Trefl Gdańsk pokonał w 6. kolejce PlusLigi Nowak-Mosty MKS Będzin 3:2. Gdańszczanie wygrali pierwszego tie-breaka w sezonie 2024/2025, choć w meczu przegrywali już 1:2. W dłuższej rozmowie ze Strefą Siatkówki Moustapha M’Baye odniósł się do emocji w meczu, celebracji po widowiskowych akcjach, a także swojej kariery.
- Trefl Gdańsk wywiózł z Będzina dwa punkty
- Drużyny stoczyły wyrównaną konfrontację, co przełożyło się na wysoki poziom emocjonalności i kontrowersji
- Gdańszczanie wygrali pierwszego tie-breaka w sezonie
- W rozmowie ze Strefą Siatkówki Moustapha M’Baye (środkowy bloku) odniósł się do celebracji po widowiskowych akcjach, a także wystosował apel
EMOCJE I KONTROWERSJE
Krzysztof Sarna (Strefa Siatkówki): – Pamiętasz, kiedy po raz ostatni rozgrywałeś mecz na takim poziomie emocji? W pewnych momentach starcia z MKS-em wręcz kipiało.
Moustapha M’Baye: – Pamiętam, dlatego, że staram się wychodzić na każde spotkanie jako żywy i wkładać jak najwięcej emocji i serca. Po prostu mi to służy i tak się gra łatwiej. Wiadomo, że staram się, żeby były to pozytywne emocje, a nie negatywne lub takie, które są wzbudzone przez decyzje, z którymi być może się nie zgadzamy. Wiadomo, to decyzja sędziego. My jesteśmy od grania, a sędziowie od sędziowania. Starają się to robić jak najlepiej. My popełniamy błędy i arbitrowie również mają prawo do popełniania błędów czy innej interpretacji pewnych zagrań. Trzeba zobaczyć spotkanie w telewizji i być może przychylić się do sędziowskich decyzji. Dochodzą do tego emocje, czasami czujemy się pokrzywdzeni niektórymi werdyktami. Tak jest jednak w każdym sporcie. Dobrze, że wszystko zakończyło się z happy endem.
Po jednym z punktowych bloków waszej drużyny sędzia zwrócił wam uwagę, a ty do niego powiedziałeś: “Po takim bloku?”. Jak to wyglądało z twojej perspektywy?
– Nie można też ingerować w celebrację. Nie było żadnej prowokacji. Znamy się z chłopkami z drugiej strony siatki. To nie są zaczepki. Dochodzi do spektakularnego bloku, spotkanie jest w telewizji. Nie kastrujmy sportu, proszę was. To wszystko jest jego częścią. Wydaje mi się, że nikt nikomu nie robi tym krzywdy. Na pewno lepiej się to ogląda.
PIERWSZA WYGRANA W TIE-BREAKU
Co kryje się za sukcesem zagrywki twoim i Pawła Pietraszki? Jako jedyni z pierwszej szóstki nie zepsuliście choćby jednej zagrywki.
– Mamy pewne założenia. Są zawodnicy, którzy mają ryzykować w polu serwisowym. Są też tacy, którzy muszą zagrywać taktycznie. Przed meczem mamy swoje założenia i staramy się je realizować. Robimy miejsce. Są ci, którzy noszą fortepian i ci, którzy na nim grają. W tym elemencie staramy się nosić fortepian i robić przestrzeń. Inni mają ryzykować. Wydaje mi się, że my floatowcy również możemy uprzykrzyć życie przeciwnikowi.
Jak oceniłbyś współpracę z trenerem Mariuszem Sordylem? Mógłbyś powiedzieć coś o samej charakterystyce pracy?
– Podoba mi się, że trener trzyma ciśnienie. Byłem w różnych klubach. Kiedy przychodziły mecze ‘za sześć punktów’ i wypadałoby wygrać spotkanie tego typu, to nieraz było widać po szkoleniowcach w tygodniu treningowym, że czasem nie trzymali ciśnienia. Miało to miejsce w najróżniejszych klubach. Podoba mi się, że w tygodniu poprzedzającym mecz z MKS-em trener nie dawał po sobie poznać, że odczuwa zwiększone emocje przed ważnym spotkaniem, w którym chcieliśmy zapunktować. Wykonujemy dobrą pracę. Na podsumowania czy większą wypowiedź nadejdzie czas trochę później. Na ten moment jestem zadowolony.
ZMIANY W TREFLU PO DEKADZIE
Wygrywacie pierwszego tie-breaka w sezonie. To zwiastun, że będzie tylko i wyłącznie lepiej?
– Mam nadzieję, że będzie lepiej w tie-breakach, kiedy one przyjdą. Musieliśmy odczarować piąte sety, bo na początku sezonu niestety wszystkie przegrywaliśmy. Również sztuką jest doprowadzenie do piątej partii. Wcześniej graliśmy z mocnymi zespołami i doprowadzaliśmy do pełnego dystansu. Jednak brakowało kropki nad “i”. Zwycięzców się nie ocenia. Nic, tylko wrócić do domu, zregenerować się i myśleć o kolejnym spotkaniu.
Pamiętam, że dekadę temu udzielałeś wywiadu w okularach przeciwsłonecznych dla klubowej telewizji Trefla. Jak wiele zmieniło się w klubie od tamtego momentu?
– Trudne pytanie (śmiech). W klubie zmieniło się wiele. Trefl również jest już uznany na siatkarskim rynku. Kiedy zaczynałem grać w siatkówkę w klubie z Gdańska, wówczas wszystko raczkowało. Pamiętam czasy, kiedy seniorzy grali jeszcze w hali przy ulicy Kołobrzeskiej. Byłem jeszcze szczylem, wygrywaliśmy Puchar Polski i wicemistrzostwo Polski. Później. Trefl ponownie wygrał Puchar Polski. Tak więc kręcił się po siatkarskich salonach.
Jeśli chodzi o sztab szkoleniowy i zaplecze marketingowe – wszystko się rozwinęło. W klubie naprawdę znajdują się ludzie, którzy wiedzą, z czym to się je i jak wygląda duża siatkówka. W zapleczu psychologicznym mamy Mariusza Wlazłego czy bardzo dobrego specjalistę od przygotowania fizycznego. Nasz sztab, szkoleniowcy i statystycy – widać, że trochę już widzieli.
Odchodziłem z klubu po sezonie 2014/2015. Od tamtego momentu grali klasowi zawodnicy. Było mnóstwo reprezentantów Polski: Marcin Janusz, Piotr Nowakowski, Artur Szalpuk czy Bartek Bołądź. Cały czas przewijali się gracze, którzy grają w reprezentacji czy też aktualnie stanowią o siłach swoich klubów. Gdańsk jest miejscem, które przyciąga. Trefl jest mocną marką na siatkarskiej mapie.
ROZWÓJ KARIERY
Kojarzę czasy, kiedy grałeś jeszcze w KPS-ie Siedlce. Czy spodziewałeś się bądź myślałeś, że twoja kariera w jednym momencie tak szybko nabierze rozpędu?
– Wydaje mi się, że tak. Nie zniechęcałem się. Zawsze wkładałem w siatkówkę dużo serca i zaangażowania. Gra w KPS-ie Siedlce i Krispolu Września to dla mnie mistrzostwa świata. Wychodziłem na każdy mecz, jakby to były nie wiadomo jak wielkie rozgrywki. Miałem takie nastawienie. Wydaje mi się, że tak trzeba podchodzić do tego, co się robi. Wiedziałem, że gdzieś mnie to w końcu zaprowadzi. Musiałem tylko cierpliwie czekać. Niestety jestem późnorozwojowcem (śmiech). Wiem, że do wszystkiego dojdę. Czasami potrzebuję na to trochę więcej czasu.
Wiadomo, że w sporcie czasami ten czas się po prostu kończy. Aczkolwiek jestem zdania, że fizycznie wyglądam wyśmienicie jak na swój wiek. Nadal się rozwijam i staram się poprawić we wszystkim. Cieszę się, że wszystko poszło w takim kierunku. Nie ma tu szczęścia. Sądzę, że to moja zasługa, że miałem takie podejście, a także marzenia, których nie bałem się spełniać.
Pamiętam, że kiedy dołączałeś w trakcie sezonu do Jastrzębskiego Węgla, w pierwszych momentach grałeś w pierwszym składzie. Później jednak twoja rola ograniczała się do zmiennika. Byłeś zaskoczony zmianą swojej funkcji?
– Nie. Spodziewałem się tego. Był Norbert Huber, który zrobił 100 czy 350 bloków. Nie wiem, jaka dokładnie była to liczba, ale powykręcał astronomiczne wyniki. To maszyna, monstrum, z którym nie ma nawet co rywalizować. Był także Jurek Gladyr, który bardziej pasował do układanki, bo dysponuje bardzo dobrą zagrywką. Wydaje mi się, że lepiej to wyglądało, kiedy strzelał serwisem. Zaakceptowałem to. Starałem się wejść na boisko w momencie, w którym mnie potrzebowali i robić swoje zadanie.
I tak jestem bardzo zadowolony z tego, co osiągnąłem w Jastrzębskim Węglu i tego, jak wszystko się potoczyło. Zawsze będę wspominał czas z dużym uśmiechem. Mam wielu przyjaciół, to niezapomniany czas. Taka jest także rola sportowca i profesjonalisty, że trzeba czasami zaakceptować swoją funkcję i spełniać ją jak najlepiej się potrafi.
Dzięki temu wszystkiemu jestem w Treflu Gdańsk, w moim rodzinnym mieście. Jestem z tego bardzo szczęśliwy. Wszyscy wiedzą, co oznacza możliwość grania dla klubu z rodzinnego miasta, kiedy jest się siatkarzem. To duży komfort i przywilej. Mam to szczęście, że w moim rodzinnym mieście jest klub, który gra w najwyższej klasie rozgrywkowej, a ja mogę sobie tam grać.
Zobacz również:
PlusLiga. Emocje i kontrowersje. Trener Trefla zapowiada: Tak będzie w meczach wagi ciężkiej
źródło: inf. własna