory na twarz i skuteczna gra. Nikt nie powinien od niego wymagać, że w obliczu kontuzji Bartosza Kurka i faktu, że w trakcie turnieju Sasak nie zagrał ani jednego meczu od deski do deski, od pierwszego gwizdka będzie grał jak z nut. Nie na nim spoczywa brzemię porażki w półfinale z Włochami.
Brakujące ogniwo?
Każdy, kto śledzi jakikolwiek sport drużynowy, zdaje sobie sprawę z tego, że zespół budują indywidualności. Już dawno przekonałam się, że umiejętności, talentu i taktyki może być po dziurki w nosie, ale jeśli nie ma charakteru, a nawet odpowiedniej mieszanki charakterów, to trudno jest zdobywać najwyższe laury.
W siatkówce do tego dochodzi zgranie. To akurat Sasak i Komenda mieli dopracowane, bo grają razem w klubie. Presja jednak robi swoje. Mnie rzuciło się w oczy coś innego. Jak kontuzja Bartosza Kurka wybiła z rytmu każde ogniwo polskiego zespołu. Wcześniej z urazem pleców zmagał się Tomasz Fornal.
Obaj panowie mają punkt wspólny. Każdy z nich odgrywa moim zdaniem mentalnie bardzo ważną rolę. O Kurku napisano już całe encyklopedie, Tomasz Fornal rok temu zasłynął swoim gorącym przemówieniem w półfinale igrzysk olimpijskich. Ale chyba trochę zapomniano, ile ten facet wnosi do zespołu i nie mówię jedynie o jego umiejętnościach siatkarskich.
Dwie gwiazdy, dwa urazy
Patrząc więc z tej perspektywy: Kurek z urazem, Fornal z urazem – nie dziwię się trochę, że w półfinale momentami na parkiecie panował chaos. Tu chciałabym przejść do jednego brakującego ogniwa – Aleksandra Śliwki. Nie chcę tutaj mówić o umiejętnościach czy formie, ale właśnie o charakterze.
Kiedy doznał fatalnej kontuzji w trakcie turnieju Ligi Narodów, gra polskiej kadry również nie wyglądała kolorowo. Może nie wszyscy pamiętają porażki z Kubą i Bułgarią, ale mam wrażenie, że uraz Śliwki miał w nich swój udział.
Nie zamierzam tutaj pisać, że reszta zespołu jest bez charakteru – absolutnie nie. Każdy jest inny i każdy jest potrzebny. Sam Fornal wielokrotnie powtarzał, że gdyby w drużynie było 14 takich jak on – raczej wyników by z tego nie było. Po prostu mam wrażenie, że w najważniejszym momencie oprócz umiejętności zarówno Kurka, jak i w pełni zdrowego Fornala, zabrakło również ich tego dodatkowego pazura. A to nie jest umiejętność, którą można nabyć godzinami treningów.
Ciężka praca
Czy reprezentacja Polski była w trakcie mistrzostw świata w swojej najlepszej formie? Raczej nie. Ostatni raz grą biało-czerwonych w ważnym turnieju zachwycałam się w 2023 roku w mistrzostwach Europy. Niestety, nie znam się na przygotowaniu fizycznym, ale liczę, że mądrzejsi ode mnie w tym temacie po prostu to przeanalizują i wyciągną wnioski.
Jak dla mnie, najlepszy mecz reprezentacja Polski w mistrzostwach świata zagrała z Turcją. W ćwierćfinale zgadzało się wszystko: mental, forma – nie przeszkodził nawet fakt, że taktykę można było wyrzucić do kosza, bo w szeregach Turcji zabrakło jednego z liderów. Takiego ognia brakowało mi w półfinale, a potem i w meczu o brąz. Choć zdaję sobie sprawę, że trudno wejść na boisko po porażce w walce o finał i za to siatkarzom należą się ukłony, to i walka o brąz momentami szła jak po grudzie.
Nie zawsze fair?
Dziwi mnie jedna rzecz. Na finiszu selekcji przed mistrzostwami trener Grbić wybrał Artura Szalpuka kosztem Bartosza Bednorza. Wyjaśnienie było jasne: Artur w Lidze Narodów spisał się świetnie, a Bednorz po intensywnym sezonie klubowym, w którym zmagał się z urazami, nie był w stanie dać z siebie 100%.
Dlaczego więc Szalpuk nie pojawił się na parkiecie, kiedy uraz pleców nie pozwalał w 100% grać Fornalowi? Wiem, że to zawodnicy o kompletnie różnej charakterystyce, jednak uważam, że danie szansy Szalpukowi nie byłoby karygodną decyzją. W teorii trafiają do mnie argumenty Nikoli Grbicia, że zna swojego zawodnika i wie, jak poradziłby sobie w półfinale. Ale w meczu o brąz po drugiej stronie siatki stali Czesi. Owszem, to jedna z rewelacji turnieju, ale obiektywnie polska kadra z Arturem Szalpukiem również powinna sobie z nimi poradzić. A jednak grał Fornal. Wiem, że to siatkarz, który chce być na boisku za wszelką cenę. Wielokrotnie to udowodniał, ale moim zdaniem – spokojnie mógł akurat ten pojedynek obejrzeć z boku.
Mogło być lepiej
Ostatecznie uważam, że brąz jest ok. Po prostu – nie ma zbytniego rozczarowania, ale nie ma też euforii. Wiem, ile siatkarze włożyli pracy, żeby go zdobyć, więc nie dziwi zadowolenie z wyniku. Mam nadzieję, że zakończony brązem mistrzostw świata sezon reprezentacyjny będzie fundamentem na kolejne lata. Każdy rozegrany pod presją wyniku, rywala czy nawet polskiej publiczności mecz przyniesie plony w kolejnych latach. Zwłaszcza, że już w przyszłym roku czekają nas mistrzostwa Europy. Jedynie najlepsze zespoły z kontynentalnych mistrzostw będą mogły spać spokojnie, bo oprócz złotego medalu, zapewnią sobie udział w igrzyskach olimpijskich 2028 roku. A to one są celem reprezentacji Polski.